sobota, 28 grudnia 2013

Święta, Święta i po..

... po mojej męczarni!

Święta u teściów, to nie święta. Tyle mam w tym temacie do powiedzenia :)
Niezależnie jaką bym ich darzyła sympatią, po prostu to nie to!
Pojechaliśmy do nich w poniedziałek 23 grudnia, mieliśmy wrócić w 2 Dzień Świąt, jednak wróciliśmy już w Pierwszy Dzień Świąt wieczorem.
Dlaczego? A no dlatego, że ja już po prostu nie dawałam rady. Z namówieniem męża nie było problemu więc przypuszczam, że też się męczył.

Pierwszym powodem mojej męczarni była alergia na kota. Mam ją całe życie, ale w tej ciąży wyjątkowo się nasiliła i na moje nieszczęście powoduje u mnie ogromne duszności. Po przyjeździe do teściów, już po dwóch godzinach zaczęłam kaszleć jak opętana, a w nocy to myślałam, że zejdę z tego świata.
Oczywiście najlepsze było tłumaczenie teściowej, że: "przecież kot cały boży dzień śpi w ich sypialni i ja go nie widuję w ogóle, więc jak mogę mieć alergię". Nie dochodziło do niej, że sierść tego kota jest w każdym kącie chałupy. Wystarczyło, że siadło się na narożnik w salonie i wstawało się ze spodniami pełnymi sierści... No, ale kotek śpi w sypialni więc tak jakby go w domu w ogóle nie było :)

Kolejny problem....temperatura. Teście mają normalny piec do którego wrzuca się drewno. Teść tak się przejął wizytą wnuka, że w ciągu dnia temperatura sięgała chyba 70 stopni!!! Jezu, łeb bolał, mi było słabo od tego ciepła, nie szło w domu wysiedzieć. A najgorsze w tym wszystkim było to, że kładliśmy się porozbierani, a w nocy, jak drewno się wypalało, temperatura drastycznie spadała i ja z Matim już po pierwszej nocy obudziliśmy się zmarznięci i z katarem.

Hitem był też motyw z prezentami. U nas przynosi je Mikołaj, u nich Gwiazdor.
No i niestety przez te dwa dni robiono mi z syna głupka, bo nikt nie uszanował mojej prośby, aby mówić, że prezenty przynosi Mikołaj. Wręcz jak o to prosiłam to się oburzali, że przecież prezenty Gwiazdor przynosi!!
Kurde, kimkolwiek jest ten ich Gwiazdor, to niech sobie u nich będzie, ale u nas jest Mikołaj i wściekła byłam, że nikt tego nie uszanował i wbijali dziecku do głowy jakieś swoje historie. Dobrze, że Mati nie dał się zbałamucić i wręcz na nich krzyczał, że przecież "kołaj nosi plezenty i lózgi"!

Pewnie już wymyślam, nie? Może i tak. Może przez ciążę jestem jakoś bardziej podatna na impulsy nerwowe :P ale naprawdę te Święta były dla mnie totalną porażką.
Problem pierogów rozwiązałam tak jak mi radziliście - wzięłam swoje, ale z tych nerwów i tego gorąca nic tam w ogóle nie jadłam.

Dopiero w drugi Dzień Świąt poszliśmy do moich rodziców i dopiero wtedy poczułam Święta! Najadłam się jak świnia - autentycznie! Mąż jak na mnie patrzył, to powiedział, że wyglądam jakbym z dżungli przyjechała (kuuurde, dużo się nie pomylił :P).

Przez to wszystko, nie mam ani jednego zdjęcia ze Świąt!!!!!!!!!! NO ZERO!!!! Nawet telefonem nic nie pstryknęłam!!! Wstyd jak nie wiem, bo nawet nie mam żadnej pamiątki, ale może to i lepiej? Bo ja chcę o tych Świętach zapomnieć jak najszybciej :)




niedziela, 22 grudnia 2013

Mały pomocnik

Zapomniałam Wam napisać, że Mateusz w Świąteczne porządki wkręcił się niemiłosiernie.
Najbardziej spodobało mu się wieszanie prania. Jak tylko pralka zacznie "pikać", Mati wydziera się na całe mieszkanie "Maaaamo, cioć!". Ja mam stać przy suszarce (znajduje się ona w sypialni), a Mati biega do łazienki i przynosi rzeczy. Oczywiście ciągnie je po podłodze zgarniając cały kurz, no ale chce pomagać - niech pomaga. Jak już przyniesie kilka ciuchów to musi każdy osobno położyć na suszarce. Nie mogę broń boże mu pomagać, bo awantura, więc szybko rozwieszam pranie, gdy on biegnie po kolejną turę. Jak przynosi ostatnią rzecz z pralki to staje smutny w sypialni, rozkłada ręce i mówi "Nie ma juź", po czym idziemy razem do łazienki i jeszcze razem sprawdzamy, czy aby na pewno żadna skarpetka się w bębnie nie zawieruszyła.

Odkurzanie też lubi, ale bardziej lubi w nim przeszkadzać :P Odłącza kabel z kontaktu, lub podchodzi i po prostu wyłącza odkurzacz, śmiejąc się przy tym ogromnie.

Wczoraj zostawiłam go z tatą i szłam do sklepu.
Bardzo był oburzony, że on nie może iść!
Ja oczywiście nie szłam po świąteczne zakupy, tylko do Rossmanna zrobić sobie "dobrze" :P więc nawet nie zamierzałam go ze sobą zabrać. Wiecie, że się obraził? Nie chciał ze mną gadać :)
Wieczorem, po kąpieli już mu złość na mnie minęła, podszedł i podniesionym głosem mówi tak:
"Jutlo ja jade do kepu! Jutlo ja pomóć! słysiś?".

Mogłam go nagrać i mieć na niego haka, jak za 15 lat nie będzie chciał ruszyć palcem przed Świętami :P

czwartek, 19 grudnia 2013

Świąteczna gorączka

Była, ale już się skończyła.
W tym roku wyjątkowo szybko się ogarnęłam.
Prawie wszystkie prezenty kupiłam przez internet i już dawno leżą zapakowane i czekają na swój czas :)
Oczywiście pakując je, kolejny rok z rzędu upewniłam się w przekonaniu, że daru do takich "zabaw" nie mam. Dobrze, że chociaż kokardki przykleiłam w miarę przyzwoicie :)

Pomysły na prezenty przychodziły niespodziewanie. Przeglądałam strony z aukcjami i po prostu nachodziło mnie olśnienie. Naprawdę w tym roku jestem z siebie bardzo dumna!

Ogólnie nie chce mi się tych Świąt. Dlaczego? a no dlatego, że w tym roku przypada nam wyjazd do teściów.
I żeby kurde nie było...fajnych mam teściów, lubię ich!
Tylko ja się po prostu męczę przebywając u nich. Są to typowo swojscy ludzie, którzy żyją sobie w małej mieścinie, mają swoje pole, swoje kury...no co ja Wam będę pisać.
Nie chcę wyjść na jakąś wielką damę z miasta...nie, nie, nie, nic z tych rzeczy, bo sama uważam, że wypad tam w wakacje, to po prostu bajka, szczególnie dla dzieciaków!!
Chodzi mi typowo o Święta. Jestem przyzwyczajona do tych, które miałam w domu rodzinnym.
Mam zakodowane w głowie nasze zwyczaje i tradycje i po prostu wiem, że tam nie poczuję tej magii.

Pierwszy przykład jaki mi przychodzi na myśl, to rzecz dla mnie niewyobrażalna i wręcz śmieszna...
otóż u moich teściów na wigilijnym stole nie ma pierogów z kapustą i grzybami!!!!! (?????????????)
Wyobrażacie sobie Wigilie bez pierogów???
Bo dla mnie, z całym szacunkiem, Święta bez pierogów, to nie Święta. Już nawet śniegu nie musi być, ale pierogi muszą być i basta!!!
Ja generalnie nie jem w wigilie nic, poza barszczem i pierogami ( u mnie w domu jest podawana również zupa grzybowa, którą też jak najbardziej wciągnę). Ryb w żadnej postaci nie ruszę więc teraz wyszłam na wielką księżniczkę, z delikatnym podniebieniem...
No peszek! życie kurde! To nie ja jestem dziwna, tylko oni, no, bo jak można pierogów nie jeść w Święta??? Patolka!! :)
No, ale dobra, zostawmy już temat tej Wigilii, bo się wkurzam :)
Na szczęście w drugi dzień Świąt wracamy do domu i idziemy na obiad do moich rodziców, a tam pierogów będą kilogramy :D

U nas w domu czuć już Święta. W oknach świecące ozdoby, światełka...co prawda konkursu na najładniej ozdobiony balkon nie wygramy, ale wszystko przed nami :)
No i w poniedziałek postawiliśmy choinkę. W tamtym roku była sztuczna, bo Mati jakiś mało ogarnięty był, ale teraz to już jest żywa. Oczywiście ubierając ją, umordowałam się jak nie wiem, ale warto było. Jest piękna, bo nasza :)  i w domu jak pachnie... :)
Śniegu tylko brakuje, ale tak jak już pisałam wyżej...perspektywa Wigilii bez pierogów bardziej mnie dołuje :P




+ EDIT

Teściowa powiedziała, że załatwi dla mnie pierogi, ale w związku z tym, że ciągle widzę w tv reklamę promocji na pierogi w NETTO ( nie śmiejcie się!! naprawdę boję się, że może jej to przyjść na myśl :P) poprosiłam moją mamę i da mi pudełko swoich pierogów, bo ma już zamrożone :D
Mam nadzieję, że teściowa się nie obrazi, że przyjadę ze swoim prowiantem... :)

niedziela, 15 grudnia 2013

Spaaaać!!!

Nie było mnie ostatnio, weny nie mam, siły nie mam, chęci nie mam.
Od tygodnia znów dają nam popalić piąteczki Matiego.
Dziecko jest nieznośne, ręce po łokcie w buzi, leje się z nosa...cud, miód, malina!!
Do tego dochodzą jeszcze noce...bardzo (jak się pewnie domyślacie) "miłe i spokojne".

Od kilku dni lokator jest u nas w łóżku codziennie. Czasami przyjdzie nad ranem, a czasami już o 23!!!
I żeby jeszcze przylazł , położył się jak człowiek i spał...to NIEEE! Tu mu coś przeszkadza, to kołdra za ciężka, to coś...no po prostu koszmar!
Nasze łózko mierzy 200x220 cm. W nocy, jak chcę przytulić męża to muszę go szukać....gdy przychodzi do nas Mateusz, łóżko okazuje się za małe.
To, co ten mały człowieczek w nim wyprawia to przechodzi ludzkie pojęcie. Ja dupą wiszę poza łóżko, mąż wklejony w ścianę, a książę?? Książę, albo w poprzek, albo na tacie, albo w nogach, albo, tak jak odwalił dzisiaj...spada z łóżka!!!!!!!!!!
No ludzie kochani...95 cm człowieka nie może sobie znaleźć miejsca na 200 cm szerokości i 220 cm długości??? Dobrze, że fiknął na poduszkę, którą położyłam tam odruchowo, bo pewnie łeb byłby rozbity.

Gdybym nie była w ciąży, pewnie by mi to, aż tak bardzo nie przeszkadzało, ale w tym przypadku...możecie sobie wyobrazić moją frustrację każdego ranka. Jestem niewyspana, obolała, poobijana.. po prostu ZŁA!
Wiadomo, że tylko przez chwilę, bo ten mały szkrab pierwszym uśmiechem wszystko mi wynagradza, no ale kurde, tak się zastanawiam....czy ja się do porodu jeszcze chociaż RAZ wyśpię??? :)

czwartek, 5 grudnia 2013

taka sytuacja...

Mateusz bawi się u siebie w pokoju, ja widzę go kątem oka z kuchni...

Młody układa misie na półkę, była pora ich drzemki więc w ogóle mnie to nie zdziwiło.
Jeden miś (dokładnie mój miś MANIEK) nie chciał stać tak, jak Mati go ustawiał.
Maniek dostał solidny opierdziel. Niestety to nie pomogło i dalej był nieposłuszny.
Mateusz nie zastanawiając się, rzucił Mańkiem o podłogę, wyszedł z pokoju (chyba, żeby ochłonąć), złapał się za głowę i załamanym głosem powiedział sam do siebie "no kuwa mać"

Zamarłam...wiadomo, chciało mi się śmiać, bo sytuacja na pierwszy rzut oka wydawała się komiczna.
Zachowałam powagę, ale autentycznie nie wiedziałam jak mam zareagować.

W ciągu sekundy przeanalizowałam swoje wszystkie zachowania i od razu wiedziałam, że ja tak nie mówię!!! To znaczy, żeby nie było, że jakaś święta jestem - przeklinam, owszem, ale przy Matim staram się kontrolować, no i "ku*wa mać" nie mówię na pewno.

Podejrzenie od razu spadło na męża, no bo przecież, jak nie ja, to ON!!
Tylko kurde, jak to jest możliwe, że Mati od niego to podłapał, jak taty częściej nie ma w domu, niż jest???

Jak już ogarnęłam myśli i oczyściłam się z winy, stwierdziłam, że muszę jakoś zareagować.
Podeszłam do niego i powiedziałam, że koniecznie musi porozmawiać z misiem, bo misiowi na pewno jest przykro, że został sam na podłodze. No i jeżeli chce, to możemy razem położyć Mańka spać. Konflikt został szybko zażegnany, ale niestety temat "kuwa mać" został pominięty.
Udałam, że tego nie słyszałam... nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ale jakoś nie widziałam sensu tłumaczenia mu, że nie wolno tak mówić. Wiadomo przecież, że jak dziecko usłysz NIE WOLNO, to jeszcze bardziej działa na nie pobudzająco.

A Wy co sądzicie?
Reagować, jeśli sytuacja się powtórzy?