niedziela, 16 grudnia 2012

Akcja stół

Od ponad miesiąca walczę z mężem o stół. Pisząc walczę, mam oczywiście na myśli smęcenie i marudzenie po kilka razy dziennie, jak to mnie już wkurza nasza ława. Jest za niska, aby coś zjeść trzeba się nachylić. Matiemu najpierw służyła za pchacz, teraz notorycznie na nią wchodzi, wszystko z niej zrzuca! Nerwicy można dostać.
Postawiłam w listopadzie warunek - będzie stół, będzie Wigilia, bez stołu nic nie zrobię. No to się nasłuchałam, że NIE...bo NIE...bla, bla, bla.
Nagle, w zeszłym tygodniu, męża olśniło. Zapragnął stołu. Spoko, pojechaliśmy po sklepach meblowych. Duży, fajny wybór, ale królewiczowi nie przypasowała żadna tapicerka. No, a wymiana tapicerki to około 6 tygodni czekania, także realizacja zamówienia dopiero po nowym roku.
Jedynym wyjściem, aby mieć stół od ręki, było wzięcie kompletu który jest akurat na sklepie. Mi podobało się kilka tapicerek...ale Pan i Władca wybrzydzał...."ta nie pasuje, do wystroju", "ta za jasna". Wróciłam do domu poirytowana. Wiedziałam już, że tę sprawę muszę załatwić sama.
No i załatwiłam. Wczoraj poszłam do Black Red White i znalazłam piękny stół z 6 krzesłami, tapicerka ładna, PASUJĄCA DO WYSTROJU(!!!), dostępny od ręki. Decyzję podjęłam natychmiast, ale wiadomo, najpierw szybki telefon do męża, aby ją z nim "uzgodnić" :)

Przywiozą go jutro rano...jestem z siebie dumna. Kolejny raz dopięłam swego :)

piątek, 14 grudnia 2012

Przedświąteczna zadyma

Nigdy nie lubiłam Świąt Bożego Narodzenia. Ta bieganina przed Wigilią mnie strasznie wkurzała. Zmuszanie do sprzątania, jeżdżenie na zakupy, najlepiej z rana...a ja przecież chciałam się wyspać! Wszystko robiłam z przymusu. Teraz jest inaczej. Będą to pierwsze święta w nowym mieszkaniu. Pierwsze święta do których sama muszę się przygotować. Sprzątam kiedy chcę, chodzę na zakupy kiedy chcę, nikt nie popędza, nikt nie poprawia. Kurcze, święta są fajne! :)

Pomału zaczęłam robić świąteczne porządki, aby przed samymi świętami został czas na pichcenie. Nawet ubrałam już choinkę. W tym roku będziemy mieć sztuczną. Całe życie, w domu rodzinnym miałam żywą choinkę...taką wielką, aż do sufitu. Teraz będzie skromna, sztuczna, ale NASZA :)

Kilka dni temu, wraz z ciocią postanowiłyśmy wziąć się za przemalowywanie salonu. Wyszło świetnie! Taka zmiana przed samymi świętami też wpływa pozytywnie. Zdjęcia dodam przy okazji, bo niestety w obecnej chwili aparat odmówił posłuszeństwa :/

No i w tym przedświątecznym zamieszaniu musimy znaleźć czas na rehabilitacje. Pierwszego dnia Mati nawet nie protestował. Był wesoły, gadał sobie z paniami, nie marudził. Niestety z każdym kolejnym dniem zaczął się coraz bardziej buntować i wkurzać :/  Najgorsze jest to, że on już nie płacze jak zwykle. Teraz się wydziera, krzyczy, piszczy, wyrywa, kopie, gryzie...no i jak ja mam mu wytłumaczyć, że on musi? Że to wszystko dla jego dobra jest? Ciężko mi ...najbardziej mnie to wszystko boli, jak już po walce z rehabilitantką biegnie do mnie i się wtula...to jest już cios poniżej pasa. Dziś już tak mi się nie chciało tam iść, że zaspałam :) Z premedytacją wyłączyłam budzik i obudziłam się grubo po godzinie 7. Wagary od czasu do czasu nikomu nie zaszkodzą :)

czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołajki

Tęsknie za czasami, gdy jako dziecko szukałam prezentu pod poduszką.
Tęsknie za czasami, gdy w Mikołajki radość sprawiała jedynie paczka słodyczy, które się chomikowało gdzie popadnie.
Potem jak już byłam starsza, to w prezencie dostawało się pieniądze. Zazwyczaj 20 zł :) Full kasy :)
A robienie sobie prezentów w klasie? Kurde, to był czad. Te losowania...tajne losowania. A i tak każdy się wygadał, albo wymieniał.
Pamiętam swój najlepszy prezent na klasowych mikołajkach. Był świetny. Cała paczka słodyczy i do tego malutka maskotka...tygrysek. Dostałam najwięcej słodyczy ze wszystkich w klasie. Każdy mi zazdrościł :) Wiadomo dlaczego! Bo prezent robiła mi wychowawczyni :)
Fajne to były czasy. Zawsze dzień przed mikołajkami szłam szybciej spać :)..tęsknie za tym wszystkim. Za tą beztroską...Nie mówię, że teraz jest źle, ale jest inaczej.

Dziś zostałam zapytana, co kupiłam Matiemu na mikołajki? yyyy Jajko kinder niespodziankę!*
Z którego połowę zjadłam ja ( no ej, niech matka też ma coś od życia!) :):)  Wtedy nastało wielkie zdziwienie i pytanie "ale jak to??" No tak to! Wyrodna ze mnie matka i nie kupiłam mojemu dziecku zabawki. Póki jest nieświadomy, to nie kupuję mu zabawek. Korzystam póki mogę, bo za rok to już najprawdopodobniej będzie jęczenie i patrzenie błagalnym wzrokiem na matkę, która serce ma miękkie jak wata cukrowa ;]
Także w tym roku dałam na luz!

Za to w żłobku na luz nie dali. Przyszedł Mikołaj do Matiego. Dostał maskotkę - miauczącego ( o zgrozo!) kotka :) 




*  Po czym dostałam wykład, że dawanie dzieciom słodyczy w tym wieku jest bardzo, bardzo złe! Przez chwilę myślałam, że zostanę posadzona na karnego jeżyka! Ja - wyrodna matka, dałam dziecku pół jajka niespodzianki w Mikołajki! Nie pozostaje mi nic innego jak pójść się rzucić z mostu, bo pewnie ta połowa jaja spowoduje u mojego dziecka otyłość i w przyszłości powypadają mu wszystkie zęby!

środa, 5 grudnia 2012

Złość piękności szkodzi

Czyli wychodzi na to, że ja już piękna nie będę ;]
Tyle ile ja się nadenerwuję w przychodniach, u tych lekarzy...ehhh
Dziś znów od rana ciśnienie podniesione.
Nie zaprowadziłam Matiego do żłobka, bo na godzinę 10.00 mieliśmy szczepienie.
Postanowiłam więc, że wykorzystam to i rano o 8 pójdę na rehabilitację, aby się po miesięcznej przerwie pokazać i załatwić wszystko jednego dnia.
No.... od godziny 7.40 jak głupia czekałam na swoją kolej...weszłam do doktorki o 9.20!!!!! Mati biegał po całym korytarzu, właził wszędzie, tam gorąco, bo full ludzi. No dramat! U Pani doktor w gabinecie oczywiście był jeden wielki ryk, ale o dziwo pokazał sporo no i od poniedziałku rozpoczynamy miesięczny maraton...na 7 rano prądy, o 7.30 ćwiczenia. Huuura!!!! :/:/:/

Potem szybko pobiegliśmy na szczepienie. Tam na swoją kolej czekałam jedyne 30 minut, także luz. Weszłam do gabinetu i co? Okazało się, że zapisali mnie na szczepienie którego Mati nie powinien jeszcze mieć. Dlaczego? A no dlatego, że dokładnie 14 dni temu miał szczepienie na odrę/świnkę/różyczkę i za mało czasu minęło! Łoo matko i córko, wtedy to już wybuchłam. Moja cierpliwość dzisiaj już się wyczerpała...no i co? No i lekką awanturę zrobiłam, żeby wyżyć się już tam, a nie na biednym mężu ;] Pani doktor, aby załagodzić sytuację i bronić swojej koleżanki od szczepień, powiedziała, że i tak by Matiego nie zaszczepiła, bo ma katar! I może lepiej jakbym go do żłobka nie zaprowadziła przez kilka dni....
Wtedy to już padłam ze śmiechu. Teraz nagle tak się martwi? ale dwa tygodnie temu dopuściła go bez żadnego "ale" do szczepienia z jeszcze większym katarem i kaszlem! No żal.pl!

Wyszłam stamtąd tak zdenerwowana, zniesmaczona, głodna i zmęczona, że ledwo do domu doszłam. Na szczęście pod klatką czekał mój zbawiciel, pod postacią męża i pomógł wnieść toboły na górę.

Śmiało mogę stwierdzić, że to był ciężki dzień...a to dopiero południe :) ciekawe co będzie dalej?

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dobre wieści!

Zadzwonili! Dzisiaj, po godzinie 16stej!
Drugi etap rekrutacji w czwartek :) Do tej pory jestem w ciężkim szoku...do czwartku mam czas, aby się otrząsnąć i pokazać, że lepszego pracownika ode mnie nie znajdą :)

Pani przepraszała za opóźnienie, ale ponoć jest zapracowana. Dobra ze mnie kobieta więc jej wybaczyłam, bo w końcu dobre wieści dla mnie miała :)

Dzięki wszystkim za trzymanie kciuków! To na pewno ich zasługa :):):)

