wtorek, 24 czerwca 2014

Po prostu mistrz!

Tak oto mój syn zasnął w niedziele.
Schodził z krzesła po zjedzonej kolacji i troszkę nie podołał...
A jeszcze 5 minut wcześniej pytałam, czy idziemy spać, to usłyszałam: "Nie dziekuje mamusiu"



Po prostu jest moim mistrzem!

niedziela, 22 czerwca 2014

Bardzo aktywny długi weekend

Witam się niedzielnie!
To był dość intensywny weekend...Sprawcą tej całej aktywności był szanowny tatuś, bo o dziwo miał cały weekend wolny i mógł poświęcić nam trochę czasu (mógł i CHCIAŁ, bo z tymi chęciami też czasami ciężko :/)
W piątek rano tata wziął Mateusza i spędzili razem cały dzień. Gdzie byli i co robili? no cóż od nich to ciężko się czegokolwiek dowiedzieć. Na pewno byli na jakimś boisku, grali w kosza, potem pojechali do miasta coś załatwić. Po południu tata zabrał Matiego na stadion, tam tatusiowa drużyna grała mecz, czy jakiś turniej. Mati ponoć kibicował, bawił się świetnie, do momentu kiedy nie zrobił kupki w majtki :D
Hahaha z tego podjarania zapomniał o potrzebie. No cóż, zdarza się najlepszym :)

Ja w tym czasie odpoczywałam sobie z Michałem, a potem wyruszyłam z nim w poszukiwaniu stroju kąpielowego, gdyż, iż, ponieważ mój strój sprzed ciąży okazał się za mały. Szczególnie góra stroju. Wiadomo jak to z małym dzieckiem....wzięłam pierwszy, lepszy który się spodobał, przymierzyłam, pasował i po zakupach :) Musiałam go kupić, bo w sobotę planowaliśmy jechać do aquaparku, no i jakoś trzeba było wyglądać, aby na zjeżdżalniach nie wyleciało to i owo :)

W sobotę, tak jak pisałam wyżej, pojechaliśmy na ten basen. Michała zostawiliśmy u moich rodziców. Mimo że ma skończone już 4 miesiące i mógłby jechać z nami woleliśmy go zostawić i w 100% poświęcić czas na basenie Mateuszowi.
No reakcja Matiego na aquapark nie była zadziwiająca. Szok, euforia, krzyki...od razu chciał na zjeżdżalnię hehe
My też jacyś niedorozwinięci z mężem, pojechaliśmy bez motylków, koła...no nic dla niego nie mieliśmy. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że dziecko nam rośnie i potrzebuje takich gadżetów.
Idąc na zjeżdżalnię wiedzieliśmy, że musimy uważać, bo nie mamy nic, co mogłoby utrzymać młodego na wodzie, także przy wpadaniu do wody szedł razem z nami na dno. Ja jak zjeżdżałam to przy wpadaniu do wody podnosiłam Matiego do góry, aby nie zanurzyć mu głowy...a mąż jak raz z nim zjechał to takiego nura dali, że Młody jak się wynurzył był bardzo przestraszony. Ja byłam gotowa już wracać do domu, ale Mati mnie uspokoił mówiąc: "Jus w poządku mamusiu, jus okej".
Gdy zaliczyliśmy już wszystkie zjeżdżalnie Mati nagle jakby mu się odwidziało. Strach, on nie chce do wody, jak próbowaliśmy go włożyć do basenu to krzyczał. Dramat. A ponoć to kobieta zmienną jest. Potem znów chciał na zjeżdżalnię, no, ale bez motylków to naprawdę się baliśmy już z nim zjeżdżać.
Następnym razem na pewno zakupimy potrzebne sprzęty, o ile w ogóle bedzie następny raz, bo to co Młody odwalił przy wyjściu to jakaś masakra. Płacz, histeria, ryk, że on nie chce iśc. W tej szatni to tylko jego było słychać. My go ubraliśmy, a ten w ciuchach z powrotem na basen chciał biec. No umordowaliśmy się strasznie. Jak wsiedliśmy do samochodu, to z mężem się zastanawialiśmy kto bardziej wymęczył się tym wypadem.
Nie wiem dlaczego on się tak zachowuje, nie wiem dlaczego mówienie, tłumaczenie w niektórych przypadkach nie działa. Jak się uprze to koniec :/

Dziś od rana pyta kiedy na basen pojedziemy. Haha, trochę go ponosi :) Następnym razem musimy wziąć Michałka, aby już zaprzyjaźniał się z wodą. Mati chodził na basen odkąd skończył rok. Potem miał dłuższą przerwę i troszkę wczoraj tej wody się bał. Muszę go oswoić, bo od września będziemy chodzić do szkoły pływania.

Ogólnie to miałam takie plany narobić wczoraj full zdjęć.. Yhy...nie mam żadnego! Masakra :)

W nadchodzącym tygodniu też szykują się atrakcję... Najważniejszą jest zakończenie żłobka i pierwszy poważny występ Matiego :) Kamera już jest gotowa do akcji :) na zakończenie dostaniemy również płytę ze zdjęciami z całych dwóch lat żłobka. Ojjj będzie co oglądać. Na pewno się z Wami podzielę niektórymi fotkami, szczególnie tymi z balu przebierańców, bo muszę Wam pokazać tego mojego bałwanka :):)

A tymczasem przedstawiam naszego 4 miesięcznego szkraba:







PS: Ostatnio pisałam o Maksiu, synku koleżanki. Otóż w ciągu 2 dni udało się uzbierać potrzebną sumę. Niestety na razie leczenie nie może się rozpocząć, bo wyniki małego znów się pogorszyły. Właśnie rozpoczął chemię i jeśli ona choć trochę poprawi stan jego zdrowia od razu wyjeżdżają do Berlina.
Trzymamy mocno kciuki za Maksia! Oby wygrał tę walkę jak najszybciej!!!

czwartek, 19 czerwca 2014

Histora Maksia

Dziś chciałabym napisać kilka słów o synku mojej koleżanki ze studiów...

Maksiu ma obecnie 9 miesięcy, przyszedł na świat 18.09.2013 roku w Toruniu.
Rozwijał się bardzo dobrze, tylko dużo spał i mało jadł....gdy miał skończone 2 miesiące padła ostateczna diagnoza - białaczka!
Szpik Maksa produkuje patologicznie zmienione komórki, które nie pozwalają rozwijać się zdrowym krwinkom. Maks choruje na ostrą białaczkę limfoblastyczną. Jest w tzw. trzeciej grupie chorych, ma najagresywniejszą terapię i wskazanie do przeszczepu szpiku.
W lutym tego roku znalazł się dawca dla Maksa, niestety kilka dni przed otrzymaniem tej wspaniałej wiadomości Maksia stan bardzo się pogorszył, co dyskwalifikowało przeszczep.
Na dzień dzisiejszy sprawa wygląda tak, że lekarze w Polsce rozkładają ręce...jedynym ratunkiem dla malutkiego jest leczenie w Berlinie za JEDYNE 150 tysięcy euro. Pieniądze potrzebne na wczoraj, bo leczenie trzeba zacząć jak najszybciej.
Na fb jest stworzona strona dla Maksa, oto ona: Maksio
Rodzice chłopca organizują różnego rodzaju licytację i zbiórkę pieniędzy.

Czytelników mojego bloga chciałabym jedynie prosić o zajrzenie na stronę Maksia i udostępnienie jej swoim znajomym. Im więcej osób dowie się o jego historii, tym większa szansa, że uda się uzbierać potrzebne pieniądze.

Na koniec Maksio we własnej osobie:

(fot. Facebook)

Prawda, że uroczy? :)


piątek, 13 czerwca 2014

10-ty dzień wyzwań

10 dni temu podjęłam się dwóch wyzwań i dzisiaj chciałabym przedstawić mój postęp :)

Sprawa ma się następująco:






Wyzwanie z Mel B, bez żadnych kłopotów...codzienny trening jest dla mnie przyjemnością. Nawet w dni przerwy musiałam poćwiczyć, bo przez cały dzień czułam, że czegoś mi brakuje. Także w tym wyzwaniu idę jak burza.

Gorzej z tym drugim...
Przy 4 dniu są znaki zapytania. Dlaczego? Dlatego, że mati poczęstował mnie herbatnikami i zjadłam chyba ze 3 :P No i teraz mam dylemat, bo dla mnie słodycze to wszystko, co zawiera czekoladę plus chipsy. Reszta słodyczami nie jest :) hehe stąd te znaki zapytania, bo nie wiem, czy zaliczyć te herbatniki jako wpadkę :)
Szóstego dnia (niedziela), dałam się ponieść. Było to kilka dni przed okresem i miałam przeogromną ochotę na coś solonego! No i co? zjadłam kilka solonych chipsów, bo kanapka z posolonym pomidorem mnie nie zaspokoiła.
No i 10 dzień...ehh napisałam sobie +1000, bo wczoraj to była masakra. Cóż...tak właśnie mam w pierwszy dzień miesiączki. Nie dość, że z bólu ledwo chodzę, to ochota na słodkie jest po prostu nie do opanowania. Poniosło mnie wczoraj. Były cukierki, chipsy, pizza...boże...było wszystko co złe!!!!
O dziwo znalazłam siłę na trening, bo inaczej miałabym jeszcze większe wyrzuty sumienia.

Czy widzę jakieś zmiany??? Hmm po 10 dniach raczej spektakularnych zmian nie będzie, ale na pewno mam jędrniejszą skórę na udach i pupie. Waga utrzymuje się na tym samym poziomie, brzuch tez wygląda tak samo...generalnie bez szału, ale cisnę dalej :)

wtorek, 10 czerwca 2014

tak ogólnie, czyli o wszystkim i o niczym

Dziś tak ogólnie, co mi sie przypomni, to napiszę :)

Okres wakacyjny to dobry czas na rozpoczęcie rehabilitacji poprzez uczęszczanie na place zabaw.

To co Mati wyprawia na tych wszystkich przyrządach, to głowa mała. Radzi sobie świetnie! Wspina się, rączką sięga bardzo wysoko, kręci się na karuzeli, turla...rączka pracuje ze zdwojoną siłą i częstotliwością.
Dziś po żłobku poszliśmy na plac zabaw do przedszkola pod domem. Było tam sporo dzieci, w większości 4 latków, ale też starsze. Kurcze, obserwowałam go i naprawdę byłam z niego taka dumna. Naprawdę nie było widać po rączce, że coś się dzieje nie tak. Baaa, nawet jakby było widać, to najważniejsze dla mnie było to, że sobie radził, że nie potrzebował mojej pomocy. O to mi przecież chodziło, aby był samodzielny. Przy tym oczywiście rozgadany bardzo. Obecnie zaczął się etap dyskusji, a najważniejszym pytaniem jest "a kto to kupił??" :) Dziś rano wyciągnęłam mu starą czapkę z daszkiem. Nosił ją w zeszłym roku.
- Oooo mamusi, a kto to kupił?
- Babcia Mirka.
- Babcia Mirka kupiła taką fajną czpe?? ale supel

i tak w kółko :)

Wracając do rehabilitacji...tak jak wspominałam parę postów wcześniej dostaliśmy dofinansowanie na rehabilitację z Fundacji Splotu Ramiennego. Już zapisałam Matiego od września na zajęcia pływania, a w przyszłym tygodniu będę dzwoniła do rehabilitanta, aby od lipca zacząć zajęcia.
Mati dość długo nie ćwiczył, obecnie większość ćwiczeń wykonuje w domu, w formie zabawy. Na czasie jest zabawa w naśladowanie. Młody kopiuje to co robimy, a my staramy się robić takie wygibasy, aby jak najbardziej aktywować porażoną rączkę.
Boję się, co to będzie jak pójdzie na salę rehabilitacji i będzie musiał ćwiczyć. Ostatni raz był tam w październiku! Ja już mu tłumaczę, że pójdzie do pana na kolorową salę i będzie mógł tam poćwiczyć na czym chce, to on wtedy bardzo radośnie pyta, kiedy tam pojedziemy? Także może nie będzie tak źle, ale ja oczywiście muszę się swoje nadenerwować :)

A co u Miśka?
W zeszłym tygodniu byliśmy na szczepieniu. W ogóle jakie jaja. Powinniśmy mieć szczepienie 27 maja, a matka zapomniała! Ale cały tydzień chodziłam i sama do siebie gadałam, ze coś miałam zrobić w tym tygodniu....no i w końcu mi się przypomniało :)  Szybko zadzwoniłam i umówiłam się na najbliższy termin.
Michu waży 6800g i mierzy 66 cm. Jest zdrowy, silny, tylko ciągle ma anemię i niedokrwistość. Wyniki i wizytę kontrolną w szpitalu mamy 3 lipca, wiec wtedy zrobię mu dokładne wyniki. Generalnie wszystko jest super i to mnie najbardziej cieszy :)
Nie wiem, czy pisałam, ale ostatnio koleżanka zapytała mnie, czy Mati też był takim śmieszkiem, jak Michał. Wiecie, że nie potrafiłam jej odpowiedzieć? Ja po prostu nie pamiętam!! Cóż się dziwić, musiałam skupiać się na czymś innym, ale mam nadzieję, że teraz to z Matim nadrobimy, bo normalnie każdy dzień z nim to totalna polewka. Zapisuję sobie jego teksty i przejęzyczenia, aby za kilka lat mu pokazać i razem z nim się z tego pośmiać :)

26 czerwca mamy zakończenie żłobka. Będą występy, śpiewanie, dyplomy, a potem zabawa na świeżym powietrzu. Już nie mogę się doczekać :) Młody ma ostatnio fazę na piosenki ze żłobka. Największy hitem jest oczywiście "Ogórek"

"Ogólek, ogólek, zielony ma galnitulek
i capkę i sandaŁYK :)
zielony zielony jest cały"


 




wtorek, 3 czerwca 2014

Matka się motywuje

Dość lenistwa!
Od dwóch tygodni nic nie robię, tylko siedzę, marudzę, narzekam i wpieprzam wszystko co się da, a szczególnie słodycze, bez których autentycznie nie mogę funkcjonować.
Ostatnio podjęłam wyzwanie niejedzenia słodyczy i wytrwałam 3 dni (dramatyczny wynik :P).

Dziś się zmotywowałam i postanowiłam podjąć się dwóch wyzwań. Od godziny moja lodówka wygląda tak:



Podjęłam się 30 dniowego wyzwania z Mel B, jak widać pierwszy trening już za mną :) Lubię z nią ćwiczyć, robię to od dawna więc myślę, że większego problemu nie będzie. Zawsze miałam problem z systematycznością dlatego wyzwanie zawisło na lodówce, aby mi przypominać o treningu.

Kolejne wyzwanie to 40 dni bez słodyczy. Tabelkę wyczaiłam na mamablogujepl.blogspot.com
Zasada jest bardzo prosta. Po każdym dniu bez słodyczy stawiamy w rubryce X, natomiast jeśli poddamy się pokusie w tabelce wpisujemy +1. Na koniec wyzwania zliczamy wszystkie "jedynki" i w zależności ile ich będzie, tyle dodatkowych dni bez słodyczy nas czeka. Oczywiście ja sobie życzę, aby w mojej tabelce były same "ixy" :)
No i ostatnia kartka...już taka bardziej osobista :P
Moim problemem jest to, że bardzo mało piję wody. Ogólnie mało piję, a wody to już w szczególności, dlatego przyczepiłam sobie przypominajkę i mam nadzieję, że każda wizyta w kuchni skończy się szklanką wody :)

TRZYMAJCIE KCIUKI!!!!!!!!! :)

No i jeśli ktoś chciałby dołączyć do mnie, to zapraszam :) w kupie siła :)

niedziela, 1 czerwca 2014

Dzień dziecka

Wczoraj postanowiłam zrobić chłopakom dzień dziecka.
Wyszliśmy z domu już o 9.

Najpierw pojechaliśmy do moich rodziców. Tam czekał na Młodego prezent w postaci wielkiej lawety z wieloma resorakami w środku. Reakcja Mateusza była po prostu bezcenna. Zapowietrzył się i tylko krzyczał "dziekujeeee, dziekuuuuuje". Chyba nie muszę mówić, że dziecka nie było przez kolejną godzinę? Zamknął się w pokoju i nie potrzebował nikogo. Ledwo co wyciągnęliśmy go do Tesco!

Po zakupach dziadkowie zabrali Mateusza do amfiteatru. Odbywały się tam występy przedszkolaków, między innymi mojej bratanicy, więc oni pojechali oglądać małe szkraby, a ja z Michałem wróciłam do domu rodziców.
Mati w amfiteatrze ponoć pierwszy bił brawo swojej kuzynce. Poza tym wiadomo jak to podczas takich występów jest....dzieciaki poprzebierane, stoisko z watą cukrową, balony z helem...dla takiego Matiego to eldorado :) biorąc pod uwagę, że on lgnie do starszych dzieci, a Dominikę (córkę mojego brata) wręcz uwielbia. Zawsze jak się z nią spotka, to potem pół dnia gada, że on chce do "Domemiki" :)

Po powrocie wspólnie zjedliśmy obiad, zapakowałam chłopaków i pojechaliśmy w odwiedziny do mojej chrześnicy Kasi. Powiem Wam, że jak miałam jej kupić prezent na dzień dziecka to po prostu główkowałam pół dnia. Nie wiem, mi się wydaje, że chłopakowi łatwiej coś kupić, jakiś resorak, pistolet i jest po sprawie, a dla dziewczynki to jakaś masakra. Moja nieporadność w tym temacie jest pewnie spowodowana tym, że nie mam córki, nie mam za dużo styczności z dziewczynkami i po prostu nie wiem co taką małą półtoraroczną dziewczynkę ucieszy. Ostatecznie kupiłam lalkę z serii Truskawkowe Ciastko :P Prezent okazał się strzałem w dziesiątkę i teraz już wiem, że mogę kupować kolejne, aby uzbierała się cała seria :)
Oczywiście na Matiego też czekał tam prezent, bo mama Kasi to jego chrzestna. Mati nie był zainteresowany podarunkiem, bo bardziej interesowały go te wszystkie różowo-fioletowe zabawki młodej :) Wizyta bardzo się udała. Mati był grzeczny!!!!!!!! Nie wiem, tak jakby wiedział, że ma do czynienia z młodszym dzieckiem i tak jakby się Kasią opiekował. Naprawdę byłam w szoku, ale jednocześnie duma mnie rozpierała, że ten mój czort umie czasami się zachować.

Od Kasi wyszliśmy o 18. Ja już padałam na ryj i marzyłam tylko o powrocie do domu. Niestety przeliczyłam się. Jak tylko wsiedliśmy do auta, Mati powiedział "Mamo, na plac zabaw, plosieee". No i co? Miałam nie pojechać??? Od razu wymyśliłam plan strategiczny....nie chciałam iść z dwójką sama na ten plac więc zadzwoniłam do wujka Michała i pojechaliśmy na plac obok jego bloku. Wujek zszedł i pomógł mi ogarnąć wszystko.
Po 19 wróciliśmy do domu.

Pewnie się zastanawiacie dlaczego nic nie piszę o Michale?? No, bo nie ma co pisać. Dziecko tylko jadło, spało, śmiało się...niby był, a jakby go w ogóle nie było!!! Jakby to powiedział Mati: "Kofany Mifałek" :)

Dzień naprawdę zaliczam do udanych. Szkoda tylko, że w tym wszystkim zabrakło TATY. Mi byłoby lżej, a i dla Matiego każda minuta z tatą to radość wielka. Trudno. Dziś dla odmiany też jestem cały dzień sama z dziećmi. Nie mam już siły na takie wypady, ale pogoda zapowiada się przyjemna więc szkoda siedzieć w domu.

A Wy co planujecie na dzisiaj? Jakie macie atrakcje dla swoich pociech?? 






A po tak intensywnym dniu, Mati przybił komara jak prawdziwy facet :) Jeszcze mu tylko piwa brakowało :)



PS: Zapomniałam napisać, że ja też dostałam prezent od swoich rodziców :) Ucieszyłam się strasznie, ale trzymałam fason, no bo nie wypada, aby prawie 30 letnia baba skakała pod sufit z radości :P