czwartek, 7 listopada 2013

Wspomnień czar

Uwielbiam przesiadywać w naszej małej, przytulnej kuchni.
Oczywiście, nie dlatego, że lubię gotować. NIE, NIE, NIE! Nic z tych rzeczy. Gotować nie lubię i na razie nie zapowiada się, abym polubiła :)
Uwielbiam w niej przebywać ze względu na wspaniały widok jaki mamy z okna....



Chodzi o przedszkole. Miło się patrzy z rana na idące do niego rozweselone dzieci. Najprzyjemniej jednak jest około godziny 11, gdy wszystkie grupy wychodzą na dwór. Na tym małym placyku, po prawej stronie, zazwyczaj bawi się najmłodsza grupa - trzylatki. Nie muszę otwierać okna, aby słyszeć ich krzyki, śmiechy, a czasami nawet płacz.
Zawsze kiedy patrzę na te malutkie istotki, w głowie mi się nie mieści, że od września będzie tam chodził nasz Mati. Będę mogła obserwować go z okna i nie tylko jak będzie na dworze. Grupa trzylatków ma salę w tym pierwszym skrzydle. Z rana (zaraz po 7), gdy w sali jest zapalone światło i odsłonięte rolety, widzę dokładnie, co dzieci robią.
Dodatkowo, śmiejemy się z mężem, że będziemy mogli go odprowadzać do przedszkola w kapciach :) Nie trzeba będzie odpalać auta, pakować się w fotelik i inne pierdoły.

Myśl, że Mati będzie uczęszczał do tego przedszkola wzrusza mnie tym bardziej, że ja również tam chodziłam :) Akurat wtedy w budynku mieściła się tylko zerówka, a nie przedszkole, ale sam fakt, że jest to wciąż ten sam budynek, powoduje u mnie dumę!
Skumajcie temat...poszłam do dzieci dopiero w wieku 6 lat, dacie wiarę? Ale patolka :P
No, ale kiedyś właśnie tak to wyglądało...przedszkoli jak na lekarstwo, dostać było się ciężej niż obecnie do żłobka więc cóż tym matkom pozostawało?? Dobrze, że chociaż z przyjęciem do zerówki nie było problemu. Mama zaprowadziła mnie do trzech placówek, w każdej spędziłam jeden dzień i miałam prawo wyboru, do której chcę uczęszczać. Decyzję ponoć podjęłam sama, ale była to zerówka najbliżej naszego domu więc czuję, że jednak rodzice mi trochę pomogli w wyborze :P

Pamiętam, że w zerówce były tylko dwie grupy. Jedna z leżakowaniem, druga bez. Ja należałam do tej drugiej. Zawsze śmialiśmy się z tych, co leżakują, że to takie "pipki" i spać muszą w ciągu dnia :P
Gdy oni leżakowali, my mieliśmy czas na zabawę.
Był szał na klocki lego, ale nie takie malutkie, tylko takie większe, coś typu obecnych lego duplo. Chłopaki zawsze nam chowali te klocki za szafy, lub do szuflad...walka była o nie niemożliwa.
Raz na ruski rok przywozili zabawkową pocztę lub kuchnię. Teraz tych plastikowych cudeniek jest full, a wtedy to był rarytas. Jak bawiliśmy się w sklep, to każda dziewczynka chciała być kasjerką...kto by pomyślał, że teraz nawet o tę fuchę jest ciężko :)
Najgorszym wspomnieniem jest to, że moja mama zawsze się po mnie spóźniała. Autentycznie, prawie codziennie wychodziłam ostatnia. Nasza grupa miała sale w tym dalszym skrzydle. Okna w niej wychodzą na główną ulicę. Zawsze stałam ze łzami w oczach i jej wypatrywałam, a opiekunki próbowały mi przetłumaczyć, że mama o mnie na pewno nie zapomniała.
Bardzo lubiłam, gdy odbierał mnie tata! Wyobraźcie sobie, że on w ogóle nie ogarniał tego urządzenia do wzywania dzieci, wciskał za każdym razem nie te guziczki i było go słychać w drugiej grupie. No i czekał na mnie w tej szatni z 30 minut, aż w końcu pani sprzątaczka przychodziła mi powiedzieć, że tata czeka. Siara na maxa :)
W tych murach poznałam również wspaniałych ludzi. Szczególnie mówię tutaj o mojej przyjaciółce Iwonie, która jest matką chrzestną Mateusza. Wtedy to my się nie lubiłyśmy. To znaczy, ona mnie nie lubiła, a że ja jeszcze byłam taka "pitu pitu" , grzeczna dziewczynka z grzywką i kucykiem do pasa, to to akceptowałam  :) Na czas podstawówki nasze drogi się rozeszły, żeby później spotkać się w jednej klasie i zacząć nadawać na tych samych falach.
Jakie życie wtedy było beztroskie.....ahhh, to była bajka! Naprawdę!

Mam nadzieje, że Mateusz również za kilkanaście lat będzie miał full wspomnień związanych z tym miejscem i że będzie do nich wracał z taką samą radością, jak ja :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz