piątek, 29 listopada 2013

Bracia

Już po kształcie brzucha śmiem twierdzić, że będą identyczni :) :)




Mateusz 29 tc./ Michał 27 tc. 
 PS: To, że mam na sobie te same spodnie nie było celowe :) Po prostu są to moje ulubione dresy :) :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

A za 3 miesiące...

...przyjdzie na świat nasz kochany synek MICHAŁ!

Długo nie mogliśmy dojść z mężem do porozumienia, ale w końcu się udało.

Ponoć Michał jest przeświadczony, że życie powinno toczyć się wokół niego. Na wszelkie sprawy patrzy poprzez pryzmat własnej osoby. Ma silną skłonność do zamykania się w sobie i osądzania innych z pewną surowością. Jest bardzo subiektywny, rzadko próbuje postawić się na czyimś miejscu. Kieruje się logiką, stąd charakterystyczna sztywność zachowań i sądów oraz całkowity brak dyplomacji.

Znam wielu mężczyzn o tym imieniu i ten opis całkowicie mi do nich nie pasuje :)
Każdy Michał, którego miałam zaszczyt poznać, jest ciepłym, miłym, pomocnym i przede wszystkim empatycznym człowiekiem. Także te znaczenia imion to pic na wodę! Nawet nie wchodzę, aby przeczytać, co tam o mnie nawymyślali :P






sobota, 23 listopada 2013

Nowości

Dwulatek rozwija się strasznie szybko.
Postęp mojego dziecka w ciągu tygodnia, dwóch to dla mnie jakaś abstrakcja.
Nie ogarniam :)
Zacznijmy od tego, że gada już jak najęty! Dogadać się z nim, nie ma żadnego problemu.
Przykładów jest mnóstwo, ale dwa utkwiły mi najbardziej w głowie:

- Mateusz, a kto był niegrzeczny w żłobku??
- nooo...............Mati!
- Synku, dlaczego byłeś niegrzeczny???? Tak nie wolno!
- Maciuś zmusił
- Ty nie zganiaj na Maciusia!!! wszyscy wiemy jak było..
- Mama nie wie jak było. Mati wie!

Zmywam naczynia w kuchni, Mati podbiega pod bramkę:
- Mamo mozieś mi pomóć??
- ale co się stało?
- No mamo, plosie...
- Ale w czym? Możesz mi powiedzieć?
- konik...
- co konik?
- Noo plosie mamooooooooooooooo.
Poszłam...okazało się, że konik na biegunach zaklinował mu się między meblami :)

No i hit nad hitami...nie wiem kiedy, nie wiem jak.... potrafimy liczyć do 10!
Co prawda jak liczy sam, to zapomina o 4, zawiesza się i przechodzi od razu do 7 :)
Jak liczmy razem i przypomnę mu o czwórce pięknie dalej liczy sam.

No i w końcu kupiliśmy łóżko! Miało być wysuwane, a jednak jest zwykłe piętrowe :)


+ edit

Na prośbę Gizmowo, poniżej fotka naszego nowego łóżka.
Oczywiście jest możliwość rozłożenia go na dwa osobne łóżka, także na początku skręcimy tylko dolną część, a górna będzie czekała w piwnicy na lepsze czasy :)








piątek, 22 listopada 2013

I po krzyku...

Wczoraj o godzinie 12 rozpoczęła się nasza pierwsza rozprawa przeciwko szpitalowi.

Dzień od rana był stresujący.
To czekanie do godziny "zero", ciągnęło się w nieskończoność.
W końcu, gdy zaczęliśmy, mi stres minął. Ja w sumie za dużo do roboty nie miałam. Musiałam siedzieć koło Pani mecenas i słuchać zeznań świadków.
Rozprawa trwała ponad dwie godziny.

