środa, 29 stycznia 2014

Jednym słowem kongo!

Kongo u nas niezłe.
Przez ostatnie kilka dni nie ogarniam... chodzę zakręcona jak słoik, zmęczona, obolała...

Zacznę może od tego, że Mati ma alergie!
Nie wiadomo na co lub na kogo :)
Ma straszną wysypkę na buzi, rękach i dodatkowo kaszel, który dzisiaj w nocy nie dał nam spać - dziecko się normalnie dusiło.
Rano byłam nieprzytomna, ale jakoś wybraliśmy się do lekarza, upewnić się, że to nie żadna choroba. Mamy podawać rano zyrtec, wieczorem clemastinum, kąpać w emolium i obserwować.
Masakra, jeszcze nam alergii brakowało! Jeszcze, żebyśmy wiedzieli na co??? a tutaj takie zgaduj zgadula. Z jedzenia odstawiłam wszystko, co jest możliwe i zobaczymy.

Ciążowo....jest dramat.
Skurcze łydek, rwa kulszowa, ból podbrzusza i ud, problemy ze snem...BAJKA! Pewnie niedługo za tym zatęsknię, ale na chwilę obecną, mam dość.
Dziś byłam u lekarza. Rozwarcie na 0,5 cm, cesarka umówiona na 25 lutego, chyba, że zacznę rodzić szybciej, to mam dzwonić. Mały waży 2800g, zwolnił tempo i jak dalej tak pociągnie, do porodu powinien osiągnąć wagę około 3700g.

Kongo jest też z zasypianiem Matiego...każdy wieczór jest inny, każdy wieczór mnie zaskakuje... po prostu rewelacja! Nawet nie chce mi się tych cyrków opisywać :)

Dobrze, że w tym całym rozgardiaszu znalazłam czas i siły na pranie i prasowanie. Baaa...nawet się do szpitala spakowałam :) Jestem zwarta i gotowa!!! Wręcz niecierpliwa!!! Ja już chcę mieć Michałka przy sobie!!!! a on pewnie, tak jak brat, postanowi poczekać do samego terminu :)

Ehh wiem, wiem...marudzę! Ale taki mam ostatnio nastrój. Najchętniej nie wychodziłabym spod kołdry :( 

czwartek, 23 stycznia 2014

Jakie życie potrafi być zaskakujące...

Ostatnio, przez zupełny przypadek dowiedziałam się o sprawie, która mnie całkowicie zaskoczyła.
Otóż, okazało się, że mój kolega z klasy, urodził się z takim samym typem porażenia co Mati, tylko w lewej ręce. Dodatkowo miał złamane dwa obojczyki....

W pierwszej chwili przeżyłam szok i naprawdę sparaliżowało mnie tak, że nie mogłam nic powiedzieć.
Od razu przed oczami śmignęły mi czasy szkoły.
Ludzie kochani! Nigdy w życiu nie zauważyłam, że z jego ręką było coś "nie tak"!
Chodziliśmy do klasy sportowej, wszyscy graliśmy w koszykówkę i on swoimi umiejętnościami naprawdę się wyróżniał. Grał rewelacyjnie. W sumie gra nadal, bo talent mu nie minął.
Z moich wspomnień pamiętam tylko tyle, że był w 100% sprawnym chłopakiem!!!

Po tej zwalającej z nóg wiadomości bez wahania postanowiłam się z nim skontaktować. Musiałam wiedzieć wszystko. Jak był rehabilitowany, czy porażenie w jakimkolwiek stopniu przeszkadza mu w życiu codziennym.
Oczywiście w XXI wieku, jedynym sposobem na pewny kontakt jest portal społecznościowy :)
Napisałam, zostawiłam swój numer telefonu....jeszcze tego samego dnia zadzwonił.

Miałam tyle pytań do niego, że jak dopuścił mnie do głosu, to tak naprawdę nie wiedziałam od czego zacząć.
Zaczął więc on...
W jego przypadku sprawa wyglądała troszkę gorzej niż u Mateuszka, bo on po urodzeniu nie ruszał nawet paluszkami. Ręka była całkowicie bezwładna. Pierwszy opór ręką zaczął stawiać jak miał ponad pół roku!!!! i od tego momentu poszło już z górki. On oczywiście wie to z opowieści rodziców, bo sam nie pamięta nic. Powiedział, że dzieciństwo nie kojarzy mu się w ogóle z rehabilitacją i cierpieniem, co dla mnie, jako matki, jest pocieszające.
Zaskakujące jest to, że u niego stosowano tylko i wyłącznie ćwiczenia bierne i czynne. Nie wykonywano żadnych zabiegów fizykoterapii, czyli galwanizacji, elektrostymulacji.... Było to prawie 30 lat temu więc pewnie nie było do tego odpowiedniego sprzętu.

Poprosiłam go, aby szczerze powiedział mi jak ręka wygląda teraz. Czy odczuwa jakieś skutki porażenia? Czy czuje jakiś dyskomfort?
Przyznał się, że nie potrafi wyciągnąć odwróconej dłoni, tak, aby ktoś mu położył na nią np pieniądze.



Maksymalnie potrafi ją przekręcić do 45 stopni...



Tak samo potrafi Mateusz, czyli jak się okazuje, jest to nieodwracalny skutek porażenia i raczej nie da się z nim nic zrobić.
Dodatkowo, odczuwa dość bolesne nerwobóle w porażonej ręce i jak jest zmęczony to samoistnie zaciska mu się pięść...
Niby niewiele, ale jednak coś zostało po tym "gównie".

Patrząc na całokształt, marzę, aby u Matiego skończyło się to tak jak u mojego kolegi.
Najbardziej chodzi mi o to, aby porażenie nie było widoczne na pierwszy rzut oka i będę do tego dążyć z całych sił.
Okazało się w ogóle, że ten kolega jest obecnie rehabilitantem, także porażoną rękę używa codziennie po kilka godzin i w ogóle nie odczuwa dyskomfortu. Jest to strasznie mobilizujące i pocieszające.
Dał mi wiele cennych wskazówek i powiedział, że zawsze mogę liczyć na jego pomoc.

Gdy odłożyłam słuchawkę chciałam lecieć budzić Mateusza i z nim ćwiczyć.
Dostałam kolejny zastrzyk energii, którą na pewno spożytkuję zaraz po porodzie :)








wtorek, 21 stycznia 2014

Zdrowe żywienie

Mati ze wszystkich warzyw i owoców najbardziej lubi parówki :P
Czasami też skusi się na płatki z mlekiem, ale ostatnio i na nie się wypiął.
Kanapki? Zapomnijcie! Wędlina? Ser? Pomidor, ogórek? Nie u nas!

Postanowiłam zmienić kilka zasad żywieniowych, szczególnie jeśli chodzi o kolacje.
Siadam z Matim w kuchni i wspólnie robimy kanapki. W ogóle szok, że mój syn na widok chleba nie ucieka i nawet sam sobie ten chleb masłem smaruje!
Pierwszy dzień - chleb z masłem. Wolałam nie przesadzać, bo by się zniechęcił i mój misterny plan poszedłby w ... :)
Drugi dzień chleb z wędliną. Pokazałam mu jak pięknie zjadam swoje kanapki. Oczywiście nie mógł normalnie, jak mama. Najpierw wciągnął wędlinę, a potem chleb, udając, że jest to samolot wlatujący do jego buzi :)
Po kilku dniach kanapek z wędlinką, przyszedł czas na jakiś dodatek. Miał być ogórek...niestety Mati jako pierwszą zobaczył paprykę.
- A cio to jest, mama?
- Papryka
- chce paprika!
- ok, spoko! Już Ci kroję

Podjarana na maxa pokroiłam ją na drobne kawałki i położyłam na kanapkę.
Niestety, całość szybko z wędliny zleciała, bo on chciał CAŁĄ paprykę.

No cóż, po 5 minutach walki w końcu się poddałam, myśląc, że tylko się nią pobawi.
Jak widać na załączonym obrazku, bardzo mu zasmakowała :)




środa, 15 stycznia 2014

Historia pewnego wózka :)

Będąc jeszcze na studiach, gdy mijałam młode mamy z wózkami, nigdy...ba! przenigdy! nie zwracałam uwagi na wózek. Nie interesowało mnie czy jest różowy, niebieski, czarny, czy pasuje do płci. Miałam to głęboko. Liczyła się tylko ta mała istotka w środku. Czasami łapałam się na tym, że próbowałam zerkać na maluszka, gdy jego mama nie patrzyła.

W końcu zaszłam w ciążę. Wiedziałam, że wózek trzeba będzie kupić, ale w ogóle nie ogarniałam się w temacie. 2w1, 3w1, spacerówki, gondole....czarna magia!!!!!
Będąc po badaniu połówkowym, kiedy to lekarz prowadzący po raz kolejny zapewnił mnie, że będę mieć córkę, odwiedziłam moją przyjaciółkę M., która była już mamą wspaniałej Amelki i tak się fajnie składało, że miała na zbyciu wózek! Jak zobaczyłam go na zdjęciach to bardzo mi się spodobał. Śliczny był. Taki bordowo beżowy, w kwiatki....no stworzony dla dziewczynki.
Z resztą co ja będę Wam go opisywać. Taaaadaaaam:


Wózek zabrałam od M. w sobotę, a w poniedziałek na wizycie u lekarza, usłyszałam słowa, których nie zapomnę do końca życia: " Ja już tutaj mówiłem, że syn będzie???".
Nie mówiąc o ogólnym szoku, którego wtedy doznałam, bo był to już 27 tydzień, w domu różowa wyprawka i co najważniejsze........WÓZEK W KWIATKI!!!
O zgrozo, jak ja wyłam!!! że jak to? że chłopak, a wózek w kwiatki będzie miał? co ze mnie za matka!!!
Taaak, taaak, dobrze czytacie, tak grubo miałam nasrane we łbie.
Mąż w tym żadnego problemu nie widział, mówił, że to przecież nic takiego, że to malutkie dziecko, a nie 18 letni chłopak więc każdy wózek do takiego dzieciaczka pasuje.
No i tak wózek został z nami. Jak wiadomo, po porodzie miałam inne problemy na głowie więc nie miałam czasu myśleć o pierdołach, ale czasami, gdy wychodziliśmy na dwór, czekałam tylko na teksty typu "ale ładna dziewczynka" :)
Na szczęście syn nasz od urodzenia miał urodę typowo męską i każdy kto do wózka zaglądał nie miał wątpliwości, że w środku leży mężczyzna z krwi i kości!

W końcu nastał czas, gdy wózek zamknęliśmy w piwnicy i tak sobie stał i czekał na lepsze jutro.
Zaszłam w kolejną ciążę i każdy kto znał moją historię od razu zaczynał temat wózka. Śmiali się ze mnie, żebym się broń boże nie martwiła, że teraz na bank będzie dziewczynka więc wózek będzie idealnie pasował. W 16 tygodniu dowiedziałam się, że będzie drugi syn. Pierwsza myśl - super! wszystko mam! Nie muszę nic kupować!
Zaraz po wakacjach, zeszłam do piwnicy coś zanieść i go zobaczyłam! Stał, przykryty prześcieradłem...wyjechałam nim na korytarz, obczaiłam w jakim jest stanie i w sumie bez zastanowienia pomyślałam - sprzedam go!
Mąż jak usłyszał mój pomysł to oczywiście styrał mnie jak burego psa. Ja swoją decyzję tłumaczyłam tym, że skoro i tak wszystko mamy po Matim, to może chociaż uda mi się wózek inny kupić, aby poczuć tę radość z kupowania rzeczy dla maluszka. Machnął na mnie ręką i powiedział, że mam robić co chcę.
Wózek wystawiłam na sprzedaż we wrześniu. Przyznam, ze od razu było wielkie zainteresowanie. Wiele ludzi dzwoniło, przychodziło nawet oglądać, ale jak dochodziło do płatności, dziękowali. Odnosiłam wrażenie, że ludzie najchętniej chcieliby ten wózek za darmo, a jeszcze lepiej byłoby jakbym im dopłaciła. Chodziłam wkurzona jak nie wiem. Nie podobała się cena? zapraszam do salonu po nowy, zapłacą Państwo o wiele więcej.
Ogłoszenie cały czas widniało na portalu, a ja w tym samym czasie obserwowałam inne wózki i szukałam alternatywy dla nas, jakby jednak udało się sprzedać naszą brykę. Znalazłam od razu. Identyczny model tylko, że oczywiście inne kolory.
Niestety moje marzenie o zmianie wózka z dnia na dzień pryskało. W końcu w listopadzie jeszcze zeszłam z ceny, ale dalej było to samo.
Dokładnie w sylwestra powiedziałam do męża, że zaraz po nowym roku usuwam ogłoszenie, bo i tak nikt tego wózka nie kupi. Mąż oczywiście się ze mnie śmiał i zacierał ręce, że wyszło na jego.
Aż tu nagle 3 stycznia dzwoni telefon. Pani chciałaby obejrzeć wózek i czy mogłaby być za pół godzinki.
Zgodziłam się, ale bez żadnej podjarki się z nią spotkałam, bo byłam przekonana, ze będzie tak jak zwykle. Kobitka weszła, raz, dwa obejrzała, po czym mówi do mnie "BIORĘ GO".
Łoooo matko! nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić z tej radości :)
Wbiegłam uradowana na górę, od razu rzuciłam się na internet, aby sprawdzić, czy wózek, który sobie upatrzyłam jest dostępny! BYŁ! i w dodatku cena mniejsza niż ostatnio! :) Zadzwoniłam, umówiłam się na następny dzień. Oczywiście, jak tam pojechałam udawałam wielce niezdecydowaną hahahahaha :)
Przemiły Pan pomógł mi go zapakować do samochodu i tym oto sposobem Michałek będzie miał "nowy" wózek. Będzie miał coś swojego, a nie po starszym bracie! :)
 

A oto nasza nawa fura:
Na zdjęciu może się wydawać pomarańczowy, ale zapewniam, że jest to krwista czerwień!


Na koniec wypada mi się przyznać, że jak Pani odjeżdżała z naszym poprzednim wózkiem to mi się smutno zrobiło :P jednak trochę razem przeszliśmy :)
Ale nowy też jest śliczny i cieszę się, że dopięłam swego :)

niedziela, 12 stycznia 2014

Michałkowe opowieści

Z tego wszystkiego nie pochwaliłam się, że w środę doturlałam się do lekarza.
Przez ostatnie dni czułam się bardzo dziwnie....strasznie bolało mnie podbrzusze, miałam skurcze przepowiadające, ogólne samopoczucie było nieciekawe więc z niecierpliwością czekałam na wizytę.

Oczywiście okazało się, że niepotrzebnie panikuję. Wszystko jest w porządku, jestem szczelnie pozamykana i nic się nie dzieje. Skurcze mogły być spowodowane przekręcaniem się małego, bo w końcu łaskawie ma ułożenie główkowe.

Próbowałam sprytnie ominąć podczas wizyty mojego największego wroga - wagę, ale nie udało się. Tak jak przypuszczałam, kolejne 2,5 kg na plusie :D Przez ostatnie dwa miesiące przypakowałam 5 kg, łącznie 11,5 kg. Na tę ilość słodyczy którą pochłaniam (a naprawdę jem je po prostu kilogramami) to tę wagę uważam za sukces :)

Ale, ale, trzeba zaznaczyć, że mój klocuszek waży już...uwaga...2200 g!!!
Mati na tym etapie ważył 1940 g :) Także w przypadku Michała, określenie "mały", jest pojęciem względnym :) W tym tempie, jest wielka szansa, że przekroczymy magiczne 4 kg.
Rozmawiałam już wstępnie o cesarce. Lekarz odpowiedział mi dokładnie: "Spokojnie, zrobimy tak, aby było dobrze dla dziecka, a szczegóły ustalimy na następnej wizycie"...czyli wiem, że nic nie wiem :)
ale gdzieś podświadomie ufam temu człowiekowi, a chyba o to w tym wszystkim chodzi.

Ostatnia prosta przede mną. Dziś zaczęłam 34 tydzień. Pewnie okropnie będzie mi się dłużyło. Powoli zaczynam się bać. W piątek przyszły wszystkie przesyłki, które zamawiałam przez neta. Muszę dokupić tylko kosmetyki, poprać, poprasować, spakować się do szpitala.....czyli muszę zrobić WSZYSTKO! :)

Poniżej zdjęcia z dziś... założyłam sobie leginsy w panterkę i od razu +100 do seksapilu hahaha :D:D






piątek, 10 stycznia 2014

Dziś odbył się bal!
Mateusz był przebrany za....... bałwanka :) Nie wiem czym się kierowałam. Po prostu mnie ten strój urzekł :)
Nie mam fotek! to znaczy będę mieć, ale od fotografa, bo ja w domu nie dałam rady żadnego cyknąć.
Wczoraj jak zobaczył strój, od razu zaprotestował...."Nie chce bawanka!"
Jezu, ile było podejść, aby w ogóle dał to sobie nałożyć! W końcu po 2-3 godzinach, założył. Zaprowadziłam go do lustra, a ten stanął, na początku było wielkie zdziwienie, po czym stał z 5 minut i sam się z siebie brechtał! hahahaha no ubaw był niemiłosierny.
Naiwnie myśleliśmy, że dziś rano, w żłobku nie będzie żadnych scen - myliliśmy się.
"Nie chce bawanka!" "Idź stOND" "Mama zostaw".
Poczekałam spokojnie na moment, gdy jakieś inne dziecko będzie się przebierało. Plan matki się powiódł - zobaczył, że przebiera się Ola, dał ubrać sobie bałwanka. Ale do sali to on w bałwanku nie pójdzie. Możemy posiedzieć w szatni, ale on dalej w tym nie idzie.
Wzięłam go na ręce i zaprowadziłam do sali. Pokazuję i tłumaczę, że wszyscy są przebrani, żeby zobaczył jak sala ładnie wystrojona... ON NIE WCHODZI I KONIEC.
No i kto uratował sytuacje, no kto???? Nasz niezastąpiony Maciuś! Wyszedł po niego, wyciągnął rączkę, a nasz jak zahipnotyzowany poszeeeeedł, matkę mając w głębokim poważaniu!

Szybko rzuciłam okiem na innych chłopców - sami piraci, strażacy i supermeni...
Boooże, a ja swojego za bałwana przebrałam????? co ze mnie za matka!!!!!!!!

Odebrałam go jakoś o 15. Okazało się, że zrobił największą furorę swoim strojem!!!! że wyróżniał się na tle wszystkich, że pierwszy raz ktoś był przebrany inaczej niż zwykle. Zebrałam full pochwał i zachwytów od opiekunek i innych matek :):) chociaż tyle! bo Mati, jak obczai zdjęcia za 20 lat, nieźle mnie za to przebranie opierdzieli :)
Nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na zdjęcia od fotografa. Efektami na pewno się pochwalę :)


A na końcu mała prośba...
W związku z tym, że rozpoczął się okres rozliczeń podatkowych, chciałabym poinformować, że od niedawna jest możliwość przekazania 1% podatku dla Matiego.

Kochani, jeśli nie macie komu przekazać swojego 1%, a mielibyście na to ochotę, chciałabym prosić, o pomoc dla naszego synka.
Szczegóły na plakacie poniżej.
Za każdą pomoc serdecznie dziękujemy! Nasza wdzięczność nie zna granic!!!




środa, 8 stycznia 2014

Bal karnawałowy i takie tam

Już w piątek, w żłobku, wielka impreza.
Mi się nawet nie chce iść szukać dla Matiego stroju, bo pewnie nic nie znajdę.
W tamtym roku był przebrany za myszkę....tylko, że śmiało mogę stwierdzić, że tamten strój byłby dobry na niego dopiero w tym roku! Wtedy mierzył jakieś 76-78 cm, a najmniejszy strój jaki Pani miała na stanie to 86. Bez komentarza!! Szelki w spodenkach musiałam podszywać, nie wspominając o bluzce, czapce z uszami. Masakra. Teraz, aż się boję iść, bo pewnie znów nic nie znajdę.
Mogłabym też wymyślić i zrobić coś sama....ale przyznaję się, ja nie należę do tych "zdolnych" mam :)
Dziurę co prawda zaszyję, ale nie wygląda to dość schludnie :P Po prostu bozia pozbawiła mi wszelkich "ręcznych" umiejętności. Ja sobie nawet kucyka z włosów ładnego nie potrafię uczesać, nie mówiąc o zrobieniu kreski na powiece lub pomalowaniu paznokci :)
No więc będę dziś chodziła po wypożyczalniach i może znajdę coś godnego zainteresowania.

Wczoraj chwyciły mnie wyrzuty sumienia.
Kurde, od końca października nie chodzimy na rehabilitację. Jest mi strasznie źle z tym, że przez ciążę zaniedbuję Mateusza. Obiecuję sobie, że jak tylko urodzę i stanę na nogi, będę musiała się za to wziąć. Oczywiście ćwiczę z nim w domu. Na różne sposoby pobudzam rączkę do prawidłowej pracy, ale nie wiem, czy to wystarczy.
Wiemy już, że Mateusz będzie pisał lewą ręką....niestety! Nie mam nic do leworęcznych, wręcz przeciwnie, pisałam o tym pracę magisterską i wiem, że leworęczność to atut! ale dla nas byłoby lepiej gdyby jednak pisał prawą ręką. Byłaby to super rehabilitacja.
Dziwne jest to, że on ogólnie jest praworęczny. Je prawą ręką, wyciąga po zabawki też prawą rękę, ale jak chwyta się kredek to po chwili lądują one w kończynie lewej. Widać, że w prawej nie ogarnia w ogóle co ma robić z palcami. Jak chwycić. W lewej pięknie trzyma kredki między paluszkami, już prawie jak dorosły...
Dla zwykłego śmiertelnika to żaden problem. Dla nas jednak duży, bo w ten sposób zaburza się jego prawidłowy rozwój półkul mózgu. To działa w ten sam sposób, jakbyśmy przywiązywali mu prawą rękę do krzesła i zmuszali rysować lewą. On nieświadomie jest zmuszany do tego, a co za tym idzie praca jego mózgu i wysyłania impulsów nerwowych jest zaburzona. Oczywiście, nie musi mieć to wpływu na rozwój psychoruchowy, ale musimy brać tę ewentualność pod uwagę i pilnować tego od samego początku.

Na koniec szybki meldunek dotyczący spania...
Postanowiliśmy z mężem, że nie będziemy się na siłę spinać, że poczekamy na Michała. Pewnie jak pojawi się maluszek w domu Matiemu też się dużo rzeczy pozmienia. Może zacząć wariować jeszcze bardziej, a może mu się całkowicie odmieni i będzie aniołkiem??? (hahaha sama nie wierzę w to co piszę).
No, ale reasumując....odkąd odpuściliśmy, jakoś się to wszystko poukładało i wygląda to tak, że ja małego kąpię, czytam książeczkę przed snem (czasami kilka książeczek)...zamykam książkę, a z ust Matiego pada "tatuś". Następuje zmiana warty, ja się żegnam, wychodzę, przychodzi tatuś i po 10 minutach dziecko śpi. Tak było przez ostatnie 3 noce. Jak będzie dalej - zobaczymy :)


sobota, 4 stycznia 2014

Jest postęp!

Wiadomo nie od dziś, że syn mój jest bardzo oporny jeśli chodzi o naukę nocnikowania. To znaczy, jeszcze z sikaniem nie ma większego problemu to z wyjściem ewakuacyjnym B, jest już o wiele gorzej.
Z premedytacją odpowiada, że kupki nie chce, po czym biegnie pod stół lub pod biurko i widzę tylko łzy w oczach.
Pani pediatra podejrzewa, że kiedyś w żłobku musiał mieć zatwardzenie, chciał dłużej posiedzieć na nocniku, ale opiekunki go pewnie popędzały i się chłopak zamknął w sobie i zbuntował...stąd te ucieczki pod stół i chowanie podczas załatwiania. Jej wersja brzmi całkiem realnie i nie pozostaje mi nic innego, jak w nią wierzyć...zawsze to lepsze, niż myślenie, że mój syn po prostu nie ogarnia załatwiania na nocnik :P

No, ale dziś postęp...i to jaki! Normalnie szok przeżyłam.
Mati bawił się u siebie w pokoju. Na długo zaginął w akcji, ale cały czas słyszałam hałas, szmery więc wiedziałam, że jest spoko. Nagle mnie woła, abym przyszła coś zobaczyć. Idę więc zaciekawiona, wchodzę, a tam co? Dziecię moje stoi bez pieluchy, a na środku podłogi kupa! Pomyślałam "mądre dziecko! wiedział, że na dywan nie wolno"! Już pomijam fakt, że zaraz obok kupy stał nocnik... ważne, że zaczyna ogarniać, że trzeba zdjąć pieluszkę i w ogóle :P trzeba się jakoś pocieszać :) :)

czwartek, 2 stycznia 2014

Matki S.O.S

Proszę o radę, proszę o pomoc, bo już po prostu sił mi brakuje.

Nigdy nie miałam problemów z zasypianiem Mateusza. Od początku uczyłam go zasypiania w jego łóżeczku i nie było z tym żadnych kłopotów. Jeszcze na swoje drugie urodziny, szedł sam do łóżeczka, kładł się, ja wychodziłam i po prostu zasypiał.
Od miesiąca mamy z usypianiem takie kongo, że ja już tracę głowę.

Pierwsze jego bunty zniwelowaliśmy pozytywką z kołysanką. Puszczałam mu ją na suficie, melodyjka grała, ja leżałam obok niego i tak oto w ciągu 10 minut dziecko mi zasypiało. Trwało to 2 tygodnie. Po tym czasie pozytywka już mu się trochę znudziła. Trochę się poprzyglądał, prawie zasypiał, ale nagle się zrywał, że on chce do taty. Wychodził mi z łóżka i jazda do drzwi.

No więc matka zrobiła kolejne podejście do czytania książek przed snem. Był to strzał w dziesiątkę, bo Mateusz bardzo chętnie po kąpieli biegnie do łóżeczka kładzie się pod kołdrą i czeka jak przyjdę z książkami. No właśnie z książkami, bo nie ma mowy, że na jednej się skończy! Kilka dni temu przeczytałam wszystkie, które mamy w domu, po czym zgasiłam lampkę przy łóżku, powiedziałam dobranoc i nawet się nie ruszyłam, chciałam zostać przy nim, ale on ani myślał o spaniu. Wstał i on idzie do taty! I w tym momencie zaczyna się nasza "walka". Ja go do łóżka, siadam gdzieś w pobliżu, a ten znów schodzi i do drzwi. To ja znów go biorę, odkładam, ten już histeryzuje, znów schodzi z łóżka i albo idzie do drzwi, albo idzie na ślepo do zabawek i zaczyna się bawić. Po kilku razach tracę cierpliwość. Zostawiam go w pokoju i wychodzę. On  wyje i krzyczy "Mama psyjdzie" "Mama cioć"... idę! otwieram drzwi, chcę go wziąć na ręce, a on ucieka do salonu, do taty. Znów go biorę, zanoszę do łóżka, siadam... i tak w kółko. Znów wychodzę, zostawiam go w pokoju, on dalej wyje. W końcu do akcji wkracza tata. Na mnie jest już obrażony więc tata jest na wygranej pozycji. Bierze go na ręce, rozmawiają sobie spokojnie, po chwili słyszę, że pozytywka jest włączona i nastała cisza. Dziecko przy tacie zasnęło.

Wczoraj pomyśleliśmy, że może on woli być usypiany przez tatę. Zamieniliśmy się, ale niestety była ta sama sytuacja, tylko, że po prostu chciał do mamy.

Nie wiem co robię źle, gdzie popełniłam/popełniam błąd.
Nigdy nie marzyłam, że to będzie wyglądało tak jak u Super Niani, czyli książeczka, buziaczek i wychodzę, a dziecko zasypia samo...no, ale to co dzieje się teraz to jest po prostu jakaś masakra.
Może powinnam być konsekwentna i go do uporu kłaść do łóżka???
A może powinnam czytać mu dopóki nie zaśnie??? ( o zgrozo, trzeba dokupić książki!!!).
Nie wiem co mam robić, naprawdę nie wiem. Chciałabym ten problem ogarnąć do porodu, bo często będę w domu z dziećmi sama i będę musiała kłaść dwójkę, a z tym cyrkiem to ja tego nie widzę.

Dlatego proszę o rady, doświadczenia...proszę o cokolwiek :)

środa, 1 stycznia 2014

Witam w Nowym Roku

Wczoraj już nic nie pisałam, bo jakoś czasu nie było.
Oczywiście noc sylwestrową spędziliśmy niezmiennie od trzech lat - w domu, przed tv.

Mieliście kiedyś tak, że gdy wybiła północ, to się smuciliście? Ja miałam tak wczoraj.
Strasznie żałowałam, że rok 2013 się kończy, bo uważam, że był dla nas bardzo dobrym rokiem!
Chodzi mi szczególnie o Mateuszka i jego rączkę. Osiągnęliśmy naprawdę dużą poprawę w sprawności, co bardzo mnie cieszy. Na początku lipca wstrzyknęliśmy mu botoks, co uważam, za dobrą decyzję.
Najlepsze jest to, że ja mam wrażenie jakbyśmy jeszcze wczoraj byli w szpitalu, a to już pół roku minęło od zabiegu!!! Najważniejsze, że na pierwszy rzut oka nie widać jego niepełnosprawności, a do tego dążyłam najbardziej. Oczywiście, jak już pisałam nie raz, jeszcze dużo lat pracy przed nami, ale i tak postęp jaki uzyskaliśmy przez miniony rok uważam za sukces. Co prawda, usłyszeliśmy również, że Mateusz nigdy nie odzyska 100% sprawności ręki, ale ja nawet nie biorę tego pod uwagę. Jak to mówią - dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą, więc takie diagnozy będę brała do siebie dopiero za parę lat!

Dodatkowym plusem minionego roku, jest oczywiście moje zajście w ciążę. Dokładnie 22 czerwca zobaczyłam dwie kreski na teście. Jezu, ile było łez...ze szczęścia, ze strachu (no, bo przecież kolejna ciąża, oznacza kolejny poród!!!).
W 2013 roku rozpoczął się również proces ze szpitalem. Ciekawa jestem w którym roku się zakończy :)

Relacje z mężem też na plus. Generalnie życie z moją Małżowiną, nadaje się na osobnego bloga hehe to znaczy, żeby nie było - kochamy się, nie wyobrażamy sobie życia bez siebie, ale wiadomo, są wzloty i upadki. Porażenie Mateusza wystawiło nasz związek na próbę, której mój mąż na początku nie ogarnął. Jednak teraz wszystko się zmieniło i mam nadzieję, że tak już zostanie.


No cóż. Mamy nowy rok...boję się jak cholera tego 2014! Za dwa miesiące ma przyjść na świat Michał, a ja po prostu sram ze strachu!!! Nie wiem jak to będzie. Chciałabym rodzić naturalnie, ale się boję powtórki z rozrywki więc pozostaje mi cesarka, której też się boję, bo jakby nie patrzeć będzie to dla mnie coś nowego. Dodatkowo, jeszcze nikt nie dał mi gwarancji, że zabieg cesarskiego cięcia zostanie mi bez problemu przeprowadzony. Niby mi przysługuje odgórnie, ale tylko wtedy, gdy dziecko przed porodem będzie ważyło minimum 3700g... i tak mnie zwodzą, a ja już mam dwa razy więcej siwych włosów na głowie.
6 lutego kolejna rozprawa.
Początek tego roku naprawdę jest dla mnie stresujący. Mam jednak nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i w marcu odetchnę z ulgą.

Wszystkim zaglądającym na mojego bloga życzę, aby ten rok był dla Was bardzo szczęśliwy i łaskawy :)


A poniżej rok 2013 w telegraficznym skrócie:

Styczeń
Marzec - z moją chrześnicą Kasią

Kwiecień - Zabrałam Matiego do "źródła" jego istnienia hehe
Maj
Czerwiec

Lipiec - mały wypadek w szpitalu

Lipiec - odpoczynek u dziadków po botoksie. Z kuzynką Marysią.

Sierpień - Mati ze swoją "dziewczyną" Mają


Wrzesień - 2 urodziny Młodego
Listopad - Michał <3
Grudzień - z (już nie taką małą) Kasią :)