 

piątek, 30 listopada 2012

Konsultacja

Kilka dni temu dowiedziałam się, że rozpoczęto zapisy, na konsultację w Warszawie, która ma się odbyć 12 stycznia. Przyjeżdża profesor Bahm z Niemiec. Jest on, zaraz obok profesora Gilberta (u którego byliśmy na konsultacji w marcu tego roku) jednym z nielicznych lekarzy specjalizujących się w porażeniach splotu. Przez moment wahałam się czy jechać. Zadzwoniłam do męża, zapytać się co o tym sądzi. Ten oczywiście zaczął przeliczać wszystko na pieniądze.... że do Warszawy kawał drogi, że sama konsultacja 100 zł kosztuje, a będzie ona trwała pewnie 5 minut. Kurde, jakby miała trwać minutę to, jeśli mam tam pojechać i usłyszeć, że jest dobrze i idziemy w dobrym kierunku, to ja mogę nawet dwie stówy zapłacić! Jestem też przygotowana na to, że wcale nie musimy usłyszeć pozytywów. Profesor może stwierdzić, że postęp jest za mały i może jest potrzebny jakiś mały zabieg aby wzmocnić mięśnie....liczę się z tym...ale i dla tych informacji warto pojechać. Niech nas nakieruje, powie co robimy źle, bo przecież u nas w mieście rehabilitacja jest 100 lat ma murzynami (niestety) i wszyscy uważają, że jest super. A przecież nie jest do końca tak kolorowo. Jest dobrze, ale nie jest perfekcyjnie. Teraz gdy zaczął chodzić widać wiele defektów i ja zrobię wszystko, aby się ich pozbyć.
Uważam, że chociaż raz na rok powinien go taki specjalista zobaczyć.
Dla mnie sprawność Mateusza jest najważniejsza na świecie. Jeśli przez tę konsultację będziemy jeść w styczniu tynk ze ściany - trudno! Dieta się nam przyda :)
Myślę, że mężowi bardziej się nie chce tej całej wyprawy, bo to faktycznie będzie nie lada wyczyn. 600 km w jedną stronę. Konsultacja na godzinę 9.30, więc wyjechać trzeba będzie w nocy. Mati już bardziej kumaty także pewnie w aucie będzie ciągłe marudzenie... no, ale to jest jeden dzień. Damy radę!
Boję się tylko jednego, że pojedziemy tam, a Mati nic nie pokaże, bo będzie stał wryty jak słup, albo, co jest bardziej prawdopodobne, rozryczy się na widok profesora.
Wpadłam na pomysł, że na wszelki wypadek nagram na kamerę jego wyczyny w domu i jak trzeba będzie, puszczę filmik profesorowi. Takie nagranie plus to, co zobaczy na żywo myślę, że da mu pogląd sytuacji. Ha! Główka pracuje :)

Mamy zaraz po nowym roku zadzwonić, dowiedzieć się, czy nie zmieniła się godzina konsultacji i potwierdzić naszą obecność. Niezależnie co by się działo, ja już podjęłam decyzję. Jedziemy! Mąż ma do stycznia czas na oswojenie się z tą informacją :)

czwartek, 29 listopada 2012

Matka się nie poddaje

Nie zadzwonili. Szkoda. Wielka szkoda. Jeszcze jutro jest dzień, ale wątpię. Olali mnie i tyle.
No, ale nie poddaję się i szukam dalej. Nie mogę pojąć, że w naszym kraju nie ma pracy dla ludzi którzy naprawdę chcą pracować. To jest chore!
Ciężko jest mi się pogodzić z tym, że 5 lat studiowałam po to, aby nie pracować w zawodzie. Wiem, że nie jestem jedyna, ale to boli. Boli tym bardziej, że mój mąż w tymże zawodzie pracę ma. Są momenty, że mi potrafi nieźle przygadać lub przypomnieć, kto w tym domu pracuje, a kto siedzi na dupie i nic nie robi. Wtedy ta cała sytuacja boli najbardziej, bo ja tak naprawdę z jego strony wsparcia nie mam. On myśli, że jak mi powie od czasu do czasu "nie martw się, kiedyś znajdziesz pracę", to mnie podnosi na duchu?? Kurde, takie słowa to ja słyszę od wszystkich w koło, nawet od Pani z warzywniaka! Od męża chyba oczekuje się czegoś ambitniejszego?? Nie mówię już o popytaniu znajomych, ale chociaż ogłoszenia mógłby przejrzeć czasami, może jemu wpadłoby w oko coś godnego zainteresowania. No, ale po co? On prace ma, więc moja go już nie interesuje.

W moim przypadku powiedzenie: "Umiesz liczyć, licz na siebie" sprawdza się w 100%.
To trochę przykre :(

środa, 28 listopada 2012

Malowanie

Aby nie zwariować, podczas czekania na telefon w sprawie pracy (którego notabene jeszcze nie otrzymałam), wczoraj, wraz z moją ciocią postanowiłyśmy zająć się pokojem Mateusza. Chciałam coś w nim zmienić. Co miesiąc robię w nim przemeblowanie, ale to ciągle nie to. Coś mi tam nie pasuje, czegoś brakuje. Remont w tym pokoju planujemy dopiero za rok więc do tego czasu jakoś muszę znosić to pomieszczenie.
No więc z odsieczą wpadła ciocia. Kilka machnięć pędzlem i pokój zaczął wyglądać o wiele lepiej.




Dodam, że wczoraj dorobiłyśmy tylko elementy czerwone i białe. Pokój od samego początku był pomalowany na zielono - szaro (miał to być niebieski, ale nie pykło :)). Stwierdzam, że teraz to pomieszczenie nabrało charakteru. Coś się na tych ścianach dzieje :) Jednym słowem, mi się podoba :)
A jaka była reakcja Matiego? Oczywiście od razu wziął się za skrobanie cyferek ze ściany :) :)

PS: Dziękuję Wszystkim za trzymanie kciuków! Jak tylko się odezwą, dam znać, abyście sobie palców nie połamały :) 



poniedziałek, 26 listopada 2012

W oczekiwaniu na...

...telefon!
Byłam w piątek na rozmowie w sprawie pracy i mają dzwonić w tym tygodniu z odpowiedzią, czy zapraszają mnie na drugi etap rekrutacji. Pani powiedziała, że bez względu na decyzję, zadzwonią! Także czekam. Nie ma nic gorszego od takiego czekania. Co 5 minut patrze na telefon, czy aby na pewno nie dzwonił :) Mam nadzieje, że nie będą mnie trzymać w niepewności do piątku, bo umrę! A jak nie umrę to na pewno przytyję, bo z tego całego podenerwowania nie rozstaję się ze słodyczami.

Fajnie byłoby jakby odpowiedź z ich strony była pozytywna. Uwierzyłabym w siebie i byłabym blisko podjęcia pracy. Fajnej pracy.
Ja jednak jestem osobą która do wszystkiego podchodzi negatywnie, aby się miło rozczarować, także na bank to nie wypali :)

Mimo wszystko...trzymajcie kciuki!! :)

piątek, 23 listopada 2012

Chorobowo

W poniedziałek zakończyłam branie antybiotyku, dwa dni było dobrze i od wczoraj znów gardło boli, katar...no ja nie wiem co się ze mną dzieję. Mąż też pociągający nosem, tylko, że on nie da sobie wcisnąć żadnego leku. No, więc tak chodzimy chorzy już od ponad tygodnia. Cieszy mnie to, że Mati się trzyma i nie zaraził się od nas jeszcze. Nawet szczepienie miał we wtorek. Teraz czekam na objawy poszczepienne. Ponoć mogą wystąpić między 5, a 12 dniem. Jestem zwarta i gotowa hehe :)

Są pozytywne wieści. Młody zaczyna opuszczać rączkę podczas chodzenia. Ostatnio byliśmy na pierwszym pieszym spacerze i w kurtce w ogóle nie można było dostrzec jakiejkolwiek różnicy między rączkami :)
A propos spaceru. Ostatnio kupiłam mu świetny kombinezon dwuczęściowy na portalu tablica.pl za jedyne 20 zł!!!!! SZOK! kombinezon w ogóle nie był zniszczony, jak nówka. Grzechem byłoby go nie kupić. Najnowszy zakup prezentuję na zdjęciach poniżej :)





sobota, 17 listopada 2012

Tupot małych stóp

Dziecko rozchodziło mi się na dobre. I tylko tupta i tupta, aż mnie sąsiadka z dołu zaczepiła i zapytała, czy Mati przypadkiem już nie chodzi :)

Jestem szczęśliwa, że weszliśmy już w etap chodzenia. Na porażoną rękę staram się nie patrzeć. Dalej ją tak dziwnie trzyma. Ponoć jest to spowodowane tym, że dzieciaki inaczej ją czują i nie wiedzą na początku, co z nią zrobić. Także czekam...może niedługo zawiśnie wzdłuż tułowia. Do tego, że nie będzie się naturalnie poruszała podczas chodzenia już się przyzwyczaiłam i nie będzie to dla mnie szokiem. Martwi mnie coś innego...doszły do mnie informacje, że ponoć okropnie ta ręka wygląda podczas biegania... :/ Staram się jednak nie nakręcać negatywnie. Wierzę, że u nas nie będzie tragedii. Wierzę, że wygląd i zachowanie ręki zależy od stopnia porażenia, a przecież u nas nie było ono duże.
Na zdjęciach przedstawiam o co dokładnie chodzi. Gdy Mati stoi, ręka jest zgięta (zdjęcie po lewej), a jak chodzi, unosi ją dość wysoko (zdjęcie po prawej). Wygląda to strasznie nienaturalnie :/ Mam nadzieję, że jak zacznie pewniej chodzić to ją opuści.



Oprócz martwiącej mnie ręki wszystko przebiega zgodnie z planem. Młody broi, jest wszędzie, wchodzi wszędzie. Zauważyłam też, że wyskoczył w górę i urósł dość porządnie. Sięga do miejsc, gdzie jeszcze niedawno nie miał szans sięgnąć. Jest kochany, pogodny, zakatarzony, momentami wyprowadza mnie z równowagi, czyli wszystko w jak najlepszym porządku :) Tylko ta ręka.....











piątek, 16 listopada 2012

Nominacja

Martamelka, nominowała mnie do tej zabawy, co krąży po blogach. Dziękuję jej bardzo za to wspaniałe wyróżnienie i jednocześnie przepraszam że tak długo się zbierałam, aby odpowiedzieć :) No, ale w końcu stało się! Wysiliłam mózg (którego ostatnio chyba zaczyna mi ubywać) i tak brzmią odpowiedzi na zadane pytania:

1. Czego się boisz?
    Może zabrzmi banalnie, ale boję się śmierci. 

2.Co jeszcze chcesz osiągnąć w życiu?
   Znaleźć pracę chcę...ambitnie, nie? :)
   
3.Styl klasyczny czy nowoczesny?
   Klasyczny

4.Jakbyś urodziła się jeszcze raz to kim byś chciała zostać?
   Lekarzem

5.Kto Ci imponuje?
   Mój tata

6.Masz dla siebie 3dni co robisz?
   Jadę do SPA!!!!!!!!

7.Szybko czy wolno?
   hmmm chyba jednak wolno

8.Ostre czy słodkie?
   Zdecydowanie słodkie

9.O czym myślisz przed zaśnięciem?
   ile godzin snu mi zostało :)

10.Czego być za nic w świecie nie zrobiła?
     Nie zabiłabym człowieka

11.Lepiej przed 20stką i w czasach szkolnych czy po 20stce w dorosłości?
     Zdecydowanie przed 20stką!! Co to wtedy były za problemy?? że nie odpisał na smsa...
     że starzy dali szlaban......................... ajj i się zdołowałam, że jestem już stara ;];]

 Boże...mózg mi zaparował, głowa rozbolała. Ja się już nie nadaję do niczego :)

piątek, 9 listopada 2012

Kryzys

Myślałam, że kryzys związany z porażeniem Mateusza mam już za sobą.
Jednak się myliłam.
Wczoraj powrócił. Leżałam na kanapie, obserwowałam jak się bawi, jak chodzi i łzy w oczach mi stanęły. Ręka nie wygląda tak jak powinna. On już jest na tyle kumaty, że używa częściej lewej ręki, bo wie, że nią potrafi zrobić wszystko. Tylko lewą ręką je biszkopta, tylko w lewą rękę bierze pilota od telewizora i udaje, że przełącza kanały. Również tylko nią przykłada telefon do ucha i próbuję gadać z tatą. Tak mu jest po prostu wygodniej. Fakt, wyciąga po wszystko rączkę porażoną, ale za chwile przekłada wszystko do drugiej.
No i tak od wczoraj mnie to wszystko znów zaczęło przerażać. Boję się, że coraz mniej będzie używał tej ręki, że już niektórych ruchów nie będzie w stanie wykonać.
Gdzieś w głębi serca winię za to siebie. Mam wrażenie, że coś przeoczyłam, że za mało ćwiczyłam, że już jest po prostu za późno :(

Straszliwie martwi mnie ten unoszony łokieć. Tzn, zaczynam dostrzegać lekką poprawę...tak jakby Mati zaczynał go obniżać jednak w tym momencie zaczyna odstawać łopatka! Mięśnie już przyzwyczaiły się do takiej pracy i w momencie jakiejkolwiek zmiany przestają stabilizować łopatkę. Z dwojga złego lepsza odstająca łopatka. Tylko teraz nie wiem, czy Mati sam obniża ten łokieć bo zaczyna kontrolować ruchy, czy to zasługa ćwiczeń. Wszystko jest jedną wielką niewiadomą.

Znów zaczynam obawiać się przyszłości. Rok temu też się bałam. Jak ktoś by mi powiedział wtedy, że ręka Matiego będzie tak wyglądać nie uwierzyłabym. Jednak teraz wiem, że im dziecko starsze, zmiany na lepsze będą coraz mniejsze i stąd mój strach.

Ja już nawet myślę o tym jak on będzie sobie radził w szkole. Czy inne dzieci będą widzieć jego "defekty" i czy będą się z niego śmiać.

Wszystko bym dała, aby cofnąć czas lub zrobić cokolwiek aby on po prostu nie miał tego porażenia.

Jeśli kiedyś przez to porażenie on będzie nieszczęśliwy, nigdy sobie tego nie wybaczę.

sobota, 3 listopada 2012

Ehhh

Tytuł trochę z dupy, ale nie mam weny.

Przez ostatni tydzień dużo się u nas działo.
Zaczęło się w nocy z soboty na niedzielę. Jelitówki dostałam! Cała noc wyjęta z życiorysu. Na dodatek czas przestawialiśmy więc godzina męczarni dłużej :/ Około 7 wiedziałam już, że jest coraz gorzej więc pojechałam na pomoc doraźną, a tam jakże przesympatyczny pan doktor wręczył mi skierowanie do szpitala. Trafiłam na oddział ratunkowy. Podstawowe badania, konsultacje, trzy kroplówki i po 5 godzinach poszłam do domu. Dobrze, że tam trafiłam, przynajmniej w poniedziałek już jakoś funkcjonowałam :) Po grypie jelitowej mam 4 kg w dół i to jest jedyny pozytywny aspekt minionego weekendu :)

Po weekendzie przyszedł czas na moje urodziny. Wiadomo, że im człowiek starszy to nie spodziewa się fajerwerków, imprez niespodzianek i innych cudów, ale takiej lipy to ja się naprawdę nie spodziewałam :) Generalnie był to dzień jak co dzień, tylko mąż był jakiś milszy :)

Mateusz przeżywa dramat ząbkowania. W nocy ciężko ze spaniem, budzi się co jakiś czas, jęczy, stęka, a nawet czasami zrobi kupę!!!! Jezu, ostatnio jak mi taką niespodziankę w nocy zasadził, to nie wiedziałam jak się zachować :D Zapomniałam już jak to jest przebierać dziecko w nocy, z oczami na zapałki. Bałam się, że się rozbudzi, że będzie płakał. No szok! Ale jakoś ogarnęliśmy temat.
Dodatkowo przeżywamy kryzys żłobkowy. Nie chce tam spać, jeść, ogólnie płacze jak go oddajemy. Wiem, że to przez zęby i mam nadzieję, że jak wyjdzie już to, co ma wyjść, wszystko wróci do normy.

W minionym tygodniu również doktorka od rehabilitacji zaleciła Matiemu przerwę. Miesięczną. Mamy się pokazać na początku grudnia. Z jednej strony się cieszę, bo koniec wczesnego wstawania, płaczu. No męczarni jednym słowem. Z drugiej jednak, mam jakiś niedosyt. Jak zwykle wbijam sobie w banię, że może ta przerwa mu zaszkodzi. No głupia jestem, nie ufam lekarzom i boję się strasznie. Obserwuję młodego ciągle, jak chodzi. Ręka wygląda dziwnie. Dziwnie ją trzyma, nie porusza nią podczas chodzenia. Drażni mnie to. Nie chcę, aby tak zostało...

piątek, 26 października 2012

Moja nuta

Wczoraj czekając w aucie na zielone światło, "skakałam" po stacjach radiowych w poszukiwaniu jakiejkolwiek piosenki. Było ciężko, bo teraz w tym radiu to więcej reklam i gadania o dupie maryny niż porządnej, pobudzającej do jazdy muzy.
W końcu musiałam jechać więc byłam zmuszona zostawić Radio Eska. Generalnie, jak jestem w aucie krótko, to mogę posłuchać, ale jak wybieram się w dłuższą trasę to omijam tę stację. Puszczają w kółko te same piosenki...no rzygać się chce czasami!
Wczoraj jednak mnie zaskoczyli, puścili coś, co usłyszałam po raz pierwszy! Pewnie mam opóźniony zapłon i wszyscy ją znacie, ale dla mnie to nowość :)

 Remady Manu - L feat Amanda Wilson

 Dziś przy tak słonecznej pogodzie dodaje mi mega powera! Słucham jej w każdej wolnej chwili. Ogólnie mam taki zryty baniak, że jak coś mi się spodoba to puszczam to non stop, aż do znudzenia :)
 

Miłego weekendu :)

czwartek, 25 października 2012

No to idę :)

Stało się :)
Nasz leniuch zaczął chodzić.
Długo czekaliśmy na ten moment, ale jak już poszedł to konkretnie. Od razu zwiedził całe mieszkanie :)

Niestety jak tylko chciałam go nagrać to albo upadał, albo nie chciał iść. Jak zwykle na przekór matce :)


Jak widać na załączonym obrazku, porażoną rączką nie rusza za bardzo. Mam nadzieję, że jak już w pełni opanuje chodzenie, to zacznie nią ruszać i nie będzie unosił łokcia...

Strasznie jestem dumna i szczęśliwa. Mateusz sprawił mi piękny prezent...na urodziny, które zbliżają się wielkimi krokami :)

niedziela, 21 października 2012

Łoo jezu

Cóż to był za weekend!
W sobotę, jak się obudziłam i zobaczyłam pogodę za oknem, byłam święcie przekonana, że jednak zapadłam w ten zimowy sen i się normalnie, legalnie obudziłam w maju!
Pięknie było! Taką jesień to ja rozumiem!

Pogodę oczywiście trzeba było wykorzystać w 100% .
O 10 już wyszliśmy z domu i podążyliśmy na stadion, gdyż tatusiowa drużyna grała mecz.
Mati wiernie kibicował ojcu! prawie całą pierwszą połowę przespał, a w trakcie drugiej wyrywał chwasty na trybunach :) Jednak liczy się fakt, że był, że bił brawo po strzelonej bramce i co najważniejsze przyniósł szczęście, bo drużyna gospodarzy wygrała 5:1 :)

Po zwycięskim pojedynku wybraliśmy się z młodym na plac zabaw. Niby chcieliśmy zrobić przyjemność dziecku, ale sama już nie wiem kto się lepiej bawił :)

Dziś natomiast, jak na niedziele przystało wybraliśmy się na zajęcia do szkoły pływania.
Wstyd trochę było Matiego rozebrać, bo dzień po tym, jak został ugryziony w rączkę, wpadł w szpony kolejnego dziecka i został ugryziony w plecy! Także generalnie wygląda jak dziecko wojny. No, ale takie uroki żłobka. Rozmawiałam z dyrektorką, przepraszała mnie prawie na kolanach. Tłumaczyła, że mają kilkoro dzieci, które gryzą wszystkich i, że nic nie można z nimi zrobić.
Kurde! Mati też nas gryzł, ale tłumaczyliśmy mu, że nie wolno, że nas to boli i przestał to robić! Więc pewnie rodzice tych dzieciaków mają to w dupie i nie uczą ich, że to jest złe.
Zobaczę, jak będzie dalej. Jeżeli jeszcze raz Mati wróci pogryziony, będę musiała jakoś zareagować, bo tak być nie może.
Kurde, tak się zbulwersowałam, aż mi żyła na czole wyszła :)

Miłego wieczoru :) 








środa, 17 października 2012

"Po trupach, do celu"

...No nie zapadłam w zimowy sen!
Okazało się, że nie wyłączyłam budzika i zadzwonił następnego dnia rano! :( buuuu
Przy następnej próbie na pewno go wyłączę, ale pewnie wtedy zadzwoni budzik męża :)

Mam nowy sposób na Matiego, aby nie płakał na ćwiczeniach. Jako, że żyjemy w XXI wieku, na rehabilitację biorę ze sobą laptopa i puszczam mu teledyski z mini mini :) i jak na razie działa!
Siedzi spokojnie, ogląda, a Pani rehabilitantka bierze w obroty jego rączkę! Może to trochę głupio wygląda, ale jak trzeba, to dla dobra dziecka wezmę ze sobą nawet kino domowe (którego nie posiadam :))

W żłobku bez zmian natomiast. Uradowany tam chodzi, płacze, gdy go stamtąd zabieram - rewelacja jednym słowem.
Ostatnio Mati w swojej grupie sieje postrach. Ponoć jak ktoś mu zabierze zabawkę, którą się bawił, zrobi wszystko, aby ją odzyskać. Jak to powiedziała Pani opiekunka "po trupach do celu, ale odzyska co swoje". Super! Ma charakter wojownika :) Szkoda tylko, że przy tej całej "walce" to on jest poszkodowany, bo wczoraj jakiś chłopczyk go dość poważnie ugryzł w rączkę. Niby nie płakał (tak mówią opiekunki), ale jak patrzę na ślad pozostawiony przez uzębienie jakiegoś małego gryzonia, to nie dowierzam!
Dodatkowo martwi mnie to, że został ugryziony w porażoną rączkę.
Dziś rehabilitantka powiedziała, że faktycznie mógł nic nie czuć, bo może akurat w tym miejscu nie ma czucia. No i znów zasiała we mnie strach, przerażenie i obawy. Może faktycznie tak jest? Może coś z tymi nerwami jest nie tak i ...i ... i znów się martwię :/

czwartek, 11 października 2012

Zimowy sen

Chcę w niego zapaść...natychmiast!
I mam gdzieś to, że jest dopiero jesień. Dzisiaj chcę zasnąć i spać do wiosny! Ewentualnie mogę się przebudzić na Święta Bożego Narodzenia, aby zgarnąć spod choinki co moje (zapewne kolejne rajstopy, żel do kąpieli lub błyszczyk do ust), najeść się pierogów i dalej w kimono. Najlepiej byłoby, jakbym się obudziła w kwietniu, tak pod koniec, aby było już po Wielkanocy, której nienawidzę wręcz. Święto z dupy takie. Tzn...nie samo w sobie święto, ale ani to klimatu żadnego nie czuć, ani nic! no nie lubię i już!

Od miesiąca ciągle w domu jakieś choróbska, katary, kaszle, bóle głowy, a dodając do tego ząbkowanie dziecka stwierdzam, że jestem na wykończeniu! psychicznym, fizycznym...każdym!

Ot tyle dzisiaj ode mnie.
Jakbym przez najbliższe pół roku nie dodała postu, to wiecie dlaczego :)





sobota, 6 października 2012

Nocne granie

Syn dał nam dziś w nocy koncert.
Zaczęło się niewinnie.
Zasnął po 19 i po jakiejś godzince, zaczął się przebudzać z płaczem, ale za chwilę znów zasypiał. Pomyślałam, że może boli go brzuch, bo po powrocie z żłobka w ogóle się nie załatwił, gdzie u niego punkt 18 i kupsztal jak ta lala w pieluszce. Matka dała więc espumisan.
Zasnął i za chwile znowu akcja bez trzymanki. Drze się niemiłosiernie i wpycha poduszkę do buzi. Matka pomyślała - zęby! pewnie idą mu te nieszczęsne kły, a przy nich to ponoć jest hardcore! No więc dała matka nurofen. Naiwnie myślałam, że za 10 minut będzie spał jak aniołek. Niestety przeliczyłam się i to sromotnie. Jak już zaczęło się stanie w łóżeczku i lament, wiedziałam, że chodzi o coś innego. Wzięłam go na ręce i spokój. Usiadłam w fotelu, zaczęłam śpiewać (bez śmiechów proszę! ładnie śpiewam :D) - spokój. I tak siedziałam w tym fotelu z 40 minut, ten sobie coś gadał po swojemu, był zadowolony. No, ale matce zachciało się siku, więc musiała nastąpić zmiana warty. Przyszedł ojciec, bierze młodego na ręce - RYK! I już wszystko było jasne!
Ja go nafaszerowałam espumisanami, nurofenami, a on po prostu tęsknił za mną. Chciał być blisko mnie! Wszystko fajnie, ale dlaczego akurat po godzinie 23????
Wzięłam go do naszego sypialnianego łóżka, pobawiłam się z nim, wytarmosiłam i w końcu po jakiejś godzinie zasnął u siebie w łóżeczku.

Mam nadzieje, że dzisiaj będzie już lepiej. W końcu cały boży dzień z matką spędzi także raczej w nocy tęsknic za mną nie powinien :)

O godzinie 12:36 cofam wszystko co napisałam ;] to nie była tęsknota...to były zęby! Od rana w domu jest kongo!!!!!! płacz, płacz i dla odmiany płacz! 

czwartek, 4 października 2012

Mała Kasia

Pod koniec lutego, pojawi się na świecie mała, słodka Kasia.
Spokojnie...nie moja :) Przyjaciółki mej, notabene chrzestnej Matiego :)
Przez ostatni rok wśród znajomych rodzili się sami mężczyźni, a tutaj niespodzianka!
Będzie pipka :) No cieszę się niesamowicie! Prawie tak, jakbym sama miała ją urodzić. Choć pewnie tak będzie! Jak się dowiem, że zaczął się poród, to będę stała pod oknami porodówki, bo do szpitala ma 4 minuty drogi....z buta :)

Mati też już się przygotowuje na przywitanie koleżanki. Uczy się chodzić. Nadszedł etap ciągłego chodzenia za ręce i stanie bez niczyjej pomocy. Wczoraj nawet zrobił trzy kroczki sam i niestety zaliczył czołówkę z ławą. Ma limo, jak prawdziwy facet :)
Boję się, co to będzie jak zacznie chodzić. Ponoć u dzieci z porażeniem podczas chodzenia, rączka chora się nie rusza. Wisi wzdłuż tułowia. Boję się tego widoku, choć nikt nie mówi, że akurat u młodego tak będzie. Zobaczymy. Przecież nie zmuszę go do raczkowania.

Na rehabilitacji jest dramat. Ryk i bunt. Już nawet nie pomagają chrupki, ciastka, paluszki.
Z rehabilitantką stajemy na rzęsach, aby go zabawić...niestety bezskutecznie. Jak wychodzimy z sali to Mat jest cały spocony, gile po pas wiszą. Jakby tam go normalnie maltretowali.
Na szczęście zaraz po tej rzeźni  idziemy do żłobka, gdzie syn od razu się uspokaja, uśmiecha i nawet nie zauważa, że odchodzę. Chociaż tyle dobrego, że polubił to miejsce. Bo jakby jeszcze tam wył, to ja bym się chyba pochlastała.

poniedziałek, 1 października 2012

Call me maybe??

Pisałam kiedyś, w którymś z postów, że będę mieć pracę, nie?
No!...To już nieaktualne!! Nie mam pracy. Okazało się, że na razie nikogo nie zatrudniają na to stanowisko...zaje-kurde-biście!
Trudno, nie ma co się załamywać, tylko trzeba szukać dalej. No i tak szukam, szukam...mnóstwo CV już wysłane, a telefon milczy! Nosz kurka, czy ja jestem, aż tak beznadziejna, że nawet na rozmowę kwalifikacyjną nie mogą mnie zaprosić?? Może powinnam wyrzucić z CV swoje zdjęcie? Choć kurde, na tym zdjęciu akurat fajnie wyszłam. Do dyplomu było robione. W ten sam dzień zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, także banan na ryju był. Nawet się uczesałam!!
No nie wiem... Nie wiem już o co kaman, ale wkurza mnie ta sytuacja. W sumie to ona mnie nie wkurza, ona mnie frustruje! 
Wiecie...ja nie będę ściemniać i się przyznam, że fajnie jest czasami wrócić tak rano z tego żłobka, walnąć się na kanapę i oglądać powtórki wszystkiego, z takim zapałem jakby się to widziało po raz pierwszy!
Ale ileż można? dzień, dwa, no max tydzień :) ale potem to już człowieka ogarnia lekka nuda...

Więc drodzy pracodawcy...dzwońcie do mnie! fajna ze mnie babka jest! Studia skończyłam (jak się okazało niepotrzebnie) i mam zapał do pracy (przynajmniej na pierwszy miesiąc).

czwartek, 27 września 2012

Nadrabiam

Dawno mnie tutaj nie było.
Jakoś czasu zabrakło, a może nawet i chęci.
No, ale jestem! powróciłam i nadrabiam zaległości.

W miniony weekend, a dokładnie w sobotę, zabraliśmy Mateusza na jego pierwszy mecz koszykówki. Przyznam szczerze, że bałam się tego wypadu cholernie. Trąby, bębny, krzyki...myślałam, baaa ja byłam wręcz pewna, że wyjdziemy szybciej niż przyszliśmy. Jednak syn sprawił mi wielką niespodziankę! Był zachwycony. Na widok tej wielkiej przestrzeni, kolorowych krzesek po prostu oszalał. Z tego wszystkiego nawet zechciał chodzić ze mną za rączkę, co u niego jest rzadkością gdyż on całkowicie poświęcił się raczkowaniu i o chodzeniu nie ma mowy :) No, ale tam zrobił wyjątek. Potem oczywiście przypomniało mu się, że on chodzić nie lubi więc zaczął raczkować. No ubaw był z niego niemożliwy. Gadał do siebie, piszczał, krzyczał...szok przez duże SZ :)

Niedziela była również aktywna. Poszliśmy na basen. Chodzimy tam co tydzień, gdyż zapisaliśmy się do szkoły pływania dla maluszków. Na początku nie byłam pewna, czy dobrze robię. Trochę to kosztuje, a przecież na basen mogę chodzić z nim kiedy chcę. No, ale ostatecznie zdecydowałam się spróbować. Już po pierwszych zajęciach mogę stwierdzić, że to była dobra decyzja. Mateusz w wodzie czuje się świetnie. Macha rączkami (również tą porażoną), ciągle się śmieje i rozgląda :) Widać, że prowadzący są nieźle przeszkoleni, zajęcia prowadzą bardzo profesjonalnie. Wymyślają świetne zabawy, które rewelacyjnie oswajają dziecko z wodą. Woda podczas zajęć jest dodatkowo podgrzewana, mamy całą szatnie dla siebie i połowę brodzika. Jednym słowem super!!
Polecam każdemu, kto jeszcze jest niezdecydowany.

W tamtym tygodniu, a dokładnie w środę wróciliśmy do żłobka. Na wizycie kontrolnej dzień wcześniej, pani doktor nie zauważyła nic niepokojącego w stanie zdrowia młodego. Powiedziała również, że ten kaszel, który trwa od ponad tygodnia to spływająca wydzielina z nosa i na pewno za dwa, trzy dni minie. Taaa, tak minęło, że wczoraj znów wylądowaliśmy u lekarza (już innego) i Mati dostał antybiotyk! Ehhh lekarze :/ Także do żłobka od dzisiaj znów nie chodzimy. Liczę na to, że antybiotyk postawi go na nogi już na dobre.

No, a w żłobku to on już się czuje jak ryba w wodzie. Jak go oddajemy to wyciąga ręce do pani opiekunki, jak po niego przychodzimy, to zaczyna krzyczeć, napina się, nie chce dać się ubrać.
Niedługo mi opiekę społeczną na chatę naślą, aby sprawdzić co jest grane :)

Na rehabilitacji jest istny bunt i płacz. Przekupują go tylko jakieś łakocie...no więc moja torebka jest zaopatrzona w paluszki, chrupki, biszkopty. Mam nadzieję, że gdy będzie starszy zrozumie to, że musi ćwiczyć i będzie to robił bez żadnego "ale".

Na koniec kilka zdjęć z minionego tygodnia!

Buju, buju ;)
To zdjęcie trochę niewyraźne, ale tak się ruszał, że nie miałam szans :) W tle nasz nowy zakup - bramka do kuchni, a na pierwszym planie więzień :)

Mały kibic :)

czwartek, 20 września 2012

Dajemy radę :)

Od tego tygodnia, po dwutygodniowej przerwie wróciliśmy na rehabilitację.
Ja wstaję o 5:40. Pierwsze co, to robię sobie kawę, ogarniam się, a potem budzę Matiego.
Czuję się tak podle...on sobie tak smacznie śpi, nie reaguje nawet na hałasy, a ja, bezduszna matka budzę go o 6:20! Serce mnie boli za każdym razem. Na szczęście budzi się z uśmiechem więc moje wyrzuty sumienia są wtedy odrobinę mniejsze.
Szybko się ubieramy, pakuję do torby butle z mlekiem, bo przecież nie ma czasu z rana na cały śniadaniowy ceremoniał i wychodzimy na rehabilitację.
W przychodni jesteśmy o 7. Masaż (20 minut), ćwiczenia (30 minut) i około godziny ósmej pakujemy się do żłobka. Na trasie szpital - żłobek leci butla z mlekiem, ale tylko trochę, bo przecież w żłobku śniadanie. Rozpoczęliśmy taki maraton od wczoraj (bo Mati po chorobie wrócił do żłobka) i będziemy go uprawiać codziennie...od poniedziałku do piątku. Po dwóch dniach stwierdzam, że na razie jest dobrze, choć nie wiem co będzie potem. Przecież zima zbliża się wielkimi krokami... :/

Wczoraj trochę się zdenerwowałam, bo zlikwidowali Mateuszowi zabiegi fizykoterapii (galwanizacja, elektrostymulacja) które powinien mieć jeszcze po ćwiczeniach. Tłumaczą to tym, że stan rączki młodego jest tak dobry, że nie trzeba już męczyć go prądami. Kurcze, powinnam się cieszyć, że są już niepotrzebne, ale z drugiej strony mam takie myśli, że może jednak za szybko z nich zrezygnowali, że może jeszcze coś one pomogą?? Ehhh... mam mieszane uczucia. No, ale nie chcę być mądrzejsza od lekarz. Skoro tak zadecydowali, to chyba mają rację. 

poniedziałek, 17 września 2012

I po wszystkim

Ufffff i po urodzinach :)
Był to wyczerpujący, ale przemiły dzień.
Mateusz był zachwycony prezentami i ogólnie całą imprezą.
Spośród 5 rzeczy na stole wybrał książkę! Bezapelacyjnie! Nic innego się nie liczyło. Także rośnie mol książkowy :)
Tak patrzyłam na niego i uwierzyć nie mogłam, że niedawno był taki malutki. Przecież ja go wczoraj urodziłam, a on ma już rok!!!

Za nami również rok rehabilitacji i walki z porażeniem. Uznaję ten rok za udany. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, aby poprawić stan rączki. Teraz będzie trochę gorzej...bo dziecko jest już bardziej świadome i będzie się buntować. Z drugiej strony będzie łatwiej, bo będzie sam się rehabilitował w codziennym życiu. Ponoć największe efekty rehabilitacji można osiągnąć do drugiego roku życia. Także trzeba spiąć poślady i dalej pracować :)

Jeśli chodzi o sprawy żłobkowe to Mateusz oczywiście się ode mnie zaraził i od czwartku w nim nie był. Dziś byliśmy u lekarza. Okazało się, że już jest zdrowy, ale jeszcze jutro pani doktor kazała go przetrzymać w domu. Także od środy wielki come back i znów pewnie będzie płacz! szkoda, bo ledwo co się przyzwyczaił i przestał chodzić :/ no, ale zobaczymy jak będzie, bo ja to lubię zawczasu panikować :)

Na koniec parę zdjęć z imprezy.




piątek, 14 września 2012

No i zaczęło się...

...Rok temu o godzinie 20:35 odeszły mi wody. Oglądałam "Na Wspólnej", akurat była przerwa więc poszłam sobie zrobić kolacje, a tu taka niespodzianka. Jak na złość byłam sama w domu, w łazience przepaliła się żarówka(!!) i w ciemnościach domyślałam się, co to ze mnie leci :) ich ilość nie była przerażająca, ale jednak zaczęłam się denerwować.
Szybko zadzwoniłam do męża, aby ewakuował się z pracy. Posłuchał. Przyjechał bardzo szybko. Jego największym problemem w tamtej chwili było to, w co ma się ubrać na porodówkę! Doradziłam mu garnitur, ale wybrał dres :)
Na izbie przyjęć o dziwo było pusto i cicho. Mi się wydawało, że od odejścia wód minęła godzina, a na łóżku porodowym dupsko położyłam dopiero o 23:10!! Potem były już tylko krzyki, jęki, przekleństwa i tak dotrwałam (dotrwaliśmy) do godziny 9:00!
No, a dalszą część historii już znacie...




poniedziałek, 10 września 2012

Kubek niekapek

Od jakiegoś miesiąca próbuję nauczyć Matiego pić z takiego kubka i za chiny nam to nie idzie.
Jakikolwiek bym nie kupiła Mati po prostu go bierze i gryzie!!! Ja wiem, że to normalne, że pewnie każde dziecko w początkowych etapach gryzie te smoczki, bo są idealnie do tego stworzone.
Wczoraj zauważyłam jeden plus tej całej zabawy. Otóż jak Mati go gryzie strasznie wysoko go podnosi, przekłada z ręki do ręki, ogólnie dużo się z nim siłuję :) Znaleźliśmy świetny sposób rehabilitacji :)
Napełniam kubek do pełna wodą i przez ponad 30 minut moje dziecko samo, bez mojej pomocy (a właściwie przymusu) sobie ćwiczy :)

Jednak dalej pozostaje nam problem picia, bo dziecko moje odrzuciło już butle na dobre. Czasami tylko po kąpieli pociągnie parę razy mleko i to byłoby na tyle.
Co robić? z czego dawać mu pić? Myślałam o kubku z rurką. no nie mam pojęcia.
Powiem szczerze, że nie znam się na tych wynalazkach.

A co jeszcze u nas?
Rozpoczął się drugi tydzień w żłobku. Dziś jak go oddawałam wystawił z uśmiechem ręce do pani opiekunki...aż mi się przykro zrobiło!!
I najśmieszniejsze jest to, że mamy choróbsko w domu, ale nie dziecka, tylko moje. Przez weekend się nieźle załatwiłam. Teraz jeszcze, jak na złość wracają ponoć upały więc będę się nieźle męczyć :/

No i dziś 10 wrzesień, czyli za pięć dni moje dziecię kończy rok...(!!!!)

środa, 5 września 2012

Pierwsze koty za płoty

A właściwie już drugie i dziś będą trzecie...

Nasz stan emocjonalny po dwóch dniach oceniam na dobry.

Pierwszego dnia było bardzo spokojnie. Mateusz nie wiedział gdzie idzie, gdy Pani opiekunka wzięła go na ręce, bez żadnego protestu z nią poszedł. Nawet się za mną nie odwrócił.
Oczywiście odebrałam go po 3 godzinach i dowiedziałam się, że nie zjadł śniadania, ciągle płakał, ale tylko dlatego, że inne dzieci płakały. No i był jednym z nielicznych dzieci, które nie zwymiotowały Danonka! WOW, Super - pomyślałam :)

Drugi dzień również rozpoczął się pozytywnie. Przed wyjściem do żłobka dałam mu śniadanie. Nie chciałam, aby drugi dzień był tyle godzin bez jedzenia. Po śniadanku humor mu się znacznie poprawił więc przy oddawaniu znów nie płakał.
Poszłam po niego po 4 godzinach. Okazało się, że ŚPI! no to wróciłam przed 14. Dowiedziałam się, że spał tylko 10 minut i padło pytanie:
- "czy on jest w domu noszony na rękach?"
- "Że, co?NIEEEE!absolutnie!!"
- "Bo dziś cały dzień był noszony, jak się uwiesił nogi to nie mogłyśmy nic zrobić"
Moja mina wtedy, była chyba bezcenna, bo w szoku byłam niemiłosiernym. Poza tym w głosie tej Pani wyczułam straszne pretensje!! i chyba to mnie najbardziej oburzyło! Jednak po chwili Pani zeszła z tonu i stwierdziła, że pewnie czuł się tak bezpiecznie i, że najwyżej będzie troszkę przez nie rozpieszczony, bo jest najmłodszy w grupie.
Mimo wszystko pozytywy wczoraj były...zjadł cały obiadek i jeszcze przed samym wyjściem do domu pół porcji zupy.

Jedynym problemem jest brak snu po odebraniu z żłobka. Z tych emocji nie chce spać, a jak zaśnie to budzi się co 30 minut z płaczem...biedaczek :( Mam nadzieję, że jakoś to się z czasem wyklaruje.

sobota, 1 września 2012

Matka podpadła w żłobku

Wczoraj zaniosłam do żłobka tę nieszczęsną wyprawkę.
Zapakowałam ciuszki, buciki, pieluszki, chusteczki mokre i zwykłe. Wszystko zapakowałam w taki fajny pokrowiec, chyba po poduszce. Pokrowiec na środku podpisałam markerem. Ogólnie mucha nie siada, wszystko pięknie ładnie :)
Weszłam do żłobka, a tam armagedon. Wielkie sprzątanie, podłogi mokre, muza gra na całą parę :)
Nagle z jednej z sal wyszła do mnie pani. Miała czarne włosy, całą ubrudzoną twarz, była strasznie zasapana, ale szczęśliwa. Na początku było mi głupio, że jej przerwałam, bo naprawdę czerpała z tego sprzątania wielką radość :)
Powiedziałam, że wyprawkę przyniosłam. Myślałam, że pokaże mi gdzie jest szafeczka, że będę mogła sama wszystko tam włożyć. Niestety rozczarowałam się, bo ona ode mnie wzięła nasz super pokrowiec i nie zamierzała mnie nigdzie wpuszczać. Szybko przejrzała, co przyniosłam. Problemu nie miała, bo pokrowiec był przezroczysty i nagle z wielkimi pretensjami zapytała: "A dlaczego tak mało pieluch????" Głupio mi się zrobiło jak nie wiem. Spakowałam ich około 15 sztuk, bo więcej w domu nie miałam.
Trochę z burakiem na twarzy, zaczęłam się tłumaczyć, że doniosę w poniedziałek, że 31 dziś jest i tak nie bardzo było jak....bla bla bla.
Ona się tylko uśmiechnęła, powiedziała, że rozumie, ale żebym koniecznie je przyniosła.
Kurde, powiem Wam szczerze, że ja nie wiedziałam, że muszę tam zanieść całą paczkę. Myślałam, że sztukami mogę donosić.
Jednym słowem dałam plamę strasznie :)

czwartek, 30 sierpnia 2012

Wyprawka

Jezu, jak to słowo dorośle brzmi!
Muszę mojemu mężczyźnie kupić wyprawkę i zanieść jutro do jego żłobkowej szafeczki...WOW!

Jestem tym wszystkim podekscytowana, przerażona, momentami nawet się cieszę...mieszane uczucia mnie ogarniają.
Po wczorajszym spotkaniu z dyrektorką żłobka, wróciłam do domu z pozytywnym nastawieniem. Jednak im dalej było od tej wizyty, coraz więcej wątpliwości pojawiało się w mojej głowie.
Dyrektorka - swoją droga bardzo przemiła kobieta, taka ludzka i przede wszystkim mająca bardzo sympatyczny wyraz twarzy, przedstawiła mi wszystkie minusy pierwszych dni w żłobku. Długo mówiła, ale ja z jej monologu wyniosłam mniej więcej to:
Będzie płakał, nie będzie jadł, no i jeszcze będzie płakał i może jeszcze ewentualnie płakać!!!!

Od razu przed moimi oczami ukazał się obraz siedzącego w rogu sali Mateusza, zaciągającego się z płaczu za tą złą babą w blond włosach, która ponoć nazywa się jego matką!!
Dżizas!!! to będzie horror! No, ale przecież nie my pierwsi, nie ostatni. Poza tym jak to już pisałam w poprzednim poście...DAMY RADĘ!!
Czuję, że będzie dobrze. Czuję, że się szybko przyzwyczai i nie będzie takiego dramatu jak każdy to opisuje.
Na czas pierwszych dni w żłobku, zrobię mu przerwę w rehabilitacji. Nie chcę go na początku aż tak bardzo stresować, stąd moja decyzja.

Wiem, że pewnie teraz niejedna matka przeżywa to co ja. Łączę się z Wami wszystkimi w bólu i strachu. Niech moc będzie z nami :)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

jest świetnie!

Ufff, skończyła się ta okropna trzydniówka, która w naszym przypadku trwała pięć dni! Mamy to świństwo za sobą :)

Po całym tygodniu nerwów, gorączki, wizyt u pediatry wczoraj przyszedł czas na relaks. Wybrałam się z Mateuszem na basen. W razie asekuracji, zabraliśmy ze sobą dziadka. Był to pierwszy kontakt Matiego z "dużą" wodą, ale zniósł to dzielnie. Nie płakał, ale był niespokojny.  Wklejony we mnie tak, że jak chciałam go oddać dziadkowi, to mało co nie rozerwał mi stroju :) Ostatecznie zaaklimatyzował się na 5 minut przed wyjściem z wody, także obowiązkowo za tydzień kolejna wizyta :)

Pozytywna niedziela zwiastowała tak samo pozytywny poniedziałek i się nie myliłam.
Mieliśmy rano wizytę u neurologa. Bałam się, że po porannej rehabilitacji Mati będzie marudny, ale pokazał pani doktor wszystkie swoje umiejętności i usłyszeliśmy magiczne słowa "jest świetnie".
Jestem bardzo szczęśliwa...i dumna! Z mojego kochanego synka, który przez ostatni rok znosił wszystkie podróże, badania, ćwiczenia. Momentami znosił to lepiej ode mnie, ale nieśmiało powiem, że jestem dumna również z siebie. Wiem, że dałam z siebie max. Jestem mądrzejsza o wiele doświadczeń i przede wszystkim silniejsza. Mimo że jeszcze wiele pracy przed nami, to chyba zaczyna do mnie docierać, że najgorsze mamy już za sobą...i teraz (cytując przyjaciółkę I.) "może być już tylko lepiej" :)


środa, 22 sierpnia 2012

7 rzeczy, których o mnie nie wiecie

Do zabawy zostałam zaproszona przez Martamelka. No to nie będę się wyłamywać i wezmę udział w tym przedsięwzięciu :)




Oto 7 rzeczy, których o mnie nie wiecie:

1. Nie lubię spać poza domem. Nie mogę zasnąć, boli mnie brzuch i strasznie się denerwuję :)
2. Strasznie irytuje mnie dziecięcy płacz...w ciągu 3 sekund potrafi wyprowadzić mnie z równowagi;
3. Nie umiem malować paznokci. Zawszę robię to nieudolnie, cała jestem ubrudzona lakierem i mam   pomalowane całe palce wokół paznokci. Potem jakąś godzinę patyczkiem do uszu nasączonym zmywaczem wszystko wyrównuję;
4. Nienawidzę gotować. Jest to coś okropnego i nie wiem jak można czerpać z tego radość;
5. Nie potrafię chodzić na obcasach;
6. Zabiłabym wszystkie koty chodzące po ziemi;
7. Jestem uzależniona od telewizji.

No to teraz już nikt tu nie zajrzy haha :)

Do dalszej zabawy niestety nie mam kogo zaprosić.

wtorek, 21 sierpnia 2012

"Dasz radę"

W ciągu ostatniego tygodnia, usłyszałam ten tekst z milion razy! To jest chyba taki uniwersalny "pocieszacz" ;]
Oczywiście chodzi o zbliżający się wrzesień.
Mały idzie do żłobka, ja rozpocznę pracę, cud malina generalnie...tylko gdzie w tym wszystkim rehabilitacja?????
A no właśnie! zaczynają się schody...
Rehabilitację zarezerwowałam na godzinę 7(od tej jest czynna)...trwa ona około 1,5 godziny, czyli max. o 8.30 jesteśmy wolni. Szybko lecimy do żłobka, mimo że tam przyprowadzanie dzieci odbywa się do godziny 8, to myślę, że spokojnie się dogadam, aby mógł przychodzić trochę później - przecież to nie wojsko ;] noo i ostatni punkt programu...praca,w której muszę się zjawić o 8.30! a jak dobrze liczę, to o tej godzinie będę dopiero w żłobku!!!no ale DAM RADĘ przecież! Bez samochodu (jak na razie) to ja się prędzej zesram!!

Teraz dopiero widzę, jak ta rehabilitacja wszystko komplikuje, utrudnia. Teraz dopiero widzę, jak te konowały szpitalne nas załatwili. Nasze, życie kręci się wokół niej...ona jest najważniejsza, a wszystko inne jest dodatkiem.
Załamana jestem tym wszystkim. Boję się tego wszystkiego. Gdyby nie było rehabilitacji wszystko byłoby prostsze. Choć można byłoby powiedzieć inaczej...Gdybyś nie szła kobieto do pracy to też by było prościej. Wtedy nie byłoby żłobka i byłoby po staremu....czyli generalnie można wywnioskować, że to moja wina jest. Sama sobie narobiłam problemów.... :)

noo, ale DAM RADĘ!

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Dramat!

taaaak! dziś to był dramat do potęgi "entej"!
Mati obudził się nam dzisiaj z gorączką! Taka ze mnie zajebista matka, że nawet tego nie zauważyłam, a w sumie nie wyczułam. No, ale dziecko mi od rana się śmieje, gada po swojemu, śniadanie całe wciągnięte więc zapakowałam wszystko na rehabilitację i w drogę! Na rehabilitacji, gdy wyciągnęłam go z wózka mój policzek niechcący wylądował na jego czole i wtedy poczułam ten żar! normalnie parzyło. Jak się po chwili okazało, nie tylko czoło. cała głowa! No, ale pomyślałam sobie, jak już tutaj jestem, to poćwiczymy! wiem, jestem okropna, serca nie mam!! ale jak chociaż raz nie pójdziemy na rehabilitację mam takie ogromne wyrzuty sumienia... to jest silniejsze ode mnie. To jest jak uzależnienie...
No, ale na ćwiczeniach było znośnie, mały sobie gadał, jadł paluszki, dał radę.
Jednak po powrocie do domu zaczął się tytułowy dramat!!! Gorączka, ciągły płacz, lament...bawić się NIE, oglądać bajki NIE, słuchać vivy NIE! Nawet pozwoliłam mu zrobić rozpierduszkę w kuchni, mógł otwierać szuflady, wywracać puste butelki, ale on to olał, też NIE! Cały boży dzień na ręce chciał! O zgrozo...mój prawy bicek wygląda już prawie jak u Pudziana. Odliczałam minuty do godziny zero, czyli do godziny 19....Synek już śpi...oby miał spokojną noc i gorączka już jutro odpuściła.

Przed kąpielą doszukałam się przyczyny gorączki...idą mu dwie górne czwórki! W miejscu jednej dziąsło jest aż sine! biedne dziecko...namęczy się tak, nacierpi, a ta głupia czwórka i tak kiedyś wypadnie!!! ehhh

Jedynym pozytywem dzisiejszego dnia jest to, że zrobiłam Mateuszowi przemeblowanie w pokoju :) zapociłam się przy tym jak świnia, ale warto było :) teraz mi się o wiele bardziej podoba.

Żłobek

Zbliża się...zbliża się ten dzień, kiedy w małej przytulnej sali, ze stertą zabawek i mnóstwem dzieci zamkną się za mną drzwi. Boję się strasznie. Boję się, że będzie ryk, histeria...ale nie mam pewności, czy moja, czy Matiego.
Biorąc pod uwagę, że jak wychodzę z salonu i zamykam za sobą drzwi, aby Mateusz za mną nie poszedł, to ten zaczyna wyć mimo że, został na placu boju z tatą, to spodziewam się w tym wrześniu najgorszego...
No, ale kiedyś musi nadejść ten dzień. Niektórzy zarzucają mi, że za wcześniej, że po co?
No kurde jak to po co? żeby do pracy iść! Nie we wszystkich rodzinach są super babcie, które zajmą się dzieckiem, aby rodzice mogli iść zarabiać pieniądze. Wtedy jedynym wyjściem jest niania lub żłobek. Do niań jakoś nie mam przekonania...może dlatego, że żadnej nie znam, a jakbym taką brała to tylko z czyjegoś polecenia. Poza tym iść do pracy i 3/4 wypłaty dawać niani...??? to już lepiej olać tę pracę i siedzieć w domu.
Następny argument przeciwników...choroby. Oczywiście, zgadzam się. Zdaję sobie sprawę, że w przeciągu najbliższych kilku miesięcy Mateusz może być częściej w domu, niż w żłobku. Tylko, że jakbym go oddała dopiero do przedszkola w wieku 3-4 lat, to też by chorował. Więc co to za różnica, czy przeżyjemy te choroby teraz czy później. Tak to może do przedszkola pójdzie z mega odpornością :)
Poza tym im mniejsze dziecko tym lżej przechodzi choroby...
 

Nie wiem, może głupio się tłumaczę, ale ja naprawdę nie czuję się matką drugiej kategorii z związku z tym, że oddaje dziecko do żłobka. Fakt, boję się, że będzie mi ciężko, ale wiem, że nie będzie dziać mu się tam krzywda.



środa, 15 sierpnia 2012

Zabawy farbkami

W związku z tym, że w ekspresowym tempie zbliża się roczek Matiego, postanowiłam zająć się uzupełnianiem Albumu Naszego Dziecka.
Przyznam się, że nie uzupełniałam go regularnie. Na początku nie miałam po prostu do tego głowy, a potem chyba zabrakło chęci. Zawsze odkładałam to na później, licząc na swoją niezawodną pamięć :) Pamięć jak się okazało mam dobrą, gorzej z wywołaniem i wklejeniem do albumu zdjęć...ale i to postaram się ogarnąć :)
Jednak najgorszą rzeczą były odciski dłoni i stóp. Odkładałam to strasznie, aż w końcu, po prawie 11 miesiącach się zebrałam. Wiedziałam, że może się to zakończyć totalną abstrakcją i ogólnie jednym wielkim bałaganem, ale zaryzykowałam.

Oto rezultaty naszej zabawy:




Dodatkowo mieliśmy ubrudzoną podłogę, bo gdy ja odkładałam kartki z odciskami na bok, Mati w tym czasie raczkował. Brał rączki do buzi, a co za tym idzie był cały w farbie, a jego zęby przybrały niebieskiego koloru :)
Trzeba jeszcze pamiętać o mamie, która miała ubrudzone dosłownie wszystko...nawet włosy (???) :)
Ściany i meble na szczęście się uchowały :)

Nauczona doświadczeniami, wiem już, że takie zabawy trzeba robić, gdy dziecko jest malutkie. Najlepiej chyba, gdy zaśnie. Ewentualnie, jak jest o wiele starsze i samo potrafi zrobić odcisk. Ja chyba wybrałam czas najgorszy z możliwych, ale całe szczęście już mamy to za sobą :)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Odwiedziny

W końcu, po kilku tygodniach zbierania się, wyruszyłam do pobliskiego Mielna w odwiedziny do koleżanki K. i jej synka Dawidka.
Dawidek i Mateusz urodzili się tego samego dnia, Mateusz o godzinie 9:00, Dawidek o 10:15 :)
Los chciał, że spotkali się w tej samej sali po porodzie ;]

Od razu z koleżanką K. załapałyśmy wspólny język. Wiedziałam, że nasza znajomość nie zakończy się na tym jedynym razie. No i się nie myliłam!

Lubię tam jeździć, spotykać się z K. która tak naprawdę jest ze mną od samego początku tego "gówna". Była świadkiem wszystkich szpitalnych absurdów...widziała moje łzy, chwile skrajnego załamania.
Niby jest dla mnie obca, ale jednocześnie tak bardzo bliska.

No, a nasi chłopcy, im starsi tym większy kontakt ze sobą załapują. Gadają ze sobą ile wlezie, zabierają sobie zabawki, a nawet wyrywają chrupki z buzi :)
Uwielbiam obserwować jak się zmieniają, co już potrafią, czy reagują podobnie na niektóre rzeczy.




Zdjęcie trochę niewyraźnie, ale trudno było ich utrzymać w miejscu :)

Oczywiście na milion zabawek obaj wybrali tę samą i była wojna :) ale obie z K. liczymy, że za 20 lat chłopaki będą spijać razem niejednego browara :)

sobota, 11 sierpnia 2012

Mały podrywacz

Ostatnio w piaskownicy, syna mego zaczepiła dziewczynka , a ten od razu z grubej rury, zamiast najpierw zapytać jak ma na imię, zaczął macać ją po kolanie (robił to porażoną rączką więc nie protestowałam, w końcu każdy rodzaj rehabilitacji jest dobry :D). Niestety dziewczynce to się bardzo nie spodobało, zaczęła płakać i piszczeć. Zbiegli się jej rodzice...dodam, że tata to taki typowy ABS* był.
Bałam się, że będzie chciał się bić, ale nieee...wytłumaczyłam wszystko i się uspokoił ;]

Dziewczynka z obstawą w postaci mamy wróciła do piaskownicy. Przyniosła nawet swoje foremki, łopatkę i robiliśmy babki, także chyba wybaczyła Matiemu ten mały falstart w znajomości :)

Dodam, że Matik będąc tyle czasu w piaskownicy, piasek do buzi wziął zaledwie dwa razy :) ahh jak on dorośleje :)



* ABS - Absolutny brak szyi

piątek, 3 sierpnia 2012

Zabawek moc

Zabawki... moje przekleństwo...są wszędzie! przynajmniej kilka razy dziennie nadepnę na jakiś klocek, potknę się o samochodzik. Wtedy jedyną rzeczą która siedzi mi w głowie, to wywalić to wszystko w pizdu przez okno. Potem jednak robię kilka wdechów i tłumaczę sobie, że to tylko zabawki :)

Te wszystkie zabawki to prezenty lub darowizny od znajomych i rodziny. No, a wiadomo...darowanemu koniowi... coś tam, coś tam ...więc brałam co przynosili :)

Zaraz po porodzie ktoś mi powiedział, ale nie pamiętam kto, bo przecież wtedy było tyle "ciotek dobra rada", że uszy więdły ;]
No, ale..... ktoś mi powiedział, żebym dawała Mateuszowi tylko kilka zabawek, a resztę chowała i co kilka dni mu je wymieniała. Wtedy dziecko tak szybko nie nudzi się zabawkami i nie potrzebuje kupowania nowych. Pomyślałam, że pomysł dobry, przynajmniej nie będzie tak zwanej rozpierduchy na chacie.
Odkąd Mati zaczął dostrzegać zabawki i ogarniać zabawę nimi, zastosowałam się do ów rady.
Jakie było moje zdziwienie, gdy przy kolejnej wymianie, moje dziecko, widząc zabawki, którymi bawiło się dwa miesiące temu zaczęło się ślinić z radości i miałam spokój przez godzinę! Chociaż jedna dobra rada okazała się faktycznie dobra :)

Tylko jedno się nie sprawdziło...czy dam mu 10 zabawek, czy dałabym ich 100, to i tak jest rozpierducha na chacie ;]

Pchacz

Zawsze chciałam kupić Matiemu pchacz. Dużo osób go poleca, szczególnie przy nauce chodzenia. Już przeglądałam owe pchacze na internecie, wybierałam, czytałam opinie, aż tu nagle mój syn mnie uświadomił, że mamy w domu mnóstwo pchaczy!!! I to nie byle jakich! tylko pchaczy 2w1 :):)
Pierwszy wpadł mu w ręce leżaczek, potem spodobała się pufa, a najbardziej przypadła do gustu ława. "Piękna" ława firmy IKEA  ;] 
Wszyscy wyszliśmy na tym dobrze...Mati ma pchacz, a rodzice zaoszczędzili pieniądze ;]
Swoją drogą ciekawa jestem co wymyślają inne dzieciaki :)



środa, 25 lipca 2012

Dobra rada

Odkąd Mateusz zaczął raczkować, jedna z rehabilitantek ciągle radziła, abym jeździła z nim nad morze, gdyż piasek i woda morska świetnie wpływają na porażoną rękę.
Pomyślałam "Super myśl! Połączymy przyjemne z pożytecznym!
Nad morze mamy bardzo blisko, więc bez zastanowienia przy pierwszej ładniejszej pogodzie, wyciągnęłam dziecko nad wodę.
To była najgorsza wizyta na plaży, odkąd żyję na tym świecie :):)
Mati zamiast raczkować po piasku, to wpychał go do buzi w nieskończonych ilościach, potem piasek zaczął parzyć, więc był ryk. Jak zamoczyłam mu dłonie w wodzie to spojrzał na mnie jakby miał mnie zaraz zabić (teraz już wiem, że śmiało mógł to zrobić, wyświadczyłby mi tym przysługę) :)
Skoro harce na piasku nie wyszły, no to do wózka...w nim ryk! Extra! Było naprawdę bardzo sympatycznie ;]
Obok nas siedzieli Państwo którzy mieli synka myślę, że około 2 miechy starszego od Mateusza....siedział w wykopanym przez tatusia dole, bawił się łopatką i wiaderkiem, ogólnie dziecka nie było. jego mama beztrosko smażyła się na słońcu, a we mnie się wszystko gotowało!Właśnie tak wyobrażałam sobie naszą wizytę na plaży!!!

Jednak nie poddałam się i wyciągnęłam dziecię na plażę po raz drugi. Wizyta skończyła się tym samym efektem, czyli ryczącym, zasmarkanym po kostki dzieckiem z piaskiem w buzi i wkurzoną (to słowo w bardzo małym stopniu opisuje mój stan tamtej chwili) mamą :)


Czy takie zachowanie mu minie?????? czy kiedyś doczekam się normalnej wizyty nad morzem????? powiedzcie, że TAK! plissssssss ;]

Tak czy siak, dziękujemy Pani rehabilitantce za troskę i dobrą radę. Prosimy o więcej :)

wtorek, 24 lipca 2012

Gorsze dni

Myślałam, że moje złe samopoczucie jest spowodowane beznadziejną pogodą za oknem, ale jak dziś, w ten piękny, wakacyjny dzień obudziłam się i znów miałam ochotę nakryć głowę kołdrą wiedziałam, że moje ostatnie "doły" są spowodowane czymś innym.
To wszystko dzieje się przez wrzesień, który zbliża się wielkimi krokami, a razem z nim pierwsze urodziny Mateusza. Na samą myśl o tym dniu chce mi się płakać i wstyd się przyznać, ale nie chcę tych urodzin!!!!!!!
To powinien być dzień radosny, a dla mnie to będzie trauma. wszystko się przypomni...będę pewnie wyliczać "oo teraz trafiłam na porodówkę", "oo teraz pewnie ten pan, który wyglądał jak Johny Bravo kładł mi się na brzuch". Sądzę, że każda kobieta tak robi...to chyba normalne, ale u mnie to będzie kojarzyło się z cierpieniem i tym, że to był cholera ciężki rok!! rok walki, a nie beztroskiej sielanki!

...Dziś wieszałam pranie u mojej mamy....no i gdzieś w rękę wpadło prześcieradło Mateusza. Przypomniało mi się, jak mniej więcej rok temu wieszałam to samo prześcieradełko i wyczekiwałam mojego Skarba, nieświadoma tego co mnie czeka...no i co?? poryczałam się jak bóbr! no jak wariatka jakaś!...

Dodatkowo paraliżuję mnie strach przed tym co będzie dalej. Mateusz zacznie chodzić i boję się, że zaczną być widoczne kolejne defekty, bo przecież porażenie splotu to nie tylko ręka...to również kręgosłup, postawa, chód...no wszystko!
Jak na razie u nas problemem są:
- opadające ramię kończyny porażonej
- uniesiony łokieć, wygląda to mniej więcej tak:

Tak Mateusz unosi rączkę przy wkładaniu czegokolwiek do buźki. Niestety taka pozycja rączki utrudnia mu wiele czynności, między innymi jedzenie.

- lekko odstająca łopatka
- leciutki przykurcz w łokciu
- chudsze przedramię ręki porażonej o około cm (trudno zmierzyć przy wijącym się dziecku, ale widać różnicę gołym okiem)

Czy coś jeszcze do tego dojdzie??nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że nie!!Wiem jednak, że jeszcze wiele pracy przed nami. Momentami chciałabym zasnąć i obudzić się na jego 18stkę, aby w tym wszystkim nie uczestniczyć...a po chwili zdaję sobie sprawę, że jestem głupia [ale tak tylko trochę :)], bo przecież jak ja mu nie pomogę, to kto????

No, ale żeby tylko nie smęcić, to pochwalimy się, że mamy ósmego zęba, a co za tym idzie, może matka będzie miała kilka spokojnych dni, bez płaczu i marudzenia dzieciarni :):)

piątek, 20 lipca 2012

Powrót do przeszłości...

Nawet nie wiem kiedy mija ten czas. Za nami już 10 miesięcy. Dzieci tak szybko rosną. Przyznam szczerze, że przez te wszystkie przeżycia gdzies uciekły mi pierwsze 4 miesiące. Oczywiście wspomnień z porodu i tego co czułam zaraz po nim nigdy nie zapomnę, ale gdzieś zawieruszyły się w pamięci te pozytywne chwile, o ile w ogóle wtedy takie były???!! mam dziurę w głowie... nooo, ale od czego są zdjęcia! są niezastąpione...

Zdjęcia które posiadam, posegregowałam według miesięcy życia Mateusza. Gdzieś podświadomie unikam zdjęć z albumu "1 miesiąc". Ta wisząca, nie zmieniająca pozycji rączka...brrr (nie lubię tego!!!!). Ale wiecie co zauważyłam?? W tych początkowcyh tygodniach tak starałam się umiejętnie robić zdjęcia, aby nie było widać "kontuzji". Mimo to i tak, jak je oglądam, czuje się niekomfortowo.

Jednak wczoraj znów wszystkie przejrzałam i zaczęłam dostrzegać w nich coś niesamowitego... z miesiąca na miesiąc zdjęcia pokazują jaki wspaniały postęp poczyniliśmy! Każdy z tych postępów to dla mnie radość do potęgi! Pierwsze odwiedzenie ręki, pierwsze zgięcie w łokciu, pierwszy chwyt, wyciągnięcie ręki po zabawkę, uniesienie nad głowę... to są właśnie te nasze pozytywne chwile!!!

Niestety nie pamiętam kiedy Mateusz pierwszy raz się do mnie uśmiechnął,  kiedy pierwszy raz powiedział "MA MA" ...ale czy to ważne???

czwartek, 19 lipca 2012

Zasłoń ramię bejbe

Odsłonięte ramię kobiety powoduje, że wygląda ona ... hmmm zmysłowo, seksownie...jednym słowem kusząco :)
A wyobrażaliście sobie mężczyznę odzianego w ciuch odkrywający ramię??? .....
Ja nie muszę sobie wyobrażać...ja widzę takiego mężczyznę codziennie!!!!
Wygląda nad wyraz uroczo...no, ale co się dziwić...10 miesięczne dziecko we wszystkim wygląda uroczo :):)

Odsłonięte ramię to nasza udręka którą zafundował nam Erba!
W związku z tym, że na rehabilitacji Mateusz musi być rozbierany i ubierany w tempie ekspresowym,... ściągamy body przez ręce w.... dół :) Po kilku razach bodziaki nie nadają się już do niczego i wyglądają mniej więcej tak:



No cóż...po prostu już nikt z nich nie skorzysta i pójdą do wyrzucenia, a nie do kartonu w piwnicy :)

środa, 18 lipca 2012

Rehabilitacja

W związku z tym, że rehabilitacja jest głównym punktem naszego dnia, jest rytuałem :) to trzeba byłoby ją troszkę opisać...może trafi na mój blog mama zainteresowania problemem, to będzie mogła sobie porównać sposób rehabilitowania. Obiecuję, że postaram się krótko, zwięźle i na temat!

Mateusz od samego początku jest rehabilitowany metodą NDT Bobath.

Na obecną chwilę nasz dzień w poradni rehabilitacyjnej wygląda tak:
- elektrostymulacja (5 minut ramię i 5 minut przedramię) i galwanizacja (15 minut cała ręka) zabiegi wykonywane są każdego dnia ... na przemian.
- 20 minut masażu kończyny porażonej
- 30 minut ćwiczeń - przede wszystkim są to ćwiczenia bierne samej kończyny. Wykonywane są nią ruchy których nie potrafi sam wykonać.

Jeśli chodzi o rehabilitację w domu to....gdy był mały i rączka była bardzo ograniczona ruchowo wykonywaliśmy masaż, ćwiczenia bierne kończyny, a także ćwiczenia na piłce, naświetlaliśmy rączkę specjalną lampą na podczerwień no i duża staraliśmy się go stymulować podczas zabawy.
Na dzień dzisiejszy nie ćwiczymy z nim, bo Mateusz rehabilituje się sam - raczkując. Opanował tę umiejętność już ponad 2 miesiące temu. Teraz naszym zadaniem jest, aby jak najpóźniej zaczął chodzić, bo im dłużej będzie raczkował tym lepiej dla jego rączki!


Mateusz podczas naświetlania lampą

Galwanizacja



Bardzo dobrą rzeczą w początkowej fazie rehabilitacji jest stosowanie tzw.fango
Działa to strasznie rozgrzewająco, co jest bardzo istotne, gdyż nerwy najszybciej odbudowują się w cieple (ponoć prędkość odbudowy to 1 mm w jeden dzień). Stąd w zimę Mati na kontuzjowanej rączce zawsze miał jeden rękawek więcej :)
Mati i fango w Dziekanowie Leśnym. W naszym mieście nie serwują takich rarytasów niestety :/ Od tego ciepła aż zasnął :)
Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam i że nikogo nie zanudziłam :)


codzienne rytuały

Taaak! mamy rytuały, a co! ponoć tak powinno być...plany dnia, codziennie to samo, dziecko się wtedy uczy że jedna rzecz następuje po drugiej. Jestem w szoku że udało nam się takie rytuały wprowadzić...aż DWA! :) Duma mnie rozpiera.
Pierwszy - poranny...wstajemy przed 7, śniadanie, ubieramy się i na rehabilitację :)
Drugi - wieczorny...kąpiel, kolacja, sen :)

a tak to hulaj dusza :) śpimy kiedy chcemy i ile chcemy, spacery o różnych porach i zazwyczaj nigdy nie trwają tyle samo :) każdy dzień inny, także nie ma monotonii :)
Nie chcę się tłumaczyć, ale trudno wprowadzić plan dnia w życie, jeśli co miesiąc ma się rehabilitację na inną godzinę. Dlatego nawet nie próbowałam tego robić. żyjemy z dnia na dzień i tak jest fajnie :)



"jakie ma pucułki!!!! na piersi jest??"

NIE!!!!!! NIE JEST!!!!

Przez całą ciążę myślałam o tym, jak to będzie karmić piersią. Bałam się że dziecko nie będzie potrafiło jeść z piersi, ogólnie czarne filmy, ale nastawiałam się, że będę matką karmiącą.

Zaraz po porodzie, gdy przyłożyli mi Mateusza do piersi mój wygłodniały syn tak rewelacyjnie się do niej przyssał, że cały personel był w szoku!
No i tak przez pierwsze doby problemu z karmieniem nie było. Jadł, spał 3 godziny, budził się, pierś...i tak w kółko! jak w zegarku chodziliśmy.
Wróciliśmy do domu i zaczęły się problemy... problemy z pokarmem którego zaczęło brakować. Na tle nerwowym gdzieś zaczął zanikać, syn się nie najadał, zaczęło się dokarmianie...
Dodatkowo moje pocięte kroczę strasznie się paprało, zagoić się nie chciało, nie mogłam karmić na siedząco, na leżąco nie umiałam...
Po dwóch tygodniach przeszłam na karmienie mieszane - w dzień butla, w nocy pierś. Nie trwało to długo...karmiłam piersią równy miesiąc!
Jedna pani neontolog , jak się dowiedziała, że nie karmię to myślałam, że jej mózg wybuchnie z nerwów, tak parował...nagonka straszna jest na karmienie piersią w naszym kraju. Kurde, nie oczekiwałam słów "dobrze robisz, nie karm piersią", ale żeby od razu dawać mi do zrozumienia, że jestem złą matką bo moje dziecko nie jest na piersi??? Ludzie, trochę zrozumienia... nie wszystkie kobiety są w stanie karmić tyle czasu, niektóre może nawet tego nie chcą. No i to, że nie chcą, nie robi z nich złych matek!
To samo było z położnymi w szpitalu... jak kobieta, która ledwo co urodziła pierwsze dziecko ma umieć przystawić dziecko do piersi??chyba one są tam po to, aby nas uczyć, pokazać, a nie wydzierać się i krytykować. Oczywiście nie wszystkie są takie, ale ja trafiłam na taką jedną...niestety.

Ja tę całą nagonkę miałam gdzieś, choć przyznam, że czułam się przez chwilę tą złą/gorszą matką...ale odkąd odstawiłam Mateusza od piersi poczułam się jakbym zrzuciła ze swoich pleców 100 kg!!
Niby jak się dziecko miało najadać moim pokarmem, jak z nerwów nic prawie nie jadłam, dodatkowo stres, słaba psychika, zero radości z karmienia, bo dupa bolała i sutki.
Powiedziałam po prostu "dość"! Nie będę męczyć siebie i dziecka... nie żałuję swojej decyzji...

W tym miejscu chciałabym pozdrowić wszystkie mamy karmiące dzieci dłużej niż 6 miesięcy...szacunek dla Was drogie Panie :)