środa, 25 lipca 2012

Dobra rada

Odkąd Mateusz zaczął raczkować, jedna z rehabilitantek ciągle radziła, abym jeździła z nim nad morze, gdyż piasek i woda morska świetnie wpływają na porażoną rękę.
Pomyślałam "Super myśl! Połączymy przyjemne z pożytecznym!
Nad morze mamy bardzo blisko, więc bez zastanowienia przy pierwszej ładniejszej pogodzie, wyciągnęłam dziecko nad wodę.
To była najgorsza wizyta na plaży, odkąd żyję na tym świecie :):)
Mati zamiast raczkować po piasku, to wpychał go do buzi w nieskończonych ilościach, potem piasek zaczął parzyć, więc był ryk. Jak zamoczyłam mu dłonie w wodzie to spojrzał na mnie jakby miał mnie zaraz zabić (teraz już wiem, że śmiało mógł to zrobić, wyświadczyłby mi tym przysługę) :)
Skoro harce na piasku nie wyszły, no to do wózka...w nim ryk! Extra! Było naprawdę bardzo sympatycznie ;]
Obok nas siedzieli Państwo którzy mieli synka myślę, że około 2 miechy starszego od Mateusza....siedział w wykopanym przez tatusia dole, bawił się łopatką i wiaderkiem, ogólnie dziecka nie było. jego mama beztrosko smażyła się na słońcu, a we mnie się wszystko gotowało!Właśnie tak wyobrażałam sobie naszą wizytę na plaży!!!

Jednak nie poddałam się i wyciągnęłam dziecię na plażę po raz drugi. Wizyta skończyła się tym samym efektem, czyli ryczącym, zasmarkanym po kostki dzieckiem z piaskiem w buzi i wkurzoną (to słowo w bardzo małym stopniu opisuje mój stan tamtej chwili) mamą :)


Czy takie zachowanie mu minie?????? czy kiedyś doczekam się normalnej wizyty nad morzem????? powiedzcie, że TAK! plissssssss ;]

Tak czy siak, dziękujemy Pani rehabilitantce za troskę i dobrą radę. Prosimy o więcej :)

wtorek, 24 lipca 2012

Gorsze dni

Myślałam, że moje złe samopoczucie jest spowodowane beznadziejną pogodą za oknem, ale jak dziś, w ten piękny, wakacyjny dzień obudziłam się i znów miałam ochotę nakryć głowę kołdrą wiedziałam, że moje ostatnie "doły" są spowodowane czymś innym.
To wszystko dzieje się przez wrzesień, który zbliża się wielkimi krokami, a razem z nim pierwsze urodziny Mateusza. Na samą myśl o tym dniu chce mi się płakać i wstyd się przyznać, ale nie chcę tych urodzin!!!!!!!
To powinien być dzień radosny, a dla mnie to będzie trauma. wszystko się przypomni...będę pewnie wyliczać "oo teraz trafiłam na porodówkę", "oo teraz pewnie ten pan, który wyglądał jak Johny Bravo kładł mi się na brzuch". Sądzę, że każda kobieta tak robi...to chyba normalne, ale u mnie to będzie kojarzyło się z cierpieniem i tym, że to był cholera ciężki rok!! rok walki, a nie beztroskiej sielanki!

...Dziś wieszałam pranie u mojej mamy....no i gdzieś w rękę wpadło prześcieradło Mateusza. Przypomniało mi się, jak mniej więcej rok temu wieszałam to samo prześcieradełko i wyczekiwałam mojego Skarba, nieświadoma tego co mnie czeka...no i co?? poryczałam się jak bóbr! no jak wariatka jakaś!...

Dodatkowo paraliżuję mnie strach przed tym co będzie dalej. Mateusz zacznie chodzić i boję się, że zaczną być widoczne kolejne defekty, bo przecież porażenie splotu to nie tylko ręka...to również kręgosłup, postawa, chód...no wszystko!
Jak na razie u nas problemem są:
- opadające ramię kończyny porażonej
- uniesiony łokieć, wygląda to mniej więcej tak:

Tak Mateusz unosi rączkę przy wkładaniu czegokolwiek do buźki. Niestety taka pozycja rączki utrudnia mu wiele czynności, między innymi jedzenie.

