czwartek, 27 września 2012

Nadrabiam

Dawno mnie tutaj nie było.
Jakoś czasu zabrakło, a może nawet i chęci.
No, ale jestem! powróciłam i nadrabiam zaległości.

W miniony weekend, a dokładnie w sobotę, zabraliśmy Mateusza na jego pierwszy mecz koszykówki. Przyznam szczerze, że bałam się tego wypadu cholernie. Trąby, bębny, krzyki...myślałam, baaa ja byłam wręcz pewna, że wyjdziemy szybciej niż przyszliśmy. Jednak syn sprawił mi wielką niespodziankę! Był zachwycony. Na widok tej wielkiej przestrzeni, kolorowych krzesek po prostu oszalał. Z tego wszystkiego nawet zechciał chodzić ze mną za rączkę, co u niego jest rzadkością gdyż on całkowicie poświęcił się raczkowaniu i o chodzeniu nie ma mowy :) No, ale tam zrobił wyjątek. Potem oczywiście przypomniało mu się, że on chodzić nie lubi więc zaczął raczkować. No ubaw był z niego niemożliwy. Gadał do siebie, piszczał, krzyczał...szok przez duże SZ :)

Niedziela była również aktywna. Poszliśmy na basen. Chodzimy tam co tydzień, gdyż zapisaliśmy się do szkoły pływania dla maluszków. Na początku nie byłam pewna, czy dobrze robię. Trochę to kosztuje, a przecież na basen mogę chodzić z nim kiedy chcę. No, ale ostatecznie zdecydowałam się spróbować. Już po pierwszych zajęciach mogę stwierdzić, że to była dobra decyzja. Mateusz w wodzie czuje się świetnie. Macha rączkami (również tą porażoną), ciągle się śmieje i rozgląda :) Widać, że prowadzący są nieźle przeszkoleni, zajęcia prowadzą bardzo profesjonalnie. Wymyślają świetne zabawy, które rewelacyjnie oswajają dziecko z wodą. Woda podczas zajęć jest dodatkowo podgrzewana, mamy całą szatnie dla siebie i połowę brodzika. Jednym słowem super!!
Polecam każdemu, kto jeszcze jest niezdecydowany.

W tamtym tygodniu, a dokładnie w środę wróciliśmy do żłobka. Na wizycie kontrolnej dzień wcześniej, pani doktor nie zauważyła nic niepokojącego w stanie zdrowia młodego. Powiedziała również, że ten kaszel, który trwa od ponad tygodnia to spływająca wydzielina z nosa i na pewno za dwa, trzy dni minie. Taaa, tak minęło, że wczoraj znów wylądowaliśmy u lekarza (już innego) i Mati dostał antybiotyk! Ehhh lekarze :/ Także do żłobka od dzisiaj znów nie chodzimy. Liczę na to, że antybiotyk postawi go na nogi już na dobre.

No, a w żłobku to on już się czuje jak ryba w wodzie. Jak go oddajemy to wyciąga ręce do pani opiekunki, jak po niego przychodzimy, to zaczyna krzyczeć, napina się, nie chce dać się ubrać.
Niedługo mi opiekę społeczną na chatę naślą, aby sprawdzić co jest grane :)

Na rehabilitacji jest istny bunt i płacz. Przekupują go tylko jakieś łakocie...no więc moja torebka jest zaopatrzona w paluszki, chrupki, biszkopty. Mam nadzieję, że gdy będzie starszy zrozumie to, że musi ćwiczyć i będzie to robił bez żadnego "ale".

Na koniec kilka zdjęć z minionego tygodnia!

Buju, buju ;)
To zdjęcie trochę niewyraźne, ale tak się ruszał, że nie miałam szans :) W tle nasz nowy zakup - bramka do kuchni, a na pierwszym planie więzień :)

Mały kibic :)

czwartek, 20 września 2012

Dajemy radę :)

Od tego tygodnia, po dwutygodniowej przerwie wróciliśmy na rehabilitację.
Ja wstaję o 5:40. Pierwsze co, to robię sobie kawę, ogarniam się, a potem budzę Matiego.
Czuję się tak podle...on sobie tak smacznie śpi, nie reaguje nawet na hałasy, a ja, bezduszna matka budzę go o 6:20! Serce mnie boli za każdym razem. Na szczęście budzi się z uśmiechem więc moje wyrzuty sumienia są wtedy odrobinę mniejsze.
Szybko się ubieramy, pakuję do torby butle z mlekiem, bo przecież nie ma czasu z rana na cały śniadaniowy ceremoniał i wychodzimy na rehabilitację.
W przychodni jesteśmy o 7. Masaż (20 minut), ćwiczenia (30 minut) i około godziny ósmej pakujemy się do żłobka. Na trasie szpital - żłobek leci butla z mlekiem, ale tylko trochę, bo przecież w żłobku śniadanie. Rozpoczęliśmy taki maraton od wczoraj (bo Mati po chorobie wrócił do żłobka) i będziemy go uprawiać codziennie...od poniedziałku do piątku. Po dwóch dniach stwierdzam, że na razie jest dobrze, choć nie wiem co będzie potem. Przecież zima zbliża się wielkimi krokami... :/

Wczoraj trochę się zdenerwowałam, bo zlikwidowali Mateuszowi zabiegi fizykoterapii (galwanizacja, elektrostymulacja) które powinien mieć jeszcze po ćwiczeniach. Tłumaczą to tym, że stan rączki młodego jest tak dobry, że nie trzeba już męczyć go prądami. Kurcze, powinnam się cieszyć, że są już niepotrzebne, ale z drugiej strony mam takie myśli, że może jednak za szybko z nich zrezygnowali, że może jeszcze coś one pomogą?? Ehhh... mam mieszane uczucia. No, ale nie chcę być mądrzejsza od lekarz. Skoro tak zadecydowali, to chyba mają rację. 

poniedziałek, 17 września 2012

I po wszystkim

Ufffff i po urodzinach :)
Był to wyczerpujący, ale przemiły dzień.
Mateusz był zachwycony prezentami i ogólnie całą imprezą.
Spośród 5 rzeczy na stole wybrał książkę! Bezapelacyjnie! Nic innego się nie liczyło. Także rośnie mol książkowy :)
Tak patrzyłam na niego i uwierzyć nie mogłam, że niedawno był taki malutki. Przecież ja go wczoraj urodziłam, a on ma już rok!!!

Za nami również rok rehabilitacji i walki z porażeniem. Uznaję ten rok za udany. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, aby poprawić stan rączki. Teraz będzie trochę gorzej...bo dziecko jest już bardziej świadome i będzie się buntować. Z drugiej strony będzie łatwiej, bo będzie sam się rehabilitował w codziennym życiu. Ponoć największe efekty rehabilitacji można osiągnąć do drugiego roku życia. Także trzeba spiąć poślady i dalej pracować :)

Jeśli chodzi o sprawy żłobkowe to Mateusz oczywiście się ode mnie zaraził i od czwartku w nim nie był. Dziś byliśmy u lekarza. Okazało się, że już jest zdrowy, ale jeszcze jutro pani doktor kazała go przetrzymać w domu. Także od środy wielki come back i znów pewnie będzie płacz! szkoda, bo ledwo co się przyzwyczaił i przestał chodzić :/ no, ale zobaczymy jak będzie, bo ja to lubię zawczasu panikować :)

Na koniec parę zdjęć z imprezy.




piątek, 14 września 2012

No i zaczęło się...

...Rok temu o godzinie 20:35 odeszły mi wody. Oglądałam "Na Wspólnej", akurat była przerwa więc poszłam sobie zrobić kolacje, a tu taka niespodzianka. Jak na złość byłam sama w domu, w łazience przepaliła się żarówka(!!) i w ciemnościach domyślałam się, co to ze mnie leci :) ich ilość nie była przerażająca, ale jednak zaczęłam się denerwować.
Szybko zadzwoniłam do męża, aby ewakuował się z pracy. Posłuchał. Przyjechał bardzo szybko. Jego największym problemem w tamtej chwili było to, w co ma się ubrać na porodówkę! Doradziłam mu garnitur, ale wybrał dres :)
Na izbie przyjęć o dziwo było pusto i cicho. Mi się wydawało, że od odejścia wód minęła godzina, a na łóżku porodowym dupsko położyłam dopiero o 23:10!! Potem były już tylko krzyki, jęki, przekleństwa i tak dotrwałam (dotrwaliśmy) do godziny 9:00!
No, a dalszą część historii już znacie...




poniedziałek, 10 września 2012

Kubek niekapek

Od jakiegoś miesiąca próbuję nauczyć Matiego pić z takiego kubka i za chiny nam to nie idzie.
Jakikolwiek bym nie kupiła Mati po prostu go bierze i gryzie!!! Ja wiem, że to normalne, że pewnie każde dziecko w początkowych etapach gryzie te smoczki, bo są idealnie do tego stworzone.
Wczoraj zauważyłam jeden plus tej całej zabawy. Otóż jak Mati go gryzie strasznie wysoko go podnosi, przekłada z ręki do ręki, ogólnie dużo się z nim siłuję :) Znaleźliśmy świetny sposób rehabilitacji :)
Napełniam kubek do pełna wodą i przez ponad 30 minut moje dziecko samo, bez mojej pomocy (a właściwie przymusu) sobie ćwiczy :)

Jednak dalej pozostaje nam problem picia, bo dziecko moje odrzuciło już butle na dobre. Czasami tylko po kąpieli pociągnie parę razy mleko i to byłoby na tyle.
Co robić? z czego dawać mu pić? Myślałam o kubku z rurką. no nie mam pojęcia.
Powiem szczerze, że nie znam się na tych wynalazkach.

A co jeszcze u nas?
Rozpoczął się drugi tydzień w żłobku. Dziś jak go oddawałam wystawił z uśmiechem ręce do pani opiekunki...aż mi się przykro zrobiło!!
I najśmieszniejsze jest to, że mamy choróbsko w domu, ale nie dziecka, tylko moje. Przez weekend się nieźle załatwiłam. Teraz jeszcze, jak na złość wracają ponoć upały więc będę się nieźle męczyć :/

No i dziś 10 wrzesień, czyli za pięć dni moje dziecię kończy rok...(!!!!)

środa, 5 września 2012

Pierwsze koty za płoty

A właściwie już drugie i dziś będą trzecie...

Nasz stan emocjonalny po dwóch dniach oceniam na dobry.

Pierwszego dnia było bardzo spokojnie. Mateusz nie wiedział gdzie idzie, gdy Pani opiekunka wzięła go na ręce, bez żadnego protestu z nią poszedł. Nawet się za mną nie odwrócił.
Oczywiście odebrałam go po 3 godzinach i dowiedziałam się, że nie zjadł śniadania, ciągle płakał, ale tylko dlatego, że inne dzieci płakały. No i był jednym z nielicznych dzieci, które nie zwymiotowały Danonka! WOW, Super - pomyślałam :)

Drugi dzień również rozpoczął się pozytywnie. Przed wyjściem do żłobka dałam mu śniadanie. Nie chciałam, aby drugi dzień był tyle godzin bez jedzenia. Po śniadanku humor mu się znacznie poprawił więc przy oddawaniu znów nie płakał.
Poszłam po niego po 4 godzinach. Okazało się, że ŚPI! no to wróciłam przed 14. Dowiedziałam się, że spał tylko 10 minut i padło pytanie:
- "czy on jest w domu noszony na rękach?"
- "Że, co?NIEEEE!absolutnie!!"
- "Bo dziś cały dzień był noszony, jak się uwiesił nogi to nie mogłyśmy nic zrobić"
Moja mina wtedy, była chyba bezcenna, bo w szoku byłam niemiłosiernym. Poza tym w głosie tej Pani wyczułam straszne pretensje!! i chyba to mnie najbardziej oburzyło! Jednak po chwili Pani zeszła z tonu i stwierdziła, że pewnie czuł się tak bezpiecznie i, że najwyżej będzie troszkę przez nie rozpieszczony, bo jest najmłodszy w grupie.
Mimo wszystko pozytywy wczoraj były...zjadł cały obiadek i jeszcze przed samym wyjściem do domu pół porcji zupy.

Jedynym problemem jest brak snu po odebraniu z żłobka. Z tych emocji nie chce spać, a jak zaśnie to budzi się co 30 minut z płaczem...biedaczek :( Mam nadzieję, że jakoś to się z czasem wyklaruje.

sobota, 1 września 2012

Matka podpadła w żłobku

Wczoraj zaniosłam do żłobka tę nieszczęsną wyprawkę.
Zapakowałam ciuszki, buciki, pieluszki, chusteczki mokre i zwykłe. Wszystko zapakowałam w taki fajny pokrowiec, chyba po poduszce. Pokrowiec na środku podpisałam markerem. Ogólnie mucha nie siada, wszystko pięknie ładnie :)
Weszłam do żłobka, a tam armagedon. Wielkie sprzątanie, podłogi mokre, muza gra na całą parę :)
Nagle z jednej z sal wyszła do mnie pani. Miała czarne włosy, całą ubrudzoną twarz, była strasznie zasapana, ale szczęśliwa. Na początku było mi głupio, że jej przerwałam, bo naprawdę czerpała z tego sprzątania wielką radość :)
Powiedziałam, że wyprawkę przyniosłam. Myślałam, że pokaże mi gdzie jest szafeczka, że będę mogła sama wszystko tam włożyć. Niestety rozczarowałam się, bo ona ode mnie wzięła nasz super pokrowiec i nie zamierzała mnie nigdzie wpuszczać. Szybko przejrzała, co przyniosłam. Problemu nie miała, bo pokrowiec był przezroczysty i nagle z wielkimi pretensjami zapytała: "A dlaczego tak mało pieluch????" Głupio mi się zrobiło jak nie wiem. Spakowałam ich około 15 sztuk, bo więcej w domu nie miałam.
Trochę z burakiem na twarzy, zaczęłam się tłumaczyć, że doniosę w poniedziałek, że 31 dziś jest i tak nie bardzo było jak....bla bla bla.
Ona się tylko uśmiechnęła, powiedziała, że rozumie, ale żebym koniecznie je przyniosła.
Kurde, powiem Wam szczerze, że ja nie wiedziałam, że muszę tam zanieść całą paczkę. Myślałam, że sztukami mogę donosić.
Jednym słowem dałam plamę strasznie :)