poniedziałek, 22 lutego 2016

chcecie wiedzieć co u nas???

No nie wiem kiedy to minęło, ale jest luty!
Naprawdę, nie porzuciłam bloga i Was z lenistwa tylko z ogólnego braku czasu i zmęczenia.
Kiedy już chwytałam się laptopa, aby napisać post...to albo budził się Michał, albo internet przestawał działać, albo zadzwonił domofon...no zawsze coś.
Ok, ok...wiem! winny się tłumaczy :P

Okres jesieni przeleciał spokojnie, ponuro i szybko. Całe szczęście obyło się bez chorób.
Niestety nadrobiliśmy zimą :P ale o tym za chwilkę :)

Z początkiem nowego roku postanowiłam wziąć się za siebie i przeszłam na dietę. Wykupiłam dietę na dwa miesiące w serwisie internetowym.
Od razu mówię, że nie chciałam bardzo schudnąć, zależało mi na nauczeniu się zdrowo jeść. Moje nawyki żywieniowe były straszne. Czułam się pełna, miałam wzdęcia, chodziłam ciągle zmęczona.
Po prawie dwóch miesiącach jestem zszokowana efektami. Zrzuciłam jak na razie 5 kg, straciłam chyba z 12 cm w obwodach, a co najważniejsze - JEM ZDROWO.
Przed rozpoczęciem diety wykonałam badania krwi. Hemoglobina wynosiła 12, więc w dole normy, inne parametry też były na granicy lub całkowicie poza nią.
Badania powtórzyłam pod koniec zeszłego tygodnia. Hemoglobina 15(!) i wszystkie parametry w normie!!! Teraz wiem, że warto było. Nie dla wagi, nie dla wyglądu, ale dla zdrowia :)
Oczywiście nie będę kłamać, że moment w którym zmieściłam się w spodnie sprzed ciąży z Matim był bardzo przyjemny :) ale zaczynając moją przygodę z dietą nie o to mi chodziło.

No, a teraz czas wrócić do chorób.
Pod koniec stycznia zachorował Michał...bity tydzień byłam z nim na L4. Zaraz po nim rozchorowałam się ja...kolejny tydzień. Z pracy na szczęście mnie nie wyrzucili, ale już muszę być czujna :) Michała najbardziej męczyła gorączka, a mnie nie dość, że gorączka to okropny kaszel. Były momenty, że myślałam, że umieram. Serio! dawno mnie tak nie poskładało.
Mati na szczęście się trzyma. Ma lekki katar, ale ładnie smarka (w końcu!!) więc nic mu nie spływa do gardła.

W ubiegły weekend przeszliśmy jelitówkę. Najpierw Michał - jeden raz zwymiotował. Potem Mati - trzy wymioty w nocy, a po nich rozchorowałam się ja....to była jednym słowem MASAKRA!
Skończyło się tak jak zawsze, czyli wizytą na oddziale ratunkowym :)

Nie chce już zimy! te ostatnie choróbska wykończyły mnie psychicznie. Jak to mówią - byle do wiosny!

PS: Też nie lubicie zimy, jak ja??






niedziela, 21 lutego 2016

Puk, puk...jest tu ktoś???

Zostałam wywołana do tablicy przez wiele osób.
Dostałam ochrzan, więc kajam się i przepraszam.
Wróciłam...
Wróciliśmy...
Jutro nowy wpis.

Tymczasem chciałabym Wam przedstawić arcydzieło Matiego pt: "Tata w pracy"






No i teraz zagadka...czym zajmuje się tatuś??? :)