- lekko odstająca łopatka
- leciutki przykurcz w łokciu
- chudsze przedramię ręki porażonej o około cm (trudno zmierzyć przy wijącym się dziecku, ale widać różnicę gołym okiem)

Czy coś jeszcze do tego dojdzie??nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że nie!!Wiem jednak, że jeszcze wiele pracy przed nami. Momentami chciałabym zasnąć i obudzić się na jego 18stkę, aby w tym wszystkim nie uczestniczyć...a po chwili zdaję sobie sprawę, że jestem głupia [ale tak tylko trochę :)], bo przecież jak ja mu nie pomogę, to kto????

No, ale żeby tylko nie smęcić, to pochwalimy się, że mamy ósmego zęba, a co za tym idzie, może matka będzie miała kilka spokojnych dni, bez płaczu i marudzenia dzieciarni :):)

piątek, 20 lipca 2012

Powrót do przeszłości...

Nawet nie wiem kiedy mija ten czas. Za nami już 10 miesięcy. Dzieci tak szybko rosną. Przyznam szczerze, że przez te wszystkie przeżycia gdzies uciekły mi pierwsze 4 miesiące. Oczywiście wspomnień z porodu i tego co czułam zaraz po nim nigdy nie zapomnę, ale gdzieś zawieruszyły się w pamięci te pozytywne chwile, o ile w ogóle wtedy takie były???!! mam dziurę w głowie... nooo, ale od czego są zdjęcia! są niezastąpione...

Zdjęcia które posiadam, posegregowałam według miesięcy życia Mateusza. Gdzieś podświadomie unikam zdjęć z albumu "1 miesiąc". Ta wisząca, nie zmieniająca pozycji rączka...brrr (nie lubię tego!!!!). Ale wiecie co zauważyłam?? W tych początkowcyh tygodniach tak starałam się umiejętnie robić zdjęcia, aby nie było widać "kontuzji". Mimo to i tak, jak je oglądam, czuje się niekomfortowo.

Jednak wczoraj znów wszystkie przejrzałam i zaczęłam dostrzegać w nich coś niesamowitego... z miesiąca na miesiąc zdjęcia pokazują jaki wspaniały postęp poczyniliśmy! Każdy z tych postępów to dla mnie radość do potęgi! Pierwsze odwiedzenie ręki, pierwsze zgięcie w łokciu, pierwszy chwyt, wyciągnięcie ręki po zabawkę, uniesienie nad głowę... to są właśnie te nasze pozytywne chwile!!!

Niestety nie pamiętam kiedy Mateusz pierwszy raz się do mnie uśmiechnął,  kiedy pierwszy raz powiedział "MA MA" ...ale czy to ważne???

czwartek, 19 lipca 2012

Zasłoń ramię bejbe

Odsłonięte ramię kobiety powoduje, że wygląda ona ... hmmm zmysłowo, seksownie...jednym słowem kusząco :)
A wyobrażaliście sobie mężczyznę odzianego w ciuch odkrywający ramię??? .....
Ja nie muszę sobie wyobrażać...ja widzę takiego mężczyznę codziennie!!!!
Wygląda nad wyraz uroczo...no, ale co się dziwić...10 miesięczne dziecko we wszystkim wygląda uroczo :):)

Odsłonięte ramię to nasza udręka którą zafundował nam Erba!
W związku z tym, że na rehabilitacji Mateusz musi być rozbierany i ubierany w tempie ekspresowym,... ściągamy body przez ręce w.... dół :) Po kilku razach bodziaki nie nadają się już do niczego i wyglądają mniej więcej tak:



No cóż...po prostu już nikt z nich nie skorzysta i pójdą do wyrzucenia, a nie do kartonu w piwnicy :)

środa, 18 lipca 2012

Rehabilitacja

W związku z tym, że rehabilitacja jest głównym punktem naszego dnia, jest rytuałem :) to trzeba byłoby ją troszkę opisać...może trafi na mój blog mama zainteresowania problemem, to będzie mogła sobie porównać sposób rehabilitowania. Obiecuję, że postaram się krótko, zwięźle i na temat!

Mateusz od samego początku jest rehabilitowany metodą NDT Bobath.

Na obecną chwilę nasz dzień w poradni rehabilitacyjnej wygląda tak:
- elektrostymulacja (5 minut ramię i 5 minut przedramię) i galwanizacja (15 minut cała ręka) zabiegi wykonywane są każdego dnia ... na przemian.
- 20 minut masażu kończyny porażonej
- 30 minut ćwiczeń - przede wszystkim są to ćwiczenia bierne samej kończyny. Wykonywane są nią ruchy których nie potrafi sam wykonać.

Jeśli chodzi o rehabilitację w domu to....gdy był mały i rączka była bardzo ograniczona ruchowo wykonywaliśmy masaż, ćwiczenia bierne kończyny, a także ćwiczenia na piłce, naświetlaliśmy rączkę specjalną lampą na podczerwień no i duża staraliśmy się go stymulować podczas zabawy.
Na dzień dzisiejszy nie ćwiczymy z nim, bo Mateusz rehabilituje się sam - raczkując. Opanował tę umiejętność już ponad 2 miesiące temu. Teraz naszym zadaniem jest, aby jak najpóźniej zaczął chodzić, bo im dłużej będzie raczkował tym lepiej dla jego rączki!


Mateusz podczas naświetlania lampą

Galwanizacja



Bardzo dobrą rzeczą w początkowej fazie rehabilitacji jest stosowanie tzw.fango
Działa to strasznie rozgrzewająco, co jest bardzo istotne, gdyż nerwy najszybciej odbudowują się w cieple (ponoć prędkość odbudowy to 1 mm w jeden dzień). Stąd w zimę Mati na kontuzjowanej rączce zawsze miał jeden rękawek więcej :)
Mati i fango w Dziekanowie Leśnym. W naszym mieście nie serwują takich rarytasów niestety :/ Od tego ciepła aż zasnął :)
Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam i że nikogo nie zanudziłam :)


codzienne rytuały

Taaak! mamy rytuały, a co! ponoć tak powinno być...plany dnia, codziennie to samo, dziecko się wtedy uczy że jedna rzecz następuje po drugiej. Jestem w szoku że udało nam się takie rytuały wprowadzić...aż DWA! :) Duma mnie rozpiera.
Pierwszy - poranny...wstajemy przed 7, śniadanie, ubieramy się i na rehabilitację :)
Drugi - wieczorny...kąpiel, kolacja, sen :)

a tak to hulaj dusza :) śpimy kiedy chcemy i ile chcemy, spacery o różnych porach i zazwyczaj nigdy nie trwają tyle samo :) każdy dzień inny, także nie ma monotonii :)
Nie chcę się tłumaczyć, ale trudno wprowadzić plan dnia w życie, jeśli co miesiąc ma się rehabilitację na inną godzinę. Dlatego nawet nie próbowałam tego robić. żyjemy z dnia na dzień i tak jest fajnie :)



"jakie ma pucułki!!!! na piersi jest??"

NIE!!!!!! NIE JEST!!!!

Przez całą ciążę myślałam o tym, jak to będzie karmić piersią. Bałam się że dziecko nie będzie potrafiło jeść z piersi, ogólnie czarne filmy, ale nastawiałam się, że będę matką karmiącą.

Zaraz po porodzie, gdy przyłożyli mi Mateusza do piersi mój wygłodniały syn tak rewelacyjnie się do niej przyssał, że cały personel był w szoku!
No i tak przez pierwsze doby problemu z karmieniem nie było. Jadł, spał 3 godziny, budził się, pierś...i tak w kółko! jak w zegarku chodziliśmy.
Wróciliśmy do domu i zaczęły się problemy... problemy z pokarmem którego zaczęło brakować. Na tle nerwowym gdzieś zaczął zanikać, syn się nie najadał, zaczęło się dokarmianie...
Dodatkowo moje pocięte kroczę strasznie się paprało, zagoić się nie chciało, nie mogłam karmić na siedząco, na leżąco nie umiałam...
Po dwóch tygodniach przeszłam na karmienie mieszane - w dzień butla, w nocy pierś. Nie trwało to długo...karmiłam piersią równy miesiąc!
Jedna pani neontolog , jak się dowiedziała, że nie karmię to myślałam, że jej mózg wybuchnie z nerwów, tak parował...nagonka straszna jest na karmienie piersią w naszym kraju. Kurde, nie oczekiwałam słów "dobrze robisz, nie karm piersią", ale żeby od razu dawać mi do zrozumienia, że jestem złą matką bo moje dziecko nie jest na piersi??? Ludzie, trochę zrozumienia... nie wszystkie kobiety są w stanie karmić tyle czasu, niektóre może nawet tego nie chcą. No i to, że nie chcą, nie robi z nich złych matek!
To samo było z położnymi w szpitalu... jak kobieta, która ledwo co urodziła pierwsze dziecko ma umieć przystawić dziecko do piersi??chyba one są tam po to, aby nas uczyć, pokazać, a nie wydzierać się i krytykować. Oczywiście nie wszystkie są takie, ale ja trafiłam na taką jedną...niestety.

Ja tę całą nagonkę miałam gdzieś, choć przyznam, że czułam się przez chwilę tą złą/gorszą matką...ale odkąd odstawiłam Mateusza od piersi poczułam się jakbym zrzuciła ze swoich pleców 100 kg!!
Niby jak się dziecko miało najadać moim pokarmem, jak z nerwów nic prawie nie jadłam, dodatkowo stres, słaba psychika, zero radości z karmienia, bo dupa bolała i sutki.
Powiedziałam po prostu "dość"! Nie będę męczyć siebie i dziecka... nie żałuję swojej decyzji...

W tym miejscu chciałabym pozdrowić wszystkie mamy karmiące dzieci dłużej niż 6 miesięcy...szacunek dla Was drogie Panie :)

Kobieta... istota zazdrosna

No cóż, czas to przyznać. Zazdrośnica ze mnie do potęgi. Z zazdrości to czasami wariuje.
Najbardziej wariowałam na początku macierzyństwa. I wcale nie chodziło o to, że zostało mi 5 kg do zrzucenia, że jestem nieatrakcyjna, a mój mąż pewnie ogląda się za innymi kobietami. Miałam to w dupie! Byłam zazdrosna o inne dzieci. Zazdrościłam innym matkom, które prowadzą beztroskie macierzyństwo, cieszą się każdą chwilą ze swoją pociechą, wychodzą na spacery kiedy chcą i wyjeżdżają gdzie chcą!
U nas tak to niestety nie wyglądało. Codziennie chodzenie po lekarzach...Nie no sorry na początku każda matka chodzi do lekarzy...a to bioderka, a to pediatra...no, ale dodając do tego neurologa, chirurga, kontrolę uszu, usg brzucha, głowy to nagle okazuje się, że spędzasz w szpitalach i przychodniach więcej czasu niż w domu! ten nawał wizyt trwał pierwsze trzy tygodnie życia Mateusza.  Potem jednak nie było lżej, doszła rehabilitacja, codziennie, na konkretną godzinę....
Pamiętam, że na początku chodziliśmy na ćwiczenia na godzinę 12. Cieszyłam się, bo się wyśpię, bo rano jeszcze zdążę coś ogarnąć. Potem jednak zaczęłam dostrzegać, że gdy ja uspokajam płaczące dziecko na rehabilitacji, moje koleżanki spacerują sobie beztrosko po mieście i ogólnie mają "hajl lajf".
Jedna kiedyś uparcie do mnie wydzwaniała i próbowała na taki spacer wyciągnąć. Tłumaczyłam jej, że mam rehabilitację o tej godzinie. No to wpadła na pomysł, że może po rehabilitacji? Pomysł super, tylko, że po rehabilitacji chciałabym wrócić do domu, coś zjeść, nakarmić małego i ODPOCZĄĆ chwilę więc będę mogła wyjść dopiero około godziny 15. -A to nie, bo wtedy to my już wracamy do domu ze spaceru. No to nie!Choć biorąc pod uwagę, że była wczesna zima, to spacer po 15 nie był dobrym pomysłem, no ale inaczej nie mogłam... Koleżanka już potem odpuściła...nie odzywa się do dziś :)

Im Mateusz był starszy, a dzień stawał się dłuższy, zaczęłam próbować przekładać rehabilitację na wcześniejszą godzinę...i tak najpierw była 11, potem 10, 8...swoje godziny spacerów również zmieniałam, spacerowałam zazwyczaj po ćwiczeniach, bo mały padał po nich w mgnieniu oka.
Kiedyś zadzwoniła do mnie znajoma...tak pogadać o pierdołach...-"cześć co robisz", -"jestem na spacerze z Matim", -"na spacerzee???? o tej porze??? przecież jest 9.15!!" ... poczułam się wtedy jak psychopatka, która wyciąga dziecko na spacer w środku nocy :)

Teraz już wiem, że moja zazdrość była niepotrzebna i totalnie bez sensu. Przecież te wszystkie matki które według mnie prowadziły beztroskie macierzyństwo też pewnie miały swoje problemy, mniejsze bądź większe, ale dla nich były wielkim utrapieniem.

Punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia...

wtorek, 17 lipca 2012

Ręce które leczą

Pamiętacie taki program, kiedyś leciał w tv...stał gościu, wyciągał ręce i wmawiał ludziom, że uleczy ich przez ekran telewizora?? ja pamiętam! Pamiętam... śmiałam się z tego całego uzdrowiciela, który jęczał, stękał, krzyczał...swoją drogą, jestem ciekawa czy ktoś po drugiej stronie telewizora w to wierzył. Jakbym taką osobę wtedy spotkała, wyśmiałabym pewnie na wejściu, ale teraz...jestem dowodem na to, że poglądy mogą się zmienić.
Gdy zetknęłam się z porażeniem, zaczęłam szukać pomocy wszędzie niezależnie jakiego typu pomoc by to była z nadzieją, że coś pomoże.
ale spokojnie, nie siedziałam przed tv i nie szukałam audycji z wyżej opisywanym panem. Po prostu spróbowałam uwierzyć w bioenergoterapię.
Jeden Pan - znajomy rodziny, ponoć takim bioenergo...  jest. Pomyślałam sobie, "a co tam? przecież można spróbować". No i spróbowałam...dotykał Mateusza rączki chyba już z 4 lub 5 razy... sądzę, że na pewno mu nie zaszkodziłam, a kto wie może i pomogłam??  :)

Wkroczyła w świat nieznany

Wkroczyła...i to z impetem!!
Po wyjściu ze szpitala nie potrafiłam nawet powtórzyć z pamięci co dolega Mateuszowi. Za każdym razem musiałam zaglądać do książeczki zdrowia...porażenie splotu barkowego (poprawnie powinno być chyba ramiennego, ale mówi się tak i tak) typu Erba. Podczas studiów,gdy uczyłam się anatomii poznałam bardzo dużo dziwnych słów...najbardziej utkwił mi w pamięci "kłykieć"...lecz wtedy ten cholerny kłykieć przy nazwie tego "gówna" brzmiał strasznie prosto :)

Przed porodem w ogóle nie miałam pojęcia o takim czymś...słyszało się o porażeniach mózgowych, o bezwładach...no o wszystkim, tylko nie o tym! to była dla mnie czarna magia...nie wiedziałam co to jest, jak to ugryźć i czego się spodziewać.
Ten stan zagubienia i strachu spowodował, że musiałam zacząć się edukować. Główny punkt wiedzy - internet. Jak już pisałam wcześniej, początkowe informacje zwaliły mnie z nóg. No, ale ja oczekiwałam wtedy informacji typu " posmaruj maścią i minie za dwa dni", lub " dwa tyg w gipsie i będzie po sprawie". No cóż...realia były inne. Zaczęłam szukać...i znalazłam wczesniej opisywane już forum. To było źródło mojej wiedzy i moja ostoja! Potem poszłam głębiej...książki, prezentacje, publikacje...i tak po 10 miesiącach mogę stwierdzić, że chyba jestem mistrzem w tej dziedzinie...tzn w dziedzinie porażenia mojego dziecka! Nagle świat nieznany stał się światem codziennym... Powoli godzę się z tym że żyjemy z porażeniem...nauczyłam się z tym żyć, teraz moim zadaniem jest nauczyć żyć z tym Mateusza....

Szukanie pomocy...

Jak się okazało, w moim mieście nie ma za dużej pomocy dla Mateusza. Nie ujmuję rehabilitantkom, które naprawdę odwalają kawał dobrej roboty, ale jeśli chodzi o specjalistów tylko w dziedzinie splotów to takich brak. trzeba było szukać pomocy gdzie indziej. Zaczęliśmy od Stolicy...dokładnie od Dziekanowa Leśnego..trafiliśmy tam na turnus rehabilitacyjny, jak Mateusz miał niecałe 2 miesiące...wyjazd daleki, bez męża, rodziny, było ciężko, ale wiadomości które tam usłyszałam były balsamem dla mojej duszy (dodam że jadąc na ten turnus Mateusz już odzyskał część ruchów w stawie barkowym)
Usłyszeliśmy, że mieliśmy dużo szczęścia ( jezuuu, jak patrząc na wiszącą rękę mojego dziecka wzdłuż tułowia ktoś mógł powiedzieć, że mieliśmy dużo szczęścia????!!!) ponieważ nerwy nie zostały przerwane/wyrwane z rdzenia kręgowego, ale najprawdopodobniej uciśnięte lub naderwane. Dostaliśmy zalecenia jak ćwiczyć, jak postępować i, że porażenie powinno zacząć się cofać i tak faktycznie zaczęło się dziać. W drugim tygodniu turnusu syn zaczął zginać rękę w łokciu - to była pierwsza wielka radość i pierwszy po porodzie uśmiech na moich ustach. Był to moment w którym uwierzyłam że będzie dobrze!!

Wróciłam z Warszawki nabuzowana nadzieją i zapałem do pracy. Ćwiczeniom nie było końca...najpierw w szpitalu potem w domu. Codziennie obserwowałam rękę synka...dopatrywałam się jakichkolwiek, nawet najmniejszych postępów. Z tygodnia na tydzień rączka wyglądała lepiej, ale ruchy były "upośledzone".
TO NIC - mówili mi w koło! Ważne że rusza ręką!!! taaaa jasne....dla Was już jest super, a dla mnie to jest kropla w morzu! ludzie nie rozumieli, że to jest do cholerci moje dziecko i ja chce aby było zdrowe i sprawne w 100%, a nawet w 110%!!!!

W styczniu 2012 pojechaliśmy na badanie EMG...do Gdańska. Badanie miało na celu określenie stopnia upośledzenia mięśni splotu...bałam się tego badania jak cholera. Dodatkowo Mateusz płakał jak szalony, on w sumie wył, darł się w niebogłosy. ja mu się nie dziwie...gdyby mi ktoś wbijał igłę w biceps bym tego kogoś chyba zatłukła! no, ale daliśmy radę, po 30 minutach uzyskaliśmy opis badania. Upośledzenie naramiennego i bicepsa. biceps w wiekszym stopniu upośledzony, ale w obydwóch mieśniach stwierdzono fazę "reinrewacji"...że co ku**a???? booże wydałam kupę kasy na wyjazd i na samo badanie a oni piszą mi tutaj jakąś łaciną!!!! Wróciłam do domu, rano lecę do lekarki po wyjaśnienia...i się przeliczyłam. tzn usłyszałam że "będzie dobrze", ale konkretnego wyjaśnienia i omówienia nie uzyskałam.

Dla siebie tez musiałam szukać pomocy, bo było ze mną źle... no i znalazłam, znalazłam pomoc wśród matek z podobnym problemem. zapisałam się na forum, na którym uzyskałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i wątpliwości. Dodatkowo zobaczyłam, jakie tragedie przechodzili inni rodzice, mogłam się z nimi utożsamiać i ...co zabrzmi  dość brutalnie pocieszać się, że faktycznie mieliśmy dużo szczęścia! To się w głowie nie mieści jak jedna chwila może zmienić cały świat rodziców i dziecka!!!...po chwili namysłu stwierdzam, że zmieniłabym słowo zmienić na zjebać!!! taaak, trzeba nazywać sprawy po imieniu...!!!

Pierwsze dni i tygdnie...

Oj były trudne. trudne jak cholera.
Przez 9 miesięcy nosisz w sobie cud, który ma urodzić się zdrowiutki jak rybka. na ostatnim USG przed porodem słyszysz "wszystko jest w porządku, teraz tylko czekać na rozwiązanie". No i się doczekaliśmy...rozwiązanie nastąpiło 15 września 2011. Niestety nie obyło się bez komplikacji...barki synka ustawiły się poprzecznie i stało się, co się stało. przy wyciąganiu synka uszkodzili nerwy splotu barkowego...oni wiedzieli już od razu, mnie raczyli poinformować po 12 godzinach.
Przez te 12 godzin żyłam w przekonaniu że jest wszystko super, że mamy ślicznego silnego synka (10 pkt dostał) wysyłałam SMSy, obdzwaniałam kogo się da. Mimo tego, że pocięli mnie jak kurczaka z rożna uśmiech nie znikał z mojej twarzy. no...i nagle około godziny 19 przyszła pani doktorka... i oznajmia mi - młodej matce, że ...cytuję: " Dziecko ma coś z rączką. Wie Pani"?.....to było jakbym dostała liścia w twarz, albo nawet nie! jakbym dostała w twarz z piąchy! biało przed oczami, łzy w oczach...i pytania typu "ALE JAK TO??" "ALE CO TO"?
Nikt mi nie raczył wyjaśnić o co biega...mówili tylko, że za trzy, cztery miesiące się wszystko samo cofnie. Naiwna byłam i im uwierzyłam.
Informację przekazałam dalej...mężowi, rodzicom...oni przekazali to dalej czyli do google, wikipedii...no...i oni już wiedzieli co jest Mateuszowi, ale mi nie powiedzieli, nie chcieli mnie denerwować.
W sumie im się nie dziwie...powiedzieć świeżo upieczonej matce że jej dziecko ma bezwładną rękę i że nigdy nie odzyska 100% sprawności nie brzmi zbyt optymistycznie...

Po 5 dobach wróciła matka z dzieckiem do domu i sama dorwała się do internetu...teraz z perspektywy czasu wiem, że mogli mnie wtedy całkowicie odciąć od komputera. Informacje jakie tam przeczytałam odjęły mi mowę i zabrały nadzieję na cokolwiek...
Najbardziej utkwiło mi w pamięci zdanie..."porażenie splotu barkowego zdarza się raz na 150 porodów"
Pierwsza myśl: "Ja pierd**le, synku, ależ mieliśmy szczęście!!!" Dlaczego nie mogliśmy być 151 albo 149???
Codziennie w strumieniach łez zadawałam sobie pytanie: DLACZEGO JA??? DLACZEGO MY?? ... stan mojej psychiki był w opłakanym stanie, gdyby nie rodzina nie ogarnęłabym tego.

Od 3 tygodnia życia Mati trafił na rehabilitację...i zaczęła się walka o sprawność...walczymy do teraz i będziemy walczyć pewnie jeszcze długo!

Tytułem wstępu...

Trochę się denerwuję...to mój pierwszy blog. Niby tyle myśli w głowie, tyle chciałabym napisać, ale nie wiem od czego zacząć. Najprościej byłoby od początku...
Dziesięć miesięcy temu na świat przyszedł mój prywatny pępek świata - Mateusz.
Pech chciał, że podczas porodu został kontuzjowany (tak to nazywam, bo ładniej brzmi).
Doznał porażenia...porażenia splotu barkowego typu Erba (stąd jakże zacny tytuł mojego bloga).
Jest to nic innego jak uszkodzenie nerwów splotu barkowego. Typ Erba oznacza uszkodzenie górne, czyli uszkodzenie nerwów odpowiadających za ruchy w barku i łokciu.
Ten dzień miał być najszczęśliwszym dniem w moim życiu...i był, ale przez parę godzin. Potem zaczął się koszmar...koszmar na który nie byłam gotowa.
Dlatego chyba założyłam tego bloga...chciałabym się podzielić przeżyciami, smutkami, radościami (bo mimo smutnego brzmienia tego postu, takowe były :))...dopiero teraz znalazłam czas i siłę na mówienie o tym głośno...

Bez aplauzu i fajerwerków oficjalnie otwieram blog pt: "Moje życie w świecie Erba" :)