Na pierwszy ogień poszedł mój mąż. Przesłuchiwano go godzinę z hakiem (MASAKRA!!)
Sędzia- facet około 40stki, bardzo przygotował się do sprawy. Znał temat bardzo dobrze i generalnie to on zadawał większość pytań. Adwokaci ewentualnie później dopytywali.
Niestety mojego męża to wszystko przerosło. To znaczy zaczął bardzo dobrze, ale z czasem, z każdym kolejnym pytaniem mieszał się, plątał w zeznaniach, a czasami zamiast powiedzieć proste NIE WIEM lub NIE PAMIĘTAM (bo ma przecież prawo czegoś nie pamiętać!) wdawał się w bezsensowne dyskusje i próbował jakoś dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji.
Zawiódł mnie. Tylko takie słowo przychodzi mi do głowy. Jest jedyną osobą, która może potwierdzić to co działo się na sali porodowej, a totalnie schrzanił sprawę. A moje zdanie, przeciwko całemu personelowi szpitala, to raczej za mało. Tym bardziej jestem zła, bo od poniedziałku prosiłam go, aby usiadł ze mną, abyśmy porozmawiali, aby opowiedział mi co pamięta. Chciałam skonfrontować nasze wersje. Niestety on odmawiał. Tłumaczył się brakiem chęci, brakiem czasu...
Nawet mi się nie chce o tym pisać. Dziś emocje już opadły, ale wczoraj byłam na niego przeogromnie wściekła.
Po moim mężu zeznawali moi rodzice. Ich przesłuchanie było krótkie i dość ogólnikowe. Dotyczyło bardziej stanu Mateusza, już po wyjściu ze szpitala.

Następna rozprawa 6 lutego. Będą na niej przesłuchiwać lekarza prowadzącego ciążę z Matim, oraz położne i lekarzy uczestniczących przy porodzie. To będzie ciężki i długi dzień, a ja będę 20 dni przed terminem porodu... żebym ja tam tylko nie urodziła!! :)

Najbardziej irytujące i wkurzające w tym wszystkim jest to, że ja tam siedzę i tak naprawdę nic nie mogę zrobić. Wczoraj miałam ochotę wstać i powiedzieć "Wysoki Sądzie, mój mąż źle mówi! to nie było tak!" .. ale cholera nie mogłam! Musiałam siedzieć na dupie, słuchać i tylko za głowę się łapałam przez tę bezradność. Ja będę zeznawać na samym końcu postępowania, czyli dopiero za 3-4 lata! Także do tego czasu, na każdej rozprawie będę sobie włosy z głowy rwać, że nie mogę nawet jednego słowa powiedzieć! Dramat...mówię Wam...dramat.

Ogólnie taka rozprawa to nic przyjemnego. Baaa, to jest okropność!!!
I wcale nie wygląda to tak, jak w serialu "Sędzia Anna Maria Wesołowska", czy innych tego typu programach.
Sale rozpraw są malutkie, ciasne...na dole stołu sędziowskiego jest wielka plazma i pokazany jest na niej widok z kamer, czyli człowiek zeznający widzi siebie...no KOSZMAR!

Pierwsze koty za płoty...mam nadzieję, że już kolejne rozprawy będą mi bardziej, że tak powiem "zwisać", bo tę wczorajszą przeżywałam bardzo.
Teraz już nie ma zmiłuj...maszyna ruszyła i trzeba zrobić wszystko, aby wygrać.



wtorek, 19 listopada 2013

Nowy rytuał...

Na wstępie może poinformuję wszystkich zainteresowanych, że od piątku jesteśmy już zdrowi! uf, uf, uf! Jednak w ramach profilaktyki Mati siedzi z nami w domu jeszcze do dziś, a już jutro uderzamy na żłobek. Ciekawa jestem, czy bardzo będzie płakał i wariował rano, ale od razu rzucamy go na głęboką wodę i odbieramy ok. 15. Przez to siedzenie z nim w domu muszę teraz biegać i załatwiać zaległe sprawy, no a przed rozprawą troszkę ich jest.
Mam nadzieję, że to głupie zapalenie płuc już do nas nie wróci i, że było to pierwsze i ostatnie nasze poważne chorowanie tej zimy (w sumie to pierwsze poważne chorowanie w jego 2 letnim życiu).

Te dwa tygodnie w domu były totalnym rozgardiaszem. Pomijam fakt, że cały plan dnia, który mieliśmy wyrobiony, poszedł się ... walić. Spanie do 8, a czasami 9, drzemki po 14, a czasami ich całkowity brak, chodzenie spać przed 22! MASAKRA!! Teraz jak o tym pomyślę, to aż sama się sobie dziwię, jak ja dałam radę? :)
W tamtym tygodniu staraliśmy się wrócić do normalności. Pobudki po 7, drzemki przed 12 i spanie max o 20. Raz, dwa udało nam się przestawić na dawne ścieżki, jednak od dwóch dni Mateusz upodobał sobie nowy rytuał. Mianowicie nie chce kłaść się na drzemkę w swoim łóżeczku, tylko w salonie... z tatusiem.
Przynosi swoją kołderkę, kładzie się na jednej połówce, tatuś musi leżeć na drugiej i tak oto moi mężczyźni sobie śpią. Na początku miałam spinę i na siłę próbowałam go prowadzić do jego pokoju. Potem już odpuściłam i stwierdziłam, że nie ma sensu tracić czasu na walkę z nim, skoro w tym salonie zasypia w mgnieniu oka, a dla mnie najważniejsze jest, aby pospał.
Ciekawa jestem, czy jutro w żłobku, zaśnie bez tatusia u boku.
Z tego co widziałam, ma leżaczek między dwiema koleżankami, także powinien czuć się dobrze :) :)

A poniżej fotki...pierwsza z wczoraj.
Wyglądają na niej jakby wrócili po grubym melanżu i padli nieprzytomni :)
Drugie zdjęcie zostało zrobione przed momentem.
Mąż niby kładzie się z nim, aby go uśpić, a sam zasypia szybciej od niego :D








wtorek, 12 listopada 2013

Po kontroli

No dobrze nie jest.
To znaczy, Pani doktor powiedziała, że osłuchowo jest lepiej niż było tydzień temu, ale dalej musimy podawać antybiotyk i siedzieć w domu. Kolejna kontrola w piątek.
Dobrze, że chociaż od dzisiaj lekarka pozwoliła nam wchodzić na dwór, to wyjdę trochę do ludzi, dotlenię się. Choć też strach...bo pogoda taka w kratkę. Mam nadzieję, że piątkowa wizyta w przychodni będzie już tylko formalnością!

Mati w domu rozbujał się ostro! Chałupę mam wywróconą do góry nogami!!!!! Wstaje o której chce, chodzi na drzemki o zupełnie różnych porach. Dzisiaj to w ogóle nie poszedł, bo w czasie drzemki mieliśmy wizytę. Także generalnie jest kino, oko u nas :) Ale przynajmniej każdy dzień jest inny i zaskakujący hehe
Wrócimy do żłobka, to i wróci nasz stały rytm dnia (mam nadzieję!!!) :)

Jutro mam wizytę u ginekologa. Nie mogę się doczekać. Zobaczę mojego malutkiego urwisa. Tak, tak, ma już ksywę urwis, bo to co on wyprawia w tym moim brzuchu, przechodzi ludzkie pojęcie. Mati był o wiele spokojniejszy. Za każdym razem, gdy zjem coś słodkiego, brzuch mi cały chodzi. Najgorsze jednak zaczyna się około godziny 23...tańce, hulańce i co tam, że matka chciałaby pospać...trzeba się wyszaleć :)

Aaaa i najważniejsze...za 9 dni rozprawa..... stresuję się bardzo. Ciągle o tym myślę i już chciałabym być już po wszystkim.

Niech już ten listopad się skończy....plissssssss!!!

niedziela, 10 listopada 2013

Klockowy szał

Od pewnego czasu, w naszym domu, oprócz różnego rodzaju pojazdów mechanicznych, królują też klocki.
Oczywiście Lego Duplo są na pierwszym miejscu, ale również przypadły mu do gustu klocki drewniane. Poprosiłam, aby takie klocki kupili Matiemu na urodziny moi rodzice.
Powiem Wam, że ciężko było im znaleźć te, jak się okazało, już zapomniane klocki. We wszystkich większych, zabawkowych sklepach w naszym mieście ekspedientki patrzyły na nich jak na dinozaury :)
W końcu trafili do malutkiego, osiedlowego sklepu zabawkowego, a tam, ku ich zaskoczeniu pełny wybór klocków. Małe, średnie, duże....od kolorowych po naturalne. Oczywiście kupili takie i takie :P

Na początku Mateusz oszalał na punkcie klocków kolorowych. Są one zapakowane w wielkie wiaderko, więc największą frajdę sprawiało mu targanie tego wiadra i wysypywanie wszystkich sobie na głowę. Niestety klocki kolorowe są śliskie więc wszystkie wierze i budowle raz, dwa się burzyły.

Kilka dni temu otworzyliśmy klocki naturalne i przyznam, że jestem nimi zachwycona.
Są duże, nielakierowane, co powoduje, że stabilnie się na sobie trzymają. Dodatkowo, są starannie wyszlifowane i nie ma mowy o drzazgach, czego przyznam szczerze, obawiałam się bardzo.
Nie dość, że mamy przy nich mega zabawę, to dodatkowo, Mateusz nieświadomie pięknie ćwiczy na nich rączkę. Układa coraz to wyższe wieże, co prowokuje go do coraz wyższego unoszenia rączki i przede wszystkim, takie klocki uczą precyzji ruchu.

