sobota, 28 grudnia 2013

Święta, Święta i po..

... po mojej męczarni!

Święta u teściów, to nie święta. Tyle mam w tym temacie do powiedzenia :)
Niezależnie jaką bym ich darzyła sympatią, po prostu to nie to!
Pojechaliśmy do nich w poniedziałek 23 grudnia, mieliśmy wrócić w 2 Dzień Świąt, jednak wróciliśmy już w Pierwszy Dzień Świąt wieczorem.
Dlaczego? A no dlatego, że ja już po prostu nie dawałam rady. Z namówieniem męża nie było problemu więc przypuszczam, że też się męczył.

Pierwszym powodem mojej męczarni była alergia na kota. Mam ją całe życie, ale w tej ciąży wyjątkowo się nasiliła i na moje nieszczęście powoduje u mnie ogromne duszności. Po przyjeździe do teściów, już po dwóch godzinach zaczęłam kaszleć jak opętana, a w nocy to myślałam, że zejdę z tego świata.
Oczywiście najlepsze było tłumaczenie teściowej, że: "przecież kot cały boży dzień śpi w ich sypialni i ja go nie widuję w ogóle, więc jak mogę mieć alergię". Nie dochodziło do niej, że sierść tego kota jest w każdym kącie chałupy. Wystarczyło, że siadło się na narożnik w salonie i wstawało się ze spodniami pełnymi sierści... No, ale kotek śpi w sypialni więc tak jakby go w domu w ogóle nie było :)

Kolejny problem....temperatura. Teście mają normalny piec do którego wrzuca się drewno. Teść tak się przejął wizytą wnuka, że w ciągu dnia temperatura sięgała chyba 70 stopni!!! Jezu, łeb bolał, mi było słabo od tego ciepła, nie szło w domu wysiedzieć. A najgorsze w tym wszystkim było to, że kładliśmy się porozbierani, a w nocy, jak drewno się wypalało, temperatura drastycznie spadała i ja z Matim już po pierwszej nocy obudziliśmy się zmarznięci i z katarem.

Hitem był też motyw z prezentami. U nas przynosi je Mikołaj, u nich Gwiazdor.
No i niestety przez te dwa dni robiono mi z syna głupka, bo nikt nie uszanował mojej prośby, aby mówić, że prezenty przynosi Mikołaj. Wręcz jak o to prosiłam to się oburzali, że przecież prezenty Gwiazdor przynosi!!
Kurde, kimkolwiek jest ten ich Gwiazdor, to niech sobie u nich będzie, ale u nas jest Mikołaj i wściekła byłam, że nikt tego nie uszanował i wbijali dziecku do głowy jakieś swoje historie. Dobrze, że Mati nie dał się zbałamucić i wręcz na nich krzyczał, że przecież "kołaj nosi plezenty i lózgi"!

Pewnie już wymyślam, nie? Może i tak. Może przez ciążę jestem jakoś bardziej podatna na impulsy nerwowe :P ale naprawdę te Święta były dla mnie totalną porażką.
Problem pierogów rozwiązałam tak jak mi radziliście - wzięłam swoje, ale z tych nerwów i tego gorąca nic tam w ogóle nie jadłam.

Dopiero w drugi Dzień Świąt poszliśmy do moich rodziców i dopiero wtedy poczułam Święta! Najadłam się jak świnia - autentycznie! Mąż jak na mnie patrzył, to powiedział, że wyglądam jakbym z dżungli przyjechała (kuuurde, dużo się nie pomylił :P).

Przez to wszystko, nie mam ani jednego zdjęcia ze Świąt!!!!!!!!!! NO ZERO!!!! Nawet telefonem nic nie pstryknęłam!!! Wstyd jak nie wiem, bo nawet nie mam żadnej pamiątki, ale może to i lepiej? Bo ja chcę o tych Świętach zapomnieć jak najszybciej :)




niedziela, 22 grudnia 2013

Mały pomocnik

Zapomniałam Wam napisać, że Mateusz w Świąteczne porządki wkręcił się niemiłosiernie.
Najbardziej spodobało mu się wieszanie prania. Jak tylko pralka zacznie "pikać", Mati wydziera się na całe mieszkanie "Maaaamo, cioć!". Ja mam stać przy suszarce (znajduje się ona w sypialni), a Mati biega do łazienki i przynosi rzeczy. Oczywiście ciągnie je po podłodze zgarniając cały kurz, no ale chce pomagać - niech pomaga. Jak już przyniesie kilka ciuchów to musi każdy osobno położyć na suszarce. Nie mogę broń boże mu pomagać, bo awantura, więc szybko rozwieszam pranie, gdy on biegnie po kolejną turę. Jak przynosi ostatnią rzecz z pralki to staje smutny w sypialni, rozkłada ręce i mówi "Nie ma juź", po czym idziemy razem do łazienki i jeszcze razem sprawdzamy, czy aby na pewno żadna skarpetka się w bębnie nie zawieruszyła.

Odkurzanie też lubi, ale bardziej lubi w nim przeszkadzać :P Odłącza kabel z kontaktu, lub podchodzi i po prostu wyłącza odkurzacz, śmiejąc się przy tym ogromnie.

Wczoraj zostawiłam go z tatą i szłam do sklepu.
Bardzo był oburzony, że on nie może iść!
Ja oczywiście nie szłam po świąteczne zakupy, tylko do Rossmanna zrobić sobie "dobrze" :P więc nawet nie zamierzałam go ze sobą zabrać. Wiecie, że się obraził? Nie chciał ze mną gadać :)
Wieczorem, po kąpieli już mu złość na mnie minęła, podszedł i podniesionym głosem mówi tak:
"Jutlo ja jade do kepu! Jutlo ja pomóć! słysiś?".

Mogłam go nagrać i mieć na niego haka, jak za 15 lat nie będzie chciał ruszyć palcem przed Świętami :P

czwartek, 19 grudnia 2013

Świąteczna gorączka

Była, ale już się skończyła.
W tym roku wyjątkowo szybko się ogarnęłam.
Prawie wszystkie prezenty kupiłam przez internet i już dawno leżą zapakowane i czekają na swój czas :)
Oczywiście pakując je, kolejny rok z rzędu upewniłam się w przekonaniu, że daru do takich "zabaw" nie mam. Dobrze, że chociaż kokardki przykleiłam w miarę przyzwoicie :)

Pomysły na prezenty przychodziły niespodziewanie. Przeglądałam strony z aukcjami i po prostu nachodziło mnie olśnienie. Naprawdę w tym roku jestem z siebie bardzo dumna!

Ogólnie nie chce mi się tych Świąt. Dlaczego? a no dlatego, że w tym roku przypada nam wyjazd do teściów.
I żeby kurde nie było...fajnych mam teściów, lubię ich!
Tylko ja się po prostu męczę przebywając u nich. Są to typowo swojscy ludzie, którzy żyją sobie w małej mieścinie, mają swoje pole, swoje kury...no co ja Wam będę pisać.
Nie chcę wyjść na jakąś wielką damę z miasta...nie, nie, nie, nic z tych rzeczy, bo sama uważam, że wypad tam w wakacje, to po prostu bajka, szczególnie dla dzieciaków!!
Chodzi mi typowo o Święta. Jestem przyzwyczajona do tych, które miałam w domu rodzinnym.
Mam zakodowane w głowie nasze zwyczaje i tradycje i po prostu wiem, że tam nie poczuję tej magii.

Pierwszy przykład jaki mi przychodzi na myśl, to rzecz dla mnie niewyobrażalna i wręcz śmieszna...
otóż u moich teściów na wigilijnym stole nie ma pierogów z kapustą i grzybami!!!!! (?????????????)
Wyobrażacie sobie Wigilie bez pierogów???
Bo dla mnie, z całym szacunkiem, Święta bez pierogów, to nie Święta. Już nawet śniegu nie musi być, ale pierogi muszą być i basta!!!
Ja generalnie nie jem w wigilie nic, poza barszczem i pierogami ( u mnie w domu jest podawana również zupa grzybowa, którą też jak najbardziej wciągnę). Ryb w żadnej postaci nie ruszę więc teraz wyszłam na wielką księżniczkę, z delikatnym podniebieniem...
No peszek! życie kurde! To nie ja jestem dziwna, tylko oni, no, bo jak można pierogów nie jeść w Święta??? Patolka!! :)
No, ale dobra, zostawmy już temat tej Wigilii, bo się wkurzam :)
Na szczęście w drugi dzień Świąt wracamy do domu i idziemy na obiad do moich rodziców, a tam pierogów będą kilogramy :D

U nas w domu czuć już Święta. W oknach świecące ozdoby, światełka...co prawda konkursu na najładniej ozdobiony balkon nie wygramy, ale wszystko przed nami :)
No i w poniedziałek postawiliśmy choinkę. W tamtym roku była sztuczna, bo Mati jakiś mało ogarnięty był, ale teraz to już jest żywa. Oczywiście ubierając ją, umordowałam się jak nie wiem, ale warto było. Jest piękna, bo nasza :)  i w domu jak pachnie... :)
Śniegu tylko brakuje, ale tak jak już pisałam wyżej...perspektywa Wigilii bez pierogów bardziej mnie dołuje :P




+ EDIT

Teściowa powiedziała, że załatwi dla mnie pierogi, ale w związku z tym, że ciągle widzę w tv reklamę promocji na pierogi w NETTO ( nie śmiejcie się!! naprawdę boję się, że może jej to przyjść na myśl :P) poprosiłam moją mamę i da mi pudełko swoich pierogów, bo ma już zamrożone :D
Mam nadzieję, że teściowa się nie obrazi, że przyjadę ze swoim prowiantem... :)

niedziela, 15 grudnia 2013

Spaaaać!!!

Nie było mnie ostatnio, weny nie mam, siły nie mam, chęci nie mam.
Od tygodnia znów dają nam popalić piąteczki Matiego.
Dziecko jest nieznośne, ręce po łokcie w buzi, leje się z nosa...cud, miód, malina!!
Do tego dochodzą jeszcze noce...bardzo (jak się pewnie domyślacie) "miłe i spokojne".

Od kilku dni lokator jest u nas w łóżku codziennie. Czasami przyjdzie nad ranem, a czasami już o 23!!!
I żeby jeszcze przylazł , położył się jak człowiek i spał...to NIEEE! Tu mu coś przeszkadza, to kołdra za ciężka, to coś...no po prostu koszmar!
Nasze łózko mierzy 200x220 cm. W nocy, jak chcę przytulić męża to muszę go szukać....gdy przychodzi do nas Mateusz, łóżko okazuje się za małe.
To, co ten mały człowieczek w nim wyprawia to przechodzi ludzkie pojęcie. Ja dupą wiszę poza łóżko, mąż wklejony w ścianę, a książę?? Książę, albo w poprzek, albo na tacie, albo w nogach, albo, tak jak odwalił dzisiaj...spada z łóżka!!!!!!!!!!
No ludzie kochani...95 cm człowieka nie może sobie znaleźć miejsca na 200 cm szerokości i 220 cm długości??? Dobrze, że fiknął na poduszkę, którą położyłam tam odruchowo, bo pewnie łeb byłby rozbity.

Gdybym nie była w ciąży, pewnie by mi to, aż tak bardzo nie przeszkadzało, ale w tym przypadku...możecie sobie wyobrazić moją frustrację każdego ranka. Jestem niewyspana, obolała, poobijana.. po prostu ZŁA!
Wiadomo, że tylko przez chwilę, bo ten mały szkrab pierwszym uśmiechem wszystko mi wynagradza, no ale kurde, tak się zastanawiam....czy ja się do porodu jeszcze chociaż RAZ wyśpię??? :)

czwartek, 5 grudnia 2013

taka sytuacja...

Mateusz bawi się u siebie w pokoju, ja widzę go kątem oka z kuchni...

Młody układa misie na półkę, była pora ich drzemki więc w ogóle mnie to nie zdziwiło.
Jeden miś (dokładnie mój miś MANIEK) nie chciał stać tak, jak Mati go ustawiał.
Maniek dostał solidny opierdziel. Niestety to nie pomogło i dalej był nieposłuszny.
Mateusz nie zastanawiając się, rzucił Mańkiem o podłogę, wyszedł z pokoju (chyba, żeby ochłonąć), złapał się za głowę i załamanym głosem powiedział sam do siebie "no kuwa mać"

Zamarłam...wiadomo, chciało mi się śmiać, bo sytuacja na pierwszy rzut oka wydawała się komiczna.
Zachowałam powagę, ale autentycznie nie wiedziałam jak mam zareagować.

W ciągu sekundy przeanalizowałam swoje wszystkie zachowania i od razu wiedziałam, że ja tak nie mówię!!! To znaczy, żeby nie było, że jakaś święta jestem - przeklinam, owszem, ale przy Matim staram się kontrolować, no i "ku*wa mać" nie mówię na pewno.

Podejrzenie od razu spadło na męża, no bo przecież, jak nie ja, to ON!!
Tylko kurde, jak to jest możliwe, że Mati od niego to podłapał, jak taty częściej nie ma w domu, niż jest???

Jak już ogarnęłam myśli i oczyściłam się z winy, stwierdziłam, że muszę jakoś zareagować.
Podeszłam do niego i powiedziałam, że koniecznie musi porozmawiać z misiem, bo misiowi na pewno jest przykro, że został sam na podłodze. No i jeżeli chce, to możemy razem położyć Mańka spać. Konflikt został szybko zażegnany, ale niestety temat "kuwa mać" został pominięty.
Udałam, że tego nie słyszałam... nie wiem, czy dobrze zrobiłam, ale jakoś nie widziałam sensu tłumaczenia mu, że nie wolno tak mówić. Wiadomo przecież, że jak dziecko usłysz NIE WOLNO, to jeszcze bardziej działa na nie pobudzająco.

A Wy co sądzicie?
Reagować, jeśli sytuacja się powtórzy?




piątek, 29 listopada 2013

Bracia

Już po kształcie brzucha śmiem twierdzić, że będą identyczni :) :)




Mateusz 29 tc./ Michał 27 tc. 
 PS: To, że mam na sobie te same spodnie nie było celowe :) Po prostu są to moje ulubione dresy :) :)

poniedziałek, 25 listopada 2013

A za 3 miesiące...

...przyjdzie na świat nasz kochany synek MICHAŁ!

Długo nie mogliśmy dojść z mężem do porozumienia, ale w końcu się udało.

Ponoć Michał jest przeświadczony, że życie powinno toczyć się wokół niego. Na wszelkie sprawy patrzy poprzez pryzmat własnej osoby. Ma silną skłonność do zamykania się w sobie i osądzania innych z pewną surowością. Jest bardzo subiektywny, rzadko próbuje postawić się na czyimś miejscu. Kieruje się logiką, stąd charakterystyczna sztywność zachowań i sądów oraz całkowity brak dyplomacji.

Znam wielu mężczyzn o tym imieniu i ten opis całkowicie mi do nich nie pasuje :)
Każdy Michał, którego miałam zaszczyt poznać, jest ciepłym, miłym, pomocnym i przede wszystkim empatycznym człowiekiem. Także te znaczenia imion to pic na wodę! Nawet nie wchodzę, aby przeczytać, co tam o mnie nawymyślali :P






sobota, 23 listopada 2013

Nowości

Dwulatek rozwija się strasznie szybko.
Postęp mojego dziecka w ciągu tygodnia, dwóch to dla mnie jakaś abstrakcja.
Nie ogarniam :)
Zacznijmy od tego, że gada już jak najęty! Dogadać się z nim, nie ma żadnego problemu.
Przykładów jest mnóstwo, ale dwa utkwiły mi najbardziej w głowie:

- Mateusz, a kto był niegrzeczny w żłobku??
- nooo...............Mati!
- Synku, dlaczego byłeś niegrzeczny???? Tak nie wolno!
- Maciuś zmusił
- Ty nie zganiaj na Maciusia!!! wszyscy wiemy jak było..
- Mama nie wie jak było. Mati wie!

Zmywam naczynia w kuchni, Mati podbiega pod bramkę:
- Mamo mozieś mi pomóć??
- ale co się stało?
- No mamo, plosie...
- Ale w czym? Możesz mi powiedzieć?
- konik...
- co konik?
- Noo plosie mamooooooooooooooo.
Poszłam...okazało się, że konik na biegunach zaklinował mu się między meblami :)

No i hit nad hitami...nie wiem kiedy, nie wiem jak.... potrafimy liczyć do 10!
Co prawda jak liczy sam, to zapomina o 4, zawiesza się i przechodzi od razu do 7 :)
Jak liczmy razem i przypomnę mu o czwórce pięknie dalej liczy sam.

No i w końcu kupiliśmy łóżko! Miało być wysuwane, a jednak jest zwykłe piętrowe :)


+ edit

Na prośbę Gizmowo, poniżej fotka naszego nowego łóżka.
Oczywiście jest możliwość rozłożenia go na dwa osobne łóżka, także na początku skręcimy tylko dolną część, a górna będzie czekała w piwnicy na lepsze czasy :)








piątek, 22 listopada 2013

I po krzyku...

Wczoraj o godzinie 12 rozpoczęła się nasza pierwsza rozprawa przeciwko szpitalowi.

Dzień od rana był stresujący.
To czekanie do godziny "zero", ciągnęło się w nieskończoność.
W końcu, gdy zaczęliśmy, mi stres minął. Ja w sumie za dużo do roboty nie miałam. Musiałam siedzieć koło Pani mecenas i słuchać zeznań świadków.
Rozprawa trwała ponad dwie godziny.

Na pierwszy ogień poszedł mój mąż. Przesłuchiwano go godzinę z hakiem (MASAKRA!!)
Sędzia- facet około 40stki, bardzo przygotował się do sprawy. Znał temat bardzo dobrze i generalnie to on zadawał większość pytań. Adwokaci ewentualnie później dopytywali.
Niestety mojego męża to wszystko przerosło. To znaczy zaczął bardzo dobrze, ale z czasem, z każdym kolejnym pytaniem mieszał się, plątał w zeznaniach, a czasami zamiast powiedzieć proste NIE WIEM lub NIE PAMIĘTAM (bo ma przecież prawo czegoś nie pamiętać!) wdawał się w bezsensowne dyskusje i próbował jakoś dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji.
Zawiódł mnie. Tylko takie słowo przychodzi mi do głowy. Jest jedyną osobą, która może potwierdzić to co działo się na sali porodowej, a totalnie schrzanił sprawę. A moje zdanie, przeciwko całemu personelowi szpitala, to raczej za mało. Tym bardziej jestem zła, bo od poniedziałku prosiłam go, aby usiadł ze mną, abyśmy porozmawiali, aby opowiedział mi co pamięta. Chciałam skonfrontować nasze wersje. Niestety on odmawiał. Tłumaczył się brakiem chęci, brakiem czasu...
Nawet mi się nie chce o tym pisać. Dziś emocje już opadły, ale wczoraj byłam na niego przeogromnie wściekła.
Po moim mężu zeznawali moi rodzice. Ich przesłuchanie było krótkie i dość ogólnikowe. Dotyczyło bardziej stanu Mateusza, już po wyjściu ze szpitala.

Następna rozprawa 6 lutego. Będą na niej przesłuchiwać lekarza prowadzącego ciążę z Matim, oraz położne i lekarzy uczestniczących przy porodzie. To będzie ciężki i długi dzień, a ja będę 20 dni przed terminem porodu... żebym ja tam tylko nie urodziła!! :)

Najbardziej irytujące i wkurzające w tym wszystkim jest to, że ja tam siedzę i tak naprawdę nic nie mogę zrobić. Wczoraj miałam ochotę wstać i powiedzieć "Wysoki Sądzie, mój mąż źle mówi! to nie było tak!" .. ale cholera nie mogłam! Musiałam siedzieć na dupie, słuchać i tylko za głowę się łapałam przez tę bezradność. Ja będę zeznawać na samym końcu postępowania, czyli dopiero za 3-4 lata! Także do tego czasu, na każdej rozprawie będę sobie włosy z głowy rwać, że nie mogę nawet jednego słowa powiedzieć! Dramat...mówię Wam...dramat.

Ogólnie taka rozprawa to nic przyjemnego. Baaa, to jest okropność!!!
I wcale nie wygląda to tak, jak w serialu "Sędzia Anna Maria Wesołowska", czy innych tego typu programach.
Sale rozpraw są malutkie, ciasne...na dole stołu sędziowskiego jest wielka plazma i pokazany jest na niej widok z kamer, czyli człowiek zeznający widzi siebie...no KOSZMAR!

Pierwsze koty za płoty...mam nadzieję, że już kolejne rozprawy będą mi bardziej, że tak powiem "zwisać", bo tę wczorajszą przeżywałam bardzo.
Teraz już nie ma zmiłuj...maszyna ruszyła i trzeba zrobić wszystko, aby wygrać.



wtorek, 19 listopada 2013

Nowy rytuał...

Na wstępie może poinformuję wszystkich zainteresowanych, że od piątku jesteśmy już zdrowi! uf, uf, uf! Jednak w ramach profilaktyki Mati siedzi z nami w domu jeszcze do dziś, a już jutro uderzamy na żłobek. Ciekawa jestem, czy bardzo będzie płakał i wariował rano, ale od razu rzucamy go na głęboką wodę i odbieramy ok. 15. Przez to siedzenie z nim w domu muszę teraz biegać i załatwiać zaległe sprawy, no a przed rozprawą troszkę ich jest.
Mam nadzieję, że to głupie zapalenie płuc już do nas nie wróci i, że było to pierwsze i ostatnie nasze poważne chorowanie tej zimy (w sumie to pierwsze poważne chorowanie w jego 2 letnim życiu).

Te dwa tygodnie w domu były totalnym rozgardiaszem. Pomijam fakt, że cały plan dnia, który mieliśmy wyrobiony, poszedł się ... walić. Spanie do 8, a czasami 9, drzemki po 14, a czasami ich całkowity brak, chodzenie spać przed 22! MASAKRA!! Teraz jak o tym pomyślę, to aż sama się sobie dziwię, jak ja dałam radę? :)
W tamtym tygodniu staraliśmy się wrócić do normalności. Pobudki po 7, drzemki przed 12 i spanie max o 20. Raz, dwa udało nam się przestawić na dawne ścieżki, jednak od dwóch dni Mateusz upodobał sobie nowy rytuał. Mianowicie nie chce kłaść się na drzemkę w swoim łóżeczku, tylko w salonie... z tatusiem.
Przynosi swoją kołderkę, kładzie się na jednej połówce, tatuś musi leżeć na drugiej i tak oto moi mężczyźni sobie śpią. Na początku miałam spinę i na siłę próbowałam go prowadzić do jego pokoju. Potem już odpuściłam i stwierdziłam, że nie ma sensu tracić czasu na walkę z nim, skoro w tym salonie zasypia w mgnieniu oka, a dla mnie najważniejsze jest, aby pospał.
Ciekawa jestem, czy jutro w żłobku, zaśnie bez tatusia u boku.
Z tego co widziałam, ma leżaczek między dwiema koleżankami, także powinien czuć się dobrze :) :)

A poniżej fotki...pierwsza z wczoraj.
Wyglądają na niej jakby wrócili po grubym melanżu i padli nieprzytomni :)
Drugie zdjęcie zostało zrobione przed momentem.
Mąż niby kładzie się z nim, aby go uśpić, a sam zasypia szybciej od niego :D








wtorek, 12 listopada 2013

Po kontroli

No dobrze nie jest.
To znaczy, Pani doktor powiedziała, że osłuchowo jest lepiej niż było tydzień temu, ale dalej musimy podawać antybiotyk i siedzieć w domu. Kolejna kontrola w piątek.
Dobrze, że chociaż od dzisiaj lekarka pozwoliła nam wchodzić na dwór, to wyjdę trochę do ludzi, dotlenię się. Choć też strach...bo pogoda taka w kratkę. Mam nadzieję, że piątkowa wizyta w przychodni będzie już tylko formalnością!

Mati w domu rozbujał się ostro! Chałupę mam wywróconą do góry nogami!!!!! Wstaje o której chce, chodzi na drzemki o zupełnie różnych porach. Dzisiaj to w ogóle nie poszedł, bo w czasie drzemki mieliśmy wizytę. Także generalnie jest kino, oko u nas :) Ale przynajmniej każdy dzień jest inny i zaskakujący hehe
Wrócimy do żłobka, to i wróci nasz stały rytm dnia (mam nadzieję!!!) :)

Jutro mam wizytę u ginekologa. Nie mogę się doczekać. Zobaczę mojego malutkiego urwisa. Tak, tak, ma już ksywę urwis, bo to co on wyprawia w tym moim brzuchu, przechodzi ludzkie pojęcie. Mati był o wiele spokojniejszy. Za każdym razem, gdy zjem coś słodkiego, brzuch mi cały chodzi. Najgorsze jednak zaczyna się około godziny 23...tańce, hulańce i co tam, że matka chciałaby pospać...trzeba się wyszaleć :)

Aaaa i najważniejsze...za 9 dni rozprawa..... stresuję się bardzo. Ciągle o tym myślę i już chciałabym być już po wszystkim.

Niech już ten listopad się skończy....plissssssss!!!

niedziela, 10 listopada 2013

Klockowy szał

Od pewnego czasu, w naszym domu, oprócz różnego rodzaju pojazdów mechanicznych, królują też klocki.
Oczywiście Lego Duplo są na pierwszym miejscu, ale również przypadły mu do gustu klocki drewniane. Poprosiłam, aby takie klocki kupili Matiemu na urodziny moi rodzice.
Powiem Wam, że ciężko było im znaleźć te, jak się okazało, już zapomniane klocki. We wszystkich większych, zabawkowych sklepach w naszym mieście ekspedientki patrzyły na nich jak na dinozaury :)
W końcu trafili do malutkiego, osiedlowego sklepu zabawkowego, a tam, ku ich zaskoczeniu pełny wybór klocków. Małe, średnie, duże....od kolorowych po naturalne. Oczywiście kupili takie i takie :P

Na początku Mateusz oszalał na punkcie klocków kolorowych. Są one zapakowane w wielkie wiaderko, więc największą frajdę sprawiało mu targanie tego wiadra i wysypywanie wszystkich sobie na głowę. Niestety klocki kolorowe są śliskie więc wszystkie wierze i budowle raz, dwa się burzyły.

Kilka dni temu otworzyliśmy klocki naturalne i przyznam, że jestem nimi zachwycona.
Są duże, nielakierowane, co powoduje, że stabilnie się na sobie trzymają. Dodatkowo, są starannie wyszlifowane i nie ma mowy o drzazgach, czego przyznam szczerze, obawiałam się bardzo.
Nie dość, że mamy przy nich mega zabawę, to dodatkowo, Mateusz nieświadomie pięknie ćwiczy na nich rączkę. Układa coraz to wyższe wieże, co prowokuje go do coraz wyższego unoszenia rączki i przede wszystkim, takie klocki uczą precyzji ruchu.

W porównaniu do tych wszystkich grających, piszczących i świecących zabawek, takie klocki mogą wydawać się nudne, ale u nas naprawdę sprawdziły się w 100% i ja jestem jak najbardziej "ZA" takimi  zabawami :)


PS: Przepraszam za jakość zdjęcia...wygląda jakby było robione kalkulatorem, a to tylko mój super "nowy" telefon :)

piątek, 8 listopada 2013

Senny bunt

Mateusz ostatnio buntuje się z drzemkami. Są dni, że nie chce iść spać o stałej porze. Mogę z nim walczyć, prosić, błagać...nie i koniec!
A potem w okolicach godziny 16, ścina go z nóg....



 To jest zdjęcie zrobione przed momentem.
I co ja mam teraz zrobić? Przecież jak go nie obudzę, to wieczór zapowiada się bardzo ciekawie...
ale z drugiej strony, nie mam serca :)

czwartek, 7 listopada 2013

Wspomnień czar

Uwielbiam przesiadywać w naszej małej, przytulnej kuchni.
Oczywiście, nie dlatego, że lubię gotować. NIE, NIE, NIE! Nic z tych rzeczy. Gotować nie lubię i na razie nie zapowiada się, abym polubiła :)
Uwielbiam w niej przebywać ze względu na wspaniały widok jaki mamy z okna....



Chodzi o przedszkole. Miło się patrzy z rana na idące do niego rozweselone dzieci. Najprzyjemniej jednak jest około godziny 11, gdy wszystkie grupy wychodzą na dwór. Na tym małym placyku, po prawej stronie, zazwyczaj bawi się najmłodsza grupa - trzylatki. Nie muszę otwierać okna, aby słyszeć ich krzyki, śmiechy, a czasami nawet płacz.
Zawsze kiedy patrzę na te malutkie istotki, w głowie mi się nie mieści, że od września będzie tam chodził nasz Mati. Będę mogła obserwować go z okna i nie tylko jak będzie na dworze. Grupa trzylatków ma salę w tym pierwszym skrzydle. Z rana (zaraz po 7), gdy w sali jest zapalone światło i odsłonięte rolety, widzę dokładnie, co dzieci robią.
Dodatkowo, śmiejemy się z mężem, że będziemy mogli go odprowadzać do przedszkola w kapciach :) Nie trzeba będzie odpalać auta, pakować się w fotelik i inne pierdoły.

Myśl, że Mati będzie uczęszczał do tego przedszkola wzrusza mnie tym bardziej, że ja również tam chodziłam :) Akurat wtedy w budynku mieściła się tylko zerówka, a nie przedszkole, ale sam fakt, że jest to wciąż ten sam budynek, powoduje u mnie dumę!
Skumajcie temat...poszłam do dzieci dopiero w wieku 6 lat, dacie wiarę? Ale patolka :P
No, ale kiedyś właśnie tak to wyglądało...przedszkoli jak na lekarstwo, dostać było się ciężej niż obecnie do żłobka więc cóż tym matkom pozostawało?? Dobrze, że chociaż z przyjęciem do zerówki nie było problemu. Mama zaprowadziła mnie do trzech placówek, w każdej spędziłam jeden dzień i miałam prawo wyboru, do której chcę uczęszczać. Decyzję ponoć podjęłam sama, ale była to zerówka najbliżej naszego domu więc czuję, że jednak rodzice mi trochę pomogli w wyborze :P

Pamiętam, że w zerówce były tylko dwie grupy. Jedna z leżakowaniem, druga bez. Ja należałam do tej drugiej. Zawsze śmialiśmy się z tych, co leżakują, że to takie "pipki" i spać muszą w ciągu dnia :P
Gdy oni leżakowali, my mieliśmy czas na zabawę.
Był szał na klocki lego, ale nie takie malutkie, tylko takie większe, coś typu obecnych lego duplo. Chłopaki zawsze nam chowali te klocki za szafy, lub do szuflad...walka była o nie niemożliwa.
Raz na ruski rok przywozili zabawkową pocztę lub kuchnię. Teraz tych plastikowych cudeniek jest full, a wtedy to był rarytas. Jak bawiliśmy się w sklep, to każda dziewczynka chciała być kasjerką...kto by pomyślał, że teraz nawet o tę fuchę jest ciężko :)
Najgorszym wspomnieniem jest to, że moja mama zawsze się po mnie spóźniała. Autentycznie, prawie codziennie wychodziłam ostatnia. Nasza grupa miała sale w tym dalszym skrzydle. Okna w niej wychodzą na główną ulicę. Zawsze stałam ze łzami w oczach i jej wypatrywałam, a opiekunki próbowały mi przetłumaczyć, że mama o mnie na pewno nie zapomniała.
Bardzo lubiłam, gdy odbierał mnie tata! Wyobraźcie sobie, że on w ogóle nie ogarniał tego urządzenia do wzywania dzieci, wciskał za każdym razem nie te guziczki i było go słychać w drugiej grupie. No i czekał na mnie w tej szatni z 30 minut, aż w końcu pani sprzątaczka przychodziła mi powiedzieć, że tata czeka. Siara na maxa :)
W tych murach poznałam również wspaniałych ludzi. Szczególnie mówię tutaj o mojej przyjaciółce Iwonie, która jest matką chrzestną Mateusza. Wtedy to my się nie lubiłyśmy. To znaczy, ona mnie nie lubiła, a że ja jeszcze byłam taka "pitu pitu" , grzeczna dziewczynka z grzywką i kucykiem do pasa, to to akceptowałam  :) Na czas podstawówki nasze drogi się rozeszły, żeby później spotkać się w jednej klasie i zacząć nadawać na tych samych falach.
Jakie życie wtedy było beztroskie.....ahhh, to była bajka! Naprawdę!

Mam nadzieje, że Mateusz również za kilkanaście lat będzie miał full wspomnień związanych z tym miejscem i że będzie do nich wracał z taką samą radością, jak ja :)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Jaka matka, taki syn

Będąc dzieckiem przechodziłam dwa razy zapalenie płuc.
Pierwszy raz, jak miałam rok, drugi gdy miałam 4 lata. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że przechodziłam je totalnie bezobjawowo. Miałam lekki kaszel, zero gorączki, zero marudzenia, apatyt dopisywał....po prostu nagle z dnia na dzień zwalało mnie z nóg i moja mama przeżywała szok.
Jak to? zapalenie płuc? obustronne??

Możecie sobie tylko wyobrazić moją minę, gdy godzinę temu usłyszałam od lekarki, że Mateusz ma lewostronne zapalenie płuc.
Fakt - kaszlał sporadycznie i miał lekki katar, ale nie działo się z nim nic zaskakującego i nic, czego byśmy nie przechodzili zeszłej zimy.
Nagle, a dokładnie dziś w nocy katastrofa chorobowa nas opętała. Pobudki z płaczem, zatkany nos, ciężki oddech. Od razu poleciałam do lekarza, ale takiej diagnozy to ja się nie spodziewałam.
Jak to? zapalenie płuc? lewostronne?

Jak zadzwoniłam do swojej mamy usłyszałam w słuchawce:
"To identycznie jak ty! Miałam z tobą dokładnie to samo"

Wow...chociaż jedną rzecz ma "po mnie"... :/

Rozpoczynamy 14 dniową kurację antybiotykiem...
Listopad zaczęliśmy z przytupem :/

sobota, 2 listopada 2013

Listopad, czas start!

No i zaczął się najbardziej szary, najbardziej bury i najbardziej nielubiany przeze mnie miesiąc.
W tym roku będzie wyjątkowo aktywny, bo autentycznie w każdym tygodniu mam coś do zrobienia. Jak nie wyniki badań, to wizyty u lekarzy. Nie dość, że sama muszę biegać po lekarzach, to jeszcze teraz mam kontrolę z Matim u neurologa.
A najbardziej sen z powiek spędza mi rozprawa w sądzie, która odbędzie się już za 19 dni!
Umrę do tego czasu z nerwów, mówię Wam.
Mąż też jest podenerwowany, bo dostał wezwanie na świadka. To będzie ciężki dzień dla nas, szczególnie dla mnie, bo znów będę musiała wracać do tego wszystkiego. Będzie to też nowe doświadczenie, bo z sądami jeszcze nigdy do czynienia nie miałam, ale mam nadzieję, że podołam :)

Zmieniając temat...w żłobku był fotograf.
Ponoć miał z Matim duże problemy, gdyż nasze ADHD nie chciało usiedzieć przez sekundę w jednym miejscu, ale ostatecznie się udało i oto efekt:





środa, 30 października 2013

Październikowa deprecha

Wiecie co?
Nie lubię października! Jest za długi!ciągnie się i ciągnie...końca nie widać. No nie cierpię gnoja :)
A, że po nim nadchodzi jeszcze bardziej znienawidzony przeze mnie listopad, to już w ogóle :P
Mojego stosunku do października nie zmienia nawet to, że się w nim urodziłam.
Urodzin swoich też nie lubię...szaro, buro, zimno...a mi się od zawsze marzył przeogromny urodzinowy melanż na dworze, przy grillu i piwku... ehhh :(
Zazdroszczę wszystkim urodzonym między majem, a sierpniem!
No, ale wracając do tych moich nieszczęsnych urodzin, to te tegoroczne uważam za udane.
Moi mężczyźni rozpieścili mnie przeogromnie. Były kwiaty, słodkości, prezenty...
Było nawet "sto lat", a w wykonaniu Matiego po prostu zwaliło mnie z nóg:
"Śto lat, śto lat...niech yje yje naaaaaaaaaaaaaaaaam
(...) a kto? MACIUUUUUŚ!" :) :) :)
 
I cóż mi więcej do szczęścia potrzeba??? :)



niedziela, 27 października 2013

Zmiana czasu

Z poranną pobudką jakoś się nasz syn dostosował. Wstaliśmy o godzinie 7 nowego czasu, także jak najbardziej byliśmy wyspani.
Niestety pierworodny nie ogarnął drzemki. Nie chciał spać i nadal nie chce, także dzisiaj już sobie spanie odpuścimy. Chyba, że sam zaśnie niepostrzeżenie w kącie :)
Mam tylko nadzieję, że jutro w żłobku nie będzie robił jazdy i zaśnie bez problemu.
Nie lubię zmian czasu...zawsze te niedziele są takie "z dupy" i ja osobiście mam lekki nieogar :)

A jak to wygląda u Was??




piątek, 25 października 2013

Męczący to był tydzień

Ojj bardzo męczący.
Nie tylko ze względu wtorkowej wizyty w Szczecinie, ale również przez Matiego, który dał nam niezły popis przez ostatnie trzy noce.

Zaczęło się w nocy z poniedziałku na wtorek.
Punkt 00:30 pobudka.
Przyszedł do nas, położył się i, ani myślał o spaniu. Pozwolicie, że nie będę opisywać naszej frustracji, bo mogłyby paść słowa niecenzuralne :)
Obydwoje z mężem nie jesteśmy za spaniem z dzieckiem i od samego początku tego nie robiliśmy, no, ale jak już go do siebie wzięliśmy to mieliśmy nadzieję, że przy rodzicach zaśnie raz, dwa!!!
Taaaaaaaaaaaaa!Na pewnoooooooooooooo!
Impreza u nas w łóżku trwała do 5 nad ranem, a o 6 już wstawaliśmy, także pospaliśmy na maxa długo :)
Rankiem tłumaczyliśmy to sobie tym, że może Mati czuł, że coś się dzieje, że się denerwujemy i też mu się to udzieliło, bo przecież taki dwulatek to już mądra istotka.

We wtorek z optymizmem kładliśmy go spać. W każdym z nas panował już wewnętrzny spokój, nie odczuwaliśmy żadnych stresów i nerwów. NA PEWNO BĘDZIE SPAŁ!
Sytuacja się powtórzyła.

W środę, już przerażeni wizją nieprzespanej nocy modliliśmy się o to, aby mu się odmieniło.
Niestety...punkt 00:30 zawitał u nas w łóżku lokator.
Bez wahania, poszłam do kuchni zrobiłam mu wielką michę kaszki...po ciemku trafiałam łyżką do jego buźki. Zjadł, za pół godzinki zasnął u siebie w łóżeczku.

Wstyd mi, że ja - matka polka :P nie wpadłam na to, że dziecko może być po prostu głodne!!!

Po nocnej szkole życia, nasze menu wczoraj wyglądało następująco:
Po żłobku, o 16 - obiadek, o 18 - wielka micha kaszki, a po kąpieli ok. 19.30 micha płatków z mlekiem.
Dodam, że wcześniej o 18 jedliśmy jakiś jogurt lub przekąskę.
Teraz zostało to zamienione na porządny posiłek i starczyło - dziś dziecko z trudem obudziliśmy o 7 do żłobka :)
No i my się w końcu wyspaliśmy. Choć przyznam, że o 1 w nocy instynktownie się przebudziłam i sprawdzałam, czy młody nie buszuje po mieszkaniu :)

Już dawno było wiadomo, że Matiego to lepiej ubierać, niż karmić, ale teraz to ja już nie wiem jak to będzie :)
Z drugiej strony się cieszę, bo może to oznacza, że w końcu nasz krasnoludek trochę urośnie:)


wtorek, 22 października 2013

Nie mogło być inaczej!!

Tak jak pisałam, dziś mieliśmy echo serca synka.
Podróż minęło w miarę ok.
Na miejscu byliśmy o 9.00, do gabinetu weszliśmy jakoś po 11.00.
Duszno, tłoczno, gwarno...łeb miałam jak sklep, ale jak się okazało, warto było czekać.

Badanie przeprowadzał przesympatyczny Pan doktor, który samym wyglądem wzbudzał zaufanie.
Przedstawiłam cel mojej wizyty, moje obawy i niepokoje.
Położyłam się na kozetce, na początku lekarz nic nie mówił, tylko bardzo dokładnie przyglądał się serduszku. Po minucie milczenia, nie wytrzymałam:
- "Panie doktorze, no niech Pan coś powie, bo oszaleję!!!!"
    Lekarz zaczął sobie podśpiewywać
- "Proszę Pana niech Pan coś mówi...cokolwiek, ale niech Pan mówi!!!!"
-  "Serduszko jest zdrowe proszę Pani...jest to całkowicie zdrowa istotka"
Okazało się, że ta plamka, która była jeszcze tydzień temu na badaniu połówkowym zniknęła. Sama próbowałam się jej doszukać, ale nic tam nie było.

To co wtedy poczułam jest nie do opisania. Starałam się zachowywać przyzwoicie i nie rozbeczeć na cały gabinet.
Pan doktor oprócz echa serca wykonał również szczegółowe pomiary, narobił mi full zdjęć na pamiątkę i pokazał stópkę w 4D :) Stópka ewidentnie po tatusiu, szeroka z wysokim podbiciem więc znów będziemy mieli problemy z dobraniem bucików :) <3


Nasz silny chłopczyk...nasze 456 g SZCZĘŚCIA <3

sobota, 19 października 2013

Matka poleca.

W zeszłym miesiącu byliśmy na bilansie 2 latka.
Oczywiście poszliśmy cali zasmarkani i kaszlący.
Pani doktor mimo wszystko nas przyjęła, bo generalnie jest to spoko babeczka i jestem zadowolona z wyboru pediatry.

Oczywiście bilans wyglądał tak jak przypuszczałam - jeden wielki ryk i histeria :)
Niestety, tak Mati reaguje na biały kitel i żadna rozmowa i tłumaczenie nie pomagają. Mam tylko nadzieję, że kiedyś z tej traumy wyrośnie.
Mimo niesprzyjających warunków, udało się kluskę zważyć - ponad 12 kg. Gorzej ze wzrostem - jedyne 86,5 cm :) Nasz kurdupel :)

Wychodząc, lekarka powiedziała, że na objawy przeziębienia, ale również zapobiegawczo podawać młodemu syrop Rutinacea Junior.
Na opakowaniu jest napisane, że można go podawać od 3 roku życia, ale doktorka zapewniła, że to ściema i jak najbardziej Matiemu nie zaszkodzi.
No więc jak kazała, tak zrobiłam.
Syrop jest na bazie naturalnych składników. Podaje się go 4 razy dziennie po 5 ml. Jest dobry w smaku i Mati chętnie go pije. Dodatkowo, wydaje mi się że jest stosunkowo tani, bo zapłaciłam za niego 10 zł.
Połączony z Lipomalem w ciągu 3 dni postawił dziecko na nogi - katar zniknął, a kaszel pojawiał się sporadycznie.
Obecnie Rutinacea podaję zapobiegawczo dwa razy dziennie i o dziwo trzymamy się dzielnie. Myślę, że syrop ten nie opuści naszej apteczki do wiosny :)

Także jeśli ktoś szuka czegoś na wzmocnienie odporności lub na objawy przeziębienia, z czystym sumieniem polecam Rutinacea Junior.


piątek, 18 października 2013

Decyzja podjęta

We wtorek o 9.00, w Szczecinie mamy echo serca.

Bez wahanie podjęliśmy decyzję, aby to badanie wykonać.
Niezależnie czego się tam dowiemy, będziemy mieć czyste sumienie.
Choć ja nie dopuszczam innej myśli, jak ta, że jedziemy tam tylko po to, aby się uspokoić i dowiedzieć, że wszystko jest i będzie ok! 


środa, 16 października 2013

Ciążowo i zdjęciowo

Dziś byłam na badaniu połówkowym.

Strasznie się denerwowałam przed wizytą. Ciągle myślałam o tym nieszczęsnym serduszku i tym ognisku hyperechogennym, które wykryli ostatnio.
Niestety, nie zniknęło...nadal jest w komorze serca. Lekarz oczywiście nadal każe się nie martwić, ale ja już nie potrafię się nie martwić!!!
Jedyna szansa na uspokojenie to wykonanie echa serca płodu. Oczywiście w moim mieście tego nie robią, trzeba jechać do Szczecina lub Gdańska.
Nie wiem co robić...niby ufam lekarzowi prowadzącemu, ale nie potrafię się uspokoić.
Porozmawiam z mężem, jak wróci z pracy i podejmiemy decyzję wspólnie. No, bo taki wyjazd wiążę się niestety z kosztami, ale czym jest te 200, czy 400 zł przy świętym spokoju i wiedzy, że z synkiem ok??? Czytałam gdzieś, że echo serca wykonuje się tak jak badanie połówkowe - do 24 tygodnia więc czas nas goni.
Z pozytywnych wieści to M.* rośnie jak na drożdżach :) Jest większy o tydzień niż termin porodu :) jest ułożony poprzecznie, twarzą skierowany był w stronę kręgosłupa więc nie miałam okazji zobaczyć jego buźki. Widziałam tylko profil noska i ewidentnie nosek ma po Matim :)

Jak już mowa o pierworodnym, to szybko zaaklimatyzował się w domu po powrocie od dziadków. Szkoda, że tak się nie stało w żłobku :P Panie opiekunki jednogłośnie stwierdziły, że babcia troszkę go rozpieściła. Ponoć się nie słuchał i był niegrzeczny hehehehe ALE NOWOŚĆ!
Tak to powiedziały, jakby do tej pory był aniołem :)

U babci czas spędził bardzo aktywnie. Został tak zahartowany, że ani śladu po katarze i kaszlu :)

 



* Czasami o naszym synku będę pisać M, bo jednak na tę literę będzie zaczynało się jego imię. Jak na razie pewna jest tylko literka początkowa, co do samego imienia, jeszcze się wahamy :)

wtorek, 15 października 2013

Wraca!!!!

Już dziś, za parę godzin go zobaczę.
Jak go przytulę, to chyba go uduszę.
Okropnie było bez niego. Jeszcze dzień, max dwa jakoś idzie wytrzymać, ale 4 dni to już gruba przesada.
Wczoraj, z racji Święta Edukacji Narodowej mąż miał wolne w pracy. W sumie świętowaliśmy oboje, bo ja przecież też jestem pedagogiem, a to że nie pracuje w zawodzie, to już nie moja wina :P
No i tak spędziliśmy cały dzień wspólnie...ale około godziny 16 siedliśmy w salonie przed tv i nastała cisza. Nikt nie biega, nikt nie układa klocków i resoraków, nikt nie wciska się między nas na kanapę i nie odpycha taty od mamy...to było straszne!
Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nasze życie bez Matiego nie miałoby sensu. Nasz każdy dzień waliłby na odległość taką nudą, że chyba byśmy oszaleli.

Rzuciliśmy się na telefon i zadzwoniliśmy do teściowej. Poprosiłam, aby podała Mateuszka do telefonu.
- Hało?
- Cześć synku, kochanie moje, co u Ciebie?
- MAMA??
- Tak, mama kochanie! Co u Ciebie?
- Ceść mama!!
- No cześć! Co robisz?
- Rysia była! (Marysia była :))
- Marysia była? I co? Bawiliście się?
- Tak, na dwozie.
- No to super! a tęsknisz troszkę?
- NIE!
- A przyjedziesz jutro?
- TAK!

Razem z mężem siedzieliśmy nad telefonem i cieszyły nam się mordki.
Dotarło do nas, jaki już jest duży, samodzielny...i jeszcze bardziej dopadła nas tęsknota.
Dziś od rana wypucowałam Mateuszowi pokój. Posegregowałam klocki, poukładałam wszystkie samochody... i czekam na ten mój cały świat :)

+ EDIT

Godzina 16:15.
Na cały blok roznosi się tupot małych stóp.
Słychać krzyki, piski, śmiech i niezawodne "Mama siadać posie".
Już trzy raz stanęłam na resoraka i raz na klocka.
W salonie znów jest burdel...
Kocham to!!!!





niedziela, 13 października 2013

Matka się odchamia

Synek buszuje u babci, męża wiecznie nie ma, matka się troszkę nudzi więc postanowiła nadrobić zaległości filmowe.

Trudno było się zdecydować na cokolwiek - po prostu tych filmów jest za dużo :)

Swoje weekendowe oglądanie rozpoczęłam od filmu Uciekinier.



Film opowiada o uciekającym przed wymiarem sprawiedliwości mężczyźnie (w tej roli mój faworyt Matthew McConaughy). Trafia on przypadkiem na dwóch chłopców, którzy mimo jego przeszłości, postanawiają mu pomóc.
Fabuła pozostawia wiele do życzenia, ale według mnie film ogląda się bardzo przyjemnie i w ani jednym momencie mnie nie znudził. Jeśli ktoś jest fanem Matt'a, tak jak ja, to produkcja na pewno przypadnie mu do gustu :) 
Moja osobista ocena 7/10

Kolejne dwie pozycje, można zdecydowanie nazwać nadrabianiem, gdyż były to filmy o których było strasznie głośno w madiach, ale jakoś nie miałam czasu ich do tej pory zobaczyć.
Mowa o filmach Sęp i Oszukane.
Opisywać filmów nie muszę, bo są one powszechnie znane.

Jeśli chodzi o Sępa, jak dla mnie bomba! Całe 2 godziny siedziałam w napięciu. Jak na polską produkcję to film baaaardzo dobry. No i mój Michał Żebrowski, którego po prostu KOCHAM (uważam go za najlepszego polskiego aktora). Choć nie można odejmować Małaszyńskiemu, który swoją rolę zagrał świetnie!
Moja ocena 9/10.



Oszukane...no co tu dużo mówić...film dupy nie urywa!
Historia oczywiście bardzo wzruszająca, chwytająca za serducho, ale liczyłam na coś lepszego.
Napompowana botoksem, sztuczna Katarzyna Herman, która przez napięcie skóry nawet nie potrafiła się dobrze uśmiechnąć jakoś odpychała mnie od ekranu. 
Jak dla mnie film mocno przereklamowany!
Moja ocena 6/10.





Wczorajszym filmem, na który się skusiłam był film To tylko seks, komedia romantyczna z Justinem Timberlakiem i Milą Kunis.
Uważam, że jest to fajna komedia z nutką erotyzmu :) W wielu momentach śmiałam się w głos, a patrzenie na Justina i Milę to sama przyjemność. Mimo, że od początku filmu zakończenie było do przewidzenia, to i tak nudzić się nie można.
Naprawdę jest to świetny film na wolny, sobotni wieczór. Polecam każdemu :)
Moja ocena 9/10.




Dziś pewnie dalszy ciąż odchamiania...
Może Wy macie dla mnie jakieś propozycje??? 

czwartek, 10 października 2013

Zapowiada się leniwy weekend

Na początku września zadzwoniła do mnie teściowa, poinformować, że ma do wzięcia zaległy urlop. Jednocześnie chciała zapytać, czy jak już weźmie ten urlop to, czy mogłaby na ten czas wziąć Mateusza do siebie.
Nie jestem zwolenniczką wciskania dziecka dziadkom na weekendy, czy w ogóle na jedną noc.
Wiadomo, są sytuacje wyjątkowe, lub właśnie takie, kiedy dziadkowie sami wychodzą z inicjatywą.
Mimo wszystko troszkę się wahałam, ale przecież nie mogłam powiedzieć NIE, NIE DOSTANIESZ GO!
Teściówka momentami irytuje mnie do potęgi, ale to w końcu babcia Mateuszka i nie mogę pozwolić na to, aby nie miał z nią kontaktu.
Oni generalnie bardzo rzadko widują wnuka. Zazwyczaj od święta, gdyż dzieli nas prawie 200 km. Także tym bardziej nie miałam serca jej odmówić.

No i odjechali z mężem przed momentem.
Mąż jutro wraca do domu, a Mateusz zostanie u dziadków do poniedziałku (jeżli nie będzie za nami bardzo tęsknił i płakał).

Co tu dużo pisać.....matka się przez weekend trochę rozleniwi, ale jednocześnie nabierze energii na nadchodzącą zimę i przeogromnie zatęskni za swoim łobuzem :)

środa, 9 października 2013

Półmetek

No i mija półmetek ciąży.
Wszyscy w szoku, że to już, że tak szybko, a mi się straaaasznie dłuży.
Toż to dopiero połowa, ludzie!!! a gdzie reszta? Jak za chwilę przypakuje i zacznę się turlać, to dopiero będzie mi się dłużyło.
Brzusio już widać...co prawda nie jakiś tam super ciążowy, bo ja mam wrażenie, że wyglądam jakbym miała wzdęcia, ale jak mam na sobie coś opiętego, raczej nikomu nie umknie, że należę do zacnego grona ciężarówek :)

Synek w brzuchu szaleje. Wieczorami, jak już położymy Matiego, kładę się na kanapie i wtedy młody daje do wiwatu. Czasami czuję małe kopniaki, a momentami brzuch przybiera dziwne kształty.
Wagowo + 2,5 kg.
Za tydzień usg połówkowe. Odliczam dni by go znów zobaczyć :)

Mateusz coraz fajniej reaguje na to, że jestem w ciąży.
Rozumie już, że w środku jest dzidzia.
Od kilku dni, gdy pytamy, gdzie jest jego brat, podnosi moją bluzkę, klepie brzuszek i mówi "ceść blat"
Potem chwilę puka, daje kilka buziaków i zakrywa brzuszek mówiąc "na noc" :)
Strasznie mnie to wszystko wzrusza :) :)
Jestem ciekawa, jakim będzie starszym bratem. Jak zareaguje na nowego członka rodziny i w ogóle jak to między nimi będzie.




PS: Wybaczcie jakość zdjęcia...w tej ciąży nie mam głowy do robienia fotek brzuszka. Robię je w biegu, jak mi się przypomni :)

poniedziałek, 7 października 2013

Dobre maniery to podstawa

Mateusz słynie z tego, że w każdej wypowiedzi było słychać ton rozkazujący.
"Mama cioć!", "Mama siadać", "Mamo jeść"...
Strasznie mnie to irytowało więc za każdym razem, gdy próbował coś na mnie wymusić, odpowiadałam, że tego nie zrobię, dopóki nie poprosi. Robiłam to też z własnej wygody, bo gdybym miała biegać wszędzie tam gdzie on sobie życzy, nie miałabym czasu na zrobienie czegokolwiek.

Parę dni temu wszystko się odmieniło.
Siedzimy w salonie. Mateusz bawi się na podłodze, a ja przeglądam coś w internecie.
Nagle słyszę "Mama siadać".
Wychylam się zza komputera, a Mati pokazuje mi stanowczym gestem, gdzie mam zasiąść. Jak zwykle odpowiedziałam: "Mateuszku, nie. Jak poprosisz to usiądę". Nie musiałam długo czekać....
"Mamooo posie". Wychyliłam się drugi raz, aby się upewnić, czy dobrze usłyszałam..."Mamo siadać posie"...."No skoro prosisz, to jak najbardziej usiądę".
Od tej chwili zarzuciłam na siebie bat, z którego nie mogę się uwolnić. Jak Mateusz usłyszy z moich ust "NIE", od razu prosi.
No i co tu dużo pisać....połowę dnia spędzam na dywanie, układając klocki lub udając, że śpię razem z misiami  :)
Jedynym argumentem wyrwania się ze szponów miśków, klocków, samochodów itp, jest pójście do toalety, albo (jak na razie najbardziej działające), że idę posprzątać w kuchni, także w kuchni mam błysk, że mucha nie siada :)


wtorek, 1 października 2013

Pójdę boso

Syn mój od kilku dni upodobał sobie chodzenie na boso. Każda próba założenia skarpetek kończy się fiaskiem.
Ok, pomyślałam. Zrobi mu się zimno w stopy, to sam zawoła o skarpetki. Yhyyy, jasneeeeee!
Żeby było śmieszniej dołożył do tego chodzenie bez koszulki... wyszłam tylko na moment do kuchni, a ten przybiega do mnie w samych spodniach.

Aż się boję, co będzie dalej :)

A to zdjęcia sprzed kilku minut. Poprosiłam go, aby przyniósł skarpetki...a on wysypał wszystkie z pudełka i układa w najlepsze.
Nigdy nie przypuszczałam, że można tak świetnie bawić się skarpetkami :)






sobota, 28 września 2013

Mała katarynka

Rozgadało się nam dziecko strasznie.
Nie dość, że sam wymyśla nowe słowa, to dodatkowo zaczął powtarzać po nas ile się da. Trzeba uważać, co się mówi.

Sytuacja z wczoraj.
Buszuję w kuchni, nagle mąż mnie woła: "Kasiu"
Zazwyczaj nie reaguję od razu, bo wiem, że to jego wołanie nie oznacza nic dobrego :P
Sytuacja się powtarza kilka razy, aż w końcu słyszę głośne: "Kaaaaaaaaaasiuuuuuuuuuuu...Mamoooo Kaaaaaaasiuuuuu". No słodkie to było, nie powiem, ale żeby tak od razu do matki po imieniu?? :)

Cały czas na tapecie jest Maciuś. Ostatnio dołączyła też Marta. Sprawdzałam, jest koleżanka o takim imieniu w grupie więc może to jakaś pierwsza miłość?? :)
Ślicznie mówi motor...nawet rower to motor. Traktor to traktok :)
Jak chce, aby obok niego usiadła, klepie ręką krzesło i mówi "Mama siadać".
Uwielbiam jak słucha piosenek i podśpiewuje końcówki zdań. Najbardziej przypadła mu do gustu reklama o segregowaniu śmieci...nie wiem czy kojarzycie...taka mrówka w niej śpiewa. Wystarczy, że młody ją usłyszy od razu cały chodzi i słychać jak podśpiewuje..."dzieci", "śmieci", "ptak" "siedzieć".
Gdy wywróci mu się wieża z klocków, łapie się za głowę i krzyczy "Łoooo jeziu".
No i średnio milion razy dziennie słychać: "Mama, a cio to jest??" A mi momentami brak już sił, aby odpowiadać.

Ciążowo nie jest źle. Dziś zaczęłam 19 tydzień i nadal mam dni, że męczą mnie mdłości i inne nieprzyjemne dolegliwości. Czasami mam już dość, a to dopiero połowa :)

niedziela, 22 września 2013

Erbowe wieści

Przez ten cały ciążowy galimatias, zapomniałam skupić się na głównym temacie tego bloga, czyli na porażeniu.
Leci nam 12 tydzień po wstrzyknięciu botuliny. Pewnie za jakiś czas przestanie on działać, co widać już w niektórych ruchach Mateusza.
Tak jak przypuszczałam, moja euforia, którą okazywałam kilka tyg temu, powoli wygