środa, 30 października 2013

Październikowa deprecha

Wiecie co?
Nie lubię października! Jest za długi!ciągnie się i ciągnie...końca nie widać. No nie cierpię gnoja :)
A, że po nim nadchodzi jeszcze bardziej znienawidzony przeze mnie listopad, to już w ogóle :P
Mojego stosunku do października nie zmienia nawet to, że się w nim urodziłam.
Urodzin swoich też nie lubię...szaro, buro, zimno...a mi się od zawsze marzył przeogromny urodzinowy melanż na dworze, przy grillu i piwku... ehhh :(
Zazdroszczę wszystkim urodzonym między majem, a sierpniem!
No, ale wracając do tych moich nieszczęsnych urodzin, to te tegoroczne uważam za udane.
Moi mężczyźni rozpieścili mnie przeogromnie. Były kwiaty, słodkości, prezenty...
Było nawet "sto lat", a w wykonaniu Matiego po prostu zwaliło mnie z nóg:
"Śto lat, śto lat...niech yje yje naaaaaaaaaaaaaaaaam
(...) a kto? MACIUUUUUŚ!" :) :) :)
 
I cóż mi więcej do szczęścia potrzeba??? :)



niedziela, 27 października 2013

Zmiana czasu

Z poranną pobudką jakoś się nasz syn dostosował. Wstaliśmy o godzinie 7 nowego czasu, także jak najbardziej byliśmy wyspani.
Niestety pierworodny nie ogarnął drzemki. Nie chciał spać i nadal nie chce, także dzisiaj już sobie spanie odpuścimy. Chyba, że sam zaśnie niepostrzeżenie w kącie :)
Mam tylko nadzieję, że jutro w żłobku nie będzie robił jazdy i zaśnie bez problemu.
Nie lubię zmian czasu...zawsze te niedziele są takie "z dupy" i ja osobiście mam lekki nieogar :)

A jak to wygląda u Was??




piątek, 25 października 2013

Męczący to był tydzień

Ojj bardzo męczący.
Nie tylko ze względu wtorkowej wizyty w Szczecinie, ale również przez Matiego, który dał nam niezły popis przez ostatnie trzy noce.

Zaczęło się w nocy z poniedziałku na wtorek.
Punkt 00:30 pobudka.
Przyszedł do nas, położył się i, ani myślał o spaniu. Pozwolicie, że nie będę opisywać naszej frustracji, bo mogłyby paść słowa niecenzuralne :)
Obydwoje z mężem nie jesteśmy za spaniem z dzieckiem i od samego początku tego nie robiliśmy, no, ale jak już go do siebie wzięliśmy to mieliśmy nadzieję, że przy rodzicach zaśnie raz, dwa!!!
Taaaaaaaaaaaaa!Na pewnoooooooooooooo!
Impreza u nas w łóżku trwała do 5 nad ranem, a o 6 już wstawaliśmy, także pospaliśmy na maxa długo :)
Rankiem tłumaczyliśmy to sobie tym, że może Mati czuł, że coś się dzieje, że się denerwujemy i też mu się to udzieliło, bo przecież taki dwulatek to już mądra istotka.

We wtorek z optymizmem kładliśmy go spać. W każdym z nas panował już wewnętrzny spokój, nie odczuwaliśmy żadnych stresów i nerwów. NA PEWNO BĘDZIE SPAŁ!
Sytuacja się powtórzyła.

W środę, już przerażeni wizją nieprzespanej nocy modliliśmy się o to, aby mu się odmieniło.
Niestety...punkt 00:30 zawitał u nas w łóżku lokator.
Bez wahania, poszłam do kuchni zrobiłam mu wielką michę kaszki...po ciemku trafiałam łyżką do jego buźki. Zjadł, za pół godzinki zasnął u siebie w łóżeczku.

Wstyd mi, że ja - matka polka :P nie wpadłam na to, że dziecko może być po prostu głodne!!!

Po nocnej szkole życia, nasze menu wczoraj wyglądało następująco:
Po żłobku, o 16 - obiadek, o 18 - wielka micha kaszki, a po kąpieli ok. 19.30 micha płatków z mlekiem.
Dodam, że wcześniej o 18 jedliśmy jakiś jogurt lub przekąskę.
Teraz zostało to zamienione na porządny posiłek i starczyło - dziś dziecko z trudem obudziliśmy o 7 do żłobka :)
No i my się w końcu wyspaliśmy. Choć przyznam, że o 1 w nocy instynktownie się przebudziłam i sprawdzałam, czy młody nie buszuje po mieszkaniu :)

Już dawno było wiadomo, że Matiego to lepiej ubierać, niż karmić, ale teraz to ja już nie wiem jak to będzie :)
Z drugiej strony się cieszę, bo może to oznacza, że w końcu nasz krasnoludek trochę urośnie:)


wtorek, 22 października 2013

Nie mogło być inaczej!!

Tak jak pisałam, dziś mieliśmy echo serca synka.
Podróż minęło w miarę ok.
Na miejscu byliśmy o 9.00, do gabinetu weszliśmy jakoś po 11.00.
Duszno, tłoczno, gwarno...łeb miałam jak sklep, ale jak się okazało, warto było czekać.

Badanie przeprowadzał przesympatyczny Pan doktor, który samym wyglądem wzbudzał zaufanie.
Przedstawiłam cel mojej wizyty, moje obawy i niepokoje.
Położyłam się na kozetce, na początku lekarz nic nie mówił, tylko bardzo dokładnie przyglądał się serduszku. Po minucie milczenia, nie wytrzymałam:
- "Panie doktorze, no niech Pan coś powie, bo oszaleję!!!!"
    Lekarz zaczął sobie podśpiewywać
- "Proszę Pana niech Pan coś mówi...cokolwiek, ale niech Pan mówi!!!!"
-  "Serduszko jest zdrowe proszę Pani...jest to całkowicie zdrowa istotka"
Okazało się, że ta plamka, która była jeszcze tydzień temu na badaniu połówkowym zniknęła. Sama próbowałam się jej doszukać, ale nic tam nie było.

To co wtedy poczułam jest nie do opisania. Starałam się zachowywać przyzwoicie i nie rozbeczeć na cały gabinet.
Pan doktor oprócz echa serca wykonał również szczegółowe pomiary, narobił mi full zdjęć na pamiątkę i pokazał stópkę w 4D :) Stópka ewidentnie po tatusiu, szeroka z wysokim podbiciem więc znów będziemy mieli problemy z dobraniem bucików :) <3


Nasz silny chłopczyk...nasze 456 g SZCZĘŚCIA <3

sobota, 19 października 2013

Matka poleca.

W zeszłym miesiącu byliśmy na bilansie 2 latka.
Oczywiście poszliśmy cali zasmarkani i kaszlący.
Pani doktor mimo wszystko nas przyjęła, bo generalnie jest to spoko babeczka i jestem zadowolona z wyboru pediatry.

Oczywiście bilans wyglądał tak jak przypuszczałam - jeden wielki ryk i histeria :)
Niestety, tak Mati reaguje na biały kitel i żadna rozmowa i tłumaczenie nie pomagają. Mam tylko nadzieję, że kiedyś z tej traumy wyrośnie.
Mimo niesprzyjających warunków, udało się kluskę zważyć - ponad 12 kg. Gorzej ze wzrostem - jedyne 86,5 cm :) Nasz kurdupel :)

Wychodząc, lekarka powiedziała, że na objawy przeziębienia, ale również zapobiegawczo podawać młodemu syrop Rutinacea Junior.
Na opakowaniu jest napisane, że można go podawać od 3 roku życia, ale doktorka zapewniła, że to ściema i jak najbardziej Matiemu nie zaszkodzi.
No więc jak kazała, tak zrobiłam.
Syrop jest na bazie naturalnych składników. Podaje się go 4 razy dziennie po 5 ml. Jest dobry w smaku i Mati chętnie go pije. Dodatkowo, wydaje mi się że jest stosunkowo tani, bo zapłaciłam za niego 10 zł.
Połączony z Lipomalem w ciągu 3 dni postawił dziecko na nogi - katar zniknął, a kaszel pojawiał się sporadycznie.
Obecnie Rutinacea podaję zapobiegawczo dwa razy dziennie i o dziwo trzymamy się dzielnie. Myślę, że syrop ten nie opuści naszej apteczki do wiosny :)

Także jeśli ktoś szuka czegoś na wzmocnienie odporności lub na objawy przeziębienia, z czystym sumieniem polecam Rutinacea Junior.


piątek, 18 października 2013

Decyzja podjęta

We wtorek o 9.00, w Szczecinie mamy echo serca.

Bez wahanie podjęliśmy decyzję, aby to badanie wykonać.
Niezależnie czego się tam dowiemy, będziemy mieć czyste sumienie.
Choć ja nie dopuszczam innej myśli, jak ta, że jedziemy tam tylko po to, aby się uspokoić i dowiedzieć, że wszystko jest i będzie ok! 


środa, 16 października 2013

Ciążowo i zdjęciowo

Dziś byłam na badaniu połówkowym.

Strasznie się denerwowałam przed wizytą. Ciągle myślałam o tym nieszczęsnym serduszku i tym ognisku hyperechogennym, które wykryli ostatnio.
Niestety, nie zniknęło...nadal jest w komorze serca. Lekarz oczywiście nadal każe się nie martwić, ale ja już nie potrafię się nie martwić!!!
Jedyna szansa na uspokojenie to wykonanie echa serca płodu. Oczywiście w moim mieście tego nie robią, trzeba jechać do Szczecina lub Gdańska.
Nie wiem co robić...niby ufam lekarzowi prowadzącemu, ale nie potrafię się uspokoić.
Porozmawiam z mężem, jak wróci z pracy i podejmiemy decyzję wspólnie. No, bo taki wyjazd wiążę się niestety z kosztami, ale czym jest te 200, czy 400 zł przy świętym spokoju i wiedzy, że z synkiem ok??? Czytałam gdzieś, że echo serca wykonuje się tak jak badanie połówkowe - do 24 tygodnia więc czas nas goni.
Z pozytywnych wieści to M.* rośnie jak na drożdżach :) Jest większy o tydzień niż termin porodu :) jest ułożony poprzecznie, twarzą skierowany był w stronę kręgosłupa więc nie miałam okazji zobaczyć jego buźki. Widziałam tylko profil noska i ewidentnie nosek ma po Matim :)

Jak już mowa o pierworodnym, to szybko zaaklimatyzował się w domu po powrocie od dziadków. Szkoda, że tak się nie stało w żłobku :P Panie opiekunki jednogłośnie stwierdziły, że babcia troszkę go rozpieściła. Ponoć się nie słuchał i był niegrzeczny hehehehe ALE NOWOŚĆ!
Tak to powiedziały, jakby do tej pory był aniołem :)

U babci czas spędził bardzo aktywnie. Został tak zahartowany, że ani śladu po katarze i kaszlu :)

 



* Czasami o naszym synku będę pisać M, bo jednak na tę literę będzie zaczynało się jego imię. Jak na razie pewna jest tylko literka początkowa, co do samego imienia, jeszcze się wahamy :)

wtorek, 15 października 2013

Wraca!!!!

Już dziś, za parę godzin go zobaczę.
Jak go przytulę, to chyba go uduszę.
Okropnie było bez niego. Jeszcze dzień, max dwa jakoś idzie wytrzymać, ale 4 dni to już gruba przesada.
Wczoraj, z racji Święta Edukacji Narodowej mąż miał wolne w pracy. W sumie świętowaliśmy oboje, bo ja przecież też jestem pedagogiem, a to że nie pracuje w zawodzie, to już nie moja wina :P
No i tak spędziliśmy cały dzień wspólnie...ale około godziny 16 siedliśmy w salonie przed tv i nastała cisza. Nikt nie biega, nikt nie układa klocków i resoraków, nikt nie wciska się między nas na kanapę i nie odpycha taty od mamy...to było straszne!
Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nasze życie bez Matiego nie miałoby sensu. Nasz każdy dzień waliłby na odległość taką nudą, że chyba byśmy oszaleli.

Rzuciliśmy się na telefon i zadzwoniliśmy do teściowej. Poprosiłam, aby podała Mateuszka do telefonu.
- Hało?
- Cześć synku, kochanie moje, co u Ciebie?
- MAMA??
- Tak, mama kochanie! Co u Ciebie?
- Ceść mama!!
- No cześć! Co robisz?
- Rysia była! (Marysia była :))
- Marysia była? I co? Bawiliście się?
- Tak, na dwozie.
- No to super! a tęsknisz troszkę?
- NIE!
- A przyjedziesz jutro?
- TAK!

Razem z mężem siedzieliśmy nad telefonem i cieszyły nam się mordki.
Dotarło do nas, jaki już jest duży, samodzielny...i jeszcze bardziej dopadła nas tęsknota.
Dziś od rana wypucowałam Mateuszowi pokój. Posegregowałam klocki, poukładałam wszystkie samochody... i czekam na ten mój cały świat :)

+ EDIT

Godzina 16:15.
Na cały blok roznosi się tupot małych stóp.
Słychać krzyki, piski, śmiech i niezawodne "Mama siadać posie".
Już trzy raz stanęłam na resoraka i raz na klocka.
W salonie znów jest burdel...
Kocham to!!!!





niedziela, 13 października 2013

Matka się odchamia

Synek buszuje u babci, męża wiecznie nie ma, matka się troszkę nudzi więc postanowiła nadrobić zaległości filmowe.

Trudno było się zdecydować na cokolwiek - po prostu tych filmów jest za dużo :)

Swoje weekendowe oglądanie rozpoczęłam od filmu Uciekinier.



Film opowiada o uciekającym przed wymiarem sprawiedliwości mężczyźnie (w tej roli mój faworyt Matthew McConaughy). Trafia on przypadkiem na dwóch chłopców, którzy mimo jego przeszłości, postanawiają mu pomóc.
Fabuła pozostawia wiele do życzenia, ale według mnie film ogląda się bardzo przyjemnie i w ani jednym momencie mnie nie znudził. Jeśli ktoś jest fanem Matt'a, tak jak ja, to produkcja na pewno przypadnie mu do gustu :) 
Moja osobista ocena 7/10

Kolejne dwie pozycje, można zdecydowanie nazwać nadrabianiem, gdyż były to filmy o których było strasznie głośno w madiach, ale jakoś nie miałam czasu ich do tej pory zobaczyć.
Mowa o filmach Sęp i Oszukane.
Opisywać filmów nie muszę, bo są one powszechnie znane.

Jeśli chodzi o Sępa, jak dla mnie bomba! Całe 2 godziny siedziałam w napięciu. Jak na polską produkcję to film baaaardzo dobry. No i mój Michał Żebrowski, którego po prostu KOCHAM (uważam go za najlepszego polskiego aktora). Choć nie można odejmować Małaszyńskiemu, który swoją rolę zagrał świetnie!
Moja ocena 9/10.



Oszukane...no co tu dużo mówić...film dupy nie urywa!
Historia oczywiście bardzo wzruszająca, chwytająca za serducho, ale liczyłam na coś lepszego.
Napompowana botoksem, sztuczna Katarzyna Herman, która przez napięcie skóry nawet nie potrafiła się dobrze uśmiechnąć jakoś odpychała mnie od ekranu. 
Jak dla mnie film mocno przereklamowany!
Moja ocena 6/10.





Wczorajszym filmem, na który się skusiłam był film To tylko seks, komedia romantyczna z Justinem Timberlakiem i Milą Kunis.
Uważam, że jest to fajna komedia z nutką erotyzmu :) W wielu momentach śmiałam się w głos, a patrzenie na Justina i Milę to sama przyjemność. Mimo, że od początku filmu zakończenie było do przewidzenia, to i tak nudzić się nie można.
Naprawdę jest to świetny film na wolny, sobotni wieczór. Polecam każdemu :)
Moja ocena 9/10.




Dziś pewnie dalszy ciąż odchamiania...
Może Wy macie dla mnie jakieś propozycje??? 

czwartek, 10 października 2013

Zapowiada się leniwy weekend

Na początku września zadzwoniła do mnie teściowa, poinformować, że ma do wzięcia zaległy urlop. Jednocześnie chciała zapytać, czy jak już weźmie ten urlop to, czy mogłaby na ten czas wziąć Mateusza do siebie.
Nie jestem zwolenniczką wciskania dziecka dziadkom na weekendy, czy w ogóle na jedną noc.
Wiadomo, są sytuacje wyjątkowe, lub właśnie takie, kiedy dziadkowie sami wychodzą z inicjatywą.
Mimo wszystko troszkę się wahałam, ale przecież nie mogłam powiedzieć NIE, NIE DOSTANIESZ GO!
Teściówka momentami irytuje mnie do potęgi, ale to w końcu babcia Mateuszka i nie mogę pozwolić na to, aby nie miał z nią kontaktu.
Oni generalnie bardzo rzadko widują wnuka. Zazwyczaj od święta, gdyż dzieli nas prawie 200 km. Także tym bardziej nie miałam serca jej odmówić.

No i odjechali z mężem przed momentem.
Mąż jutro wraca do domu, a Mateusz zostanie u dziadków do poniedziałku (jeżli nie będzie za nami bardzo tęsknił i płakał).

Co tu dużo pisać.....matka się przez weekend trochę rozleniwi, ale jednocześnie nabierze energii na nadchodzącą zimę i przeogromnie zatęskni za swoim łobuzem :)

środa, 9 października 2013

Półmetek

No i mija półmetek ciąży.
Wszyscy w szoku, że to już, że tak szybko, a mi się straaaasznie dłuży.
Toż to dopiero połowa, ludzie!!! a gdzie reszta? Jak za chwilę przypakuje i zacznę się turlać, to dopiero będzie mi się dłużyło.
Brzusio już widać...co prawda nie jakiś tam super ciążowy, bo ja mam wrażenie, że wyglądam jakbym miała wzdęcia, ale jak mam na sobie coś opiętego, raczej nikomu nie umknie, że należę do zacnego grona ciężarówek :)

Synek w brzuchu szaleje. Wieczorami, jak już położymy Matiego, kładę się na kanapie i wtedy młody daje do wiwatu. Czasami czuję małe kopniaki, a momentami brzuch przybiera dziwne kształty.
Wagowo + 2,5 kg.
Za tydzień usg połówkowe. Odliczam dni by go znów zobaczyć :)

Mateusz coraz fajniej reaguje na to, że jestem w ciąży.
Rozumie już, że w środku jest dzidzia.
Od kilku dni, gdy pytamy, gdzie jest jego brat, podnosi moją bluzkę, klepie brzuszek i mówi "ceść blat"
Potem chwilę puka, daje kilka buziaków i zakrywa brzuszek mówiąc "na noc" :)
Strasznie mnie to wszystko wzrusza :) :)
Jestem ciekawa, jakim będzie starszym bratem. Jak zareaguje na nowego członka rodziny i w ogóle jak to między nimi będzie.




PS: Wybaczcie jakość zdjęcia...w tej ciąży nie mam głowy do robienia fotek brzuszka. Robię je w biegu, jak mi się przypomni :)

poniedziałek, 7 października 2013

Dobre maniery to podstawa

Mateusz słynie z tego, że w każdej wypowiedzi było słychać ton rozkazujący.
"Mama cioć!", "Mama siadać", "Mamo jeść"...
Strasznie mnie to irytowało więc za każdym razem, gdy próbował coś na mnie wymusić, odpowiadałam, że tego nie zrobię, dopóki nie poprosi. Robiłam to też z własnej wygody, bo gdybym miała biegać wszędzie tam gdzie on sobie życzy, nie miałabym czasu na zrobienie czegokolwiek.

Parę dni temu wszystko się odmieniło.
Siedzimy w salonie. Mateusz bawi się na podłodze, a ja przeglądam coś w internecie.
Nagle słyszę "Mama siadać".
Wychylam się zza komputera, a Mati pokazuje mi stanowczym gestem, gdzie mam zasiąść. Jak zwykle odpowiedziałam: "Mateuszku, nie. Jak poprosisz to usiądę". Nie musiałam długo czekać....
"Mamooo posie". Wychyliłam się drugi raz, aby się upewnić, czy dobrze usłyszałam..."Mamo siadać posie"...."No skoro prosisz, to jak najbardziej usiądę".
Od tej chwili zarzuciłam na siebie bat, z którego nie mogę się uwolnić. Jak Mateusz usłyszy z moich ust "NIE", od razu prosi.
No i co tu dużo pisać....połowę dnia spędzam na dywanie, układając klocki lub udając, że śpię razem z misiami  :)
Jedynym argumentem wyrwania się ze szponów miśków, klocków, samochodów itp, jest pójście do toalety, albo (jak na razie najbardziej działające), że idę posprzątać w kuchni, także w kuchni mam błysk, że mucha nie siada :)


wtorek, 1 października 2013

Pójdę boso

Syn mój od kilku dni upodobał sobie chodzenie na boso. Każda próba założenia skarpetek kończy się fiaskiem.
Ok, pomyślałam. Zrobi mu się zimno w stopy, to sam zawoła o skarpetki. Yhyyy, jasneeeeee!
Żeby było śmieszniej dołożył do tego chodzenie bez koszulki... wyszłam tylko na moment do kuchni, a ten przybiega do mnie w samych spodniach.

Aż się boję, co będzie dalej :)

A to zdjęcia sprzed kilku minut. Poprosiłam go, aby przyniósł skarpetki...a on wysypał wszystkie z pudełka i układa w najlepsze.
Nigdy nie przypuszczałam, że można tak świetnie bawić się skarpetkami :)