W porównaniu do tych wszystkich grających, piszczących i świecących zabawek, takie klocki mogą wydawać się nudne, ale u nas naprawdę sprawdziły się w 100% i ja jestem jak najbardziej "ZA" takimi  zabawami :)


PS: Przepraszam za jakość zdjęcia...wygląda jakby było robione kalkulatorem, a to tylko mój super "nowy" telefon :)

piątek, 8 listopada 2013

Senny bunt

Mateusz ostatnio buntuje się z drzemkami. Są dni, że nie chce iść spać o stałej porze. Mogę z nim walczyć, prosić, błagać...nie i koniec!
A potem w okolicach godziny 16, ścina go z nóg....



 To jest zdjęcie zrobione przed momentem.
I co ja mam teraz zrobić? Przecież jak go nie obudzę, to wieczór zapowiada się bardzo ciekawie...
ale z drugiej strony, nie mam serca :)

czwartek, 7 listopada 2013

Wspomnień czar

Uwielbiam przesiadywać w naszej małej, przytulnej kuchni.
Oczywiście, nie dlatego, że lubię gotować. NIE, NIE, NIE! Nic z tych rzeczy. Gotować nie lubię i na razie nie zapowiada się, abym polubiła :)
Uwielbiam w niej przebywać ze względu na wspaniały widok jaki mamy z okna....



Chodzi o przedszkole. Miło się patrzy z rana na idące do niego rozweselone dzieci. Najprzyjemniej jednak jest około godziny 11, gdy wszystkie grupy wychodzą na dwór. Na tym małym placyku, po prawej stronie, zazwyczaj bawi się najmłodsza grupa - trzylatki. Nie muszę otwierać okna, aby słyszeć ich krzyki, śmiechy, a czasami nawet płacz.
Zawsze kiedy patrzę na te malutkie istotki, w głowie mi się nie mieści, że od września będzie tam chodził nasz Mati. Będę mogła obserwować go z okna i nie tylko jak będzie na dworze. Grupa trzylatków ma salę w tym pierwszym skrzydle. Z rana (zaraz po 7), gdy w sali jest zapalone światło i odsłonięte rolety, widzę dokładnie, co dzieci robią.
Dodatkowo, śmiejemy się z mężem, że będziemy mogli go odprowadzać do przedszkola w kapciach :) Nie trzeba będzie odpalać auta, pakować się w fotelik i inne pierdoły.

Myśl, że Mati będzie uczęszczał do tego przedszkola wzrusza mnie tym bardziej, że ja również tam chodziłam :) Akurat wtedy w budynku mieściła się tylko zerówka, a nie przedszkole, ale sam fakt, że jest to wciąż ten sam budynek, powoduje u mnie dumę!
Skumajcie temat...poszłam do dzieci dopiero w wieku 6 lat, dacie wiarę? Ale patolka :P
No, ale kiedyś właśnie tak to wyglądało...przedszkoli jak na lekarstwo, dostać było się ciężej niż obecnie do żłobka więc cóż tym matkom pozostawało?? Dobrze, że chociaż z przyjęciem do zerówki nie było problemu. Mama zaprowadziła mnie do trzech placówek, w każdej spędziłam jeden dzień i miałam prawo wyboru, do której chcę uczęszczać. Decyzję ponoć podjęłam sama, ale była to zerówka najbliżej naszego domu więc czuję, że jednak rodzice mi trochę pomogli w wyborze :P

Pamiętam, że w zerówce były tylko dwie grupy. Jedna z leżakowaniem, druga bez. Ja należałam do tej drugiej. Zawsze śmialiśmy się z tych, co leżakują, że to takie "pipki" i spać muszą w ciągu dnia :P
Gdy oni leżakowali, my mieliśmy czas na zabawę.
Był szał na klocki lego, ale nie takie malutkie, tylko takie większe, coś typu obecnych lego duplo. Chłopaki zawsze nam chowali te klocki za szafy, lub do szuflad...walka była o nie niemożliwa.
Raz na ruski rok przywozili zabawkową pocztę lub kuchnię. Teraz tych plastikowych cudeniek jest full, a wtedy to był rarytas. Jak bawiliśmy się w sklep, to każda dziewczynka chciała być kasjerką...kto by pomyślał, że teraz nawet o tę fuchę jest ciężko :)
Najgorszym wspomnieniem jest to, że moja mama zawsze się po mnie spóźniała. Autentycznie, prawie codziennie wychodziłam ostatnia. Nasza grupa miała sale w tym dalszym skrzydle. Okna w niej wychodzą na główną ulicę. Zawsze stałam ze łzami w oczach i jej wypatrywałam, a opiekunki próbowały mi przetłumaczyć, że mama o mnie na pewno nie zapomniała.
Bardzo lubiłam, gdy odbierał mnie tata! Wyobraźcie sobie, że on w ogóle nie ogarniał tego urządzenia do wzywania dzieci, wciskał za każdym razem nie te guziczki i było go słychać w drugiej grupie. No i czekał na mnie w tej szatni z 30 minut, aż w końcu pani sprzątaczka przychodziła mi powiedzieć, że tata czeka. Siara na maxa :)
W tych murach poznałam również wspaniałych ludzi. Szczególnie mówię tutaj o mojej przyjaciółce Iwonie, która jest matką chrzestną Mateusza. Wtedy to my się nie lubiłyśmy. To znaczy, ona mnie nie lubiła, a że ja jeszcze byłam taka "pitu pitu" , grzeczna dziewczynka z grzywką i kucykiem do pasa, to to akceptowałam  :) Na czas podstawówki nasze drogi się rozeszły, żeby później spotkać się w jednej klasie i zacząć nadawać na tych samych falach.
Jakie życie wtedy było beztroskie.....ahhh, to była bajka! Naprawdę!

Mam nadzieje, że Mateusz również za kilkanaście lat będzie miał full wspomnień związanych z tym miejscem i że będzie do nich wracał z taką samą radością, jak ja :)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Jaka matka, taki syn

Będąc dzieckiem przechodziłam dwa razy zapalenie płuc.
Pierwszy raz, jak miałam rok, drugi gdy miałam 4 lata. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przechodziłam je totalnie bezobjawowo. Miałam lekki kaszel, zero gorączki, zero marudzenia, apatyt dopisywał....po prostu nagle z dnia na dzień zwalało mnie z nóg i moja mama przeżywała szok.
Jak to? zapalenie płuc? obustronne??

Możecie sobie tylko wyobrazić moją minę, gdy godzinę temu usłyszałam od lekarki, że Mateusz ma lewostronne zapalenie płuc.
Fakt - kaszlał sporadycznie i miał lekki katar, ale nie działo się z nim nic zaskakującego i nic, czego byśmy nie przechodzili zeszłej zimy.
Nagle, a dokładnie dziś w nocy katastrofa chorobowa nas opętała. Pobudki z płaczem, zatkany nos, ciężki oddech. Od razu poleciałam do lekarza, ale takiej diagnozy to ja się nie spodziewałam.
Jak to? zapalenie płuc? lewostronne?

Jak zadzwoniłam do swojej mamy usłyszałam w słuchawce:
"To identycznie jak ty! Miałam z tobą dokładnie to samo"

Wow...chociaż jedną rzecz ma "po mnie"... :/

Rozpoczynamy 14 dniową kurację antybiotykiem...
Listopad zaczęliśmy z przytupem :/

sobota, 2 listopada 2013

Listopad, czas start!

No i zaczął się najbardziej szary, najbardziej bury i najbardziej nielubiany przeze mnie miesiąc.
W tym roku będzie wyjątkowo aktywny, bo autentycznie w każdym tygodniu mam coś do zrobienia. Jak nie wyniki badań, to wizyty u lekarzy. Nie dość, że sama muszę biegać po lekarzach, to jeszcze teraz mam kontrolę z Matim u neurologa.
A najbardziej sen z powiek spędza mi rozprawa w sądzie, która odbędzie się już za 19 dni!
Umrę do tego czasu z nerwów, mówię Wam.
Mąż też jest podenerwowany, bo dostał wezwanie na świadka. To będzie ciężki dzień dla nas, szczególnie dla mnie, bo znów będę musiała wracać do tego wszystkiego. Będzie to też nowe doświadczenie, bo z sądami jeszcze nigdy do czynienia nie miałam, ale mam nadzieję, że podołam :)

Zmieniając temat...w żłobku był fotograf.
Ponoć miał z Matim duże problemy, gdyż nasze ADHD nie chciało usiedzieć przez sekundę w jednym miejscu, ale ostatecznie się udało i oto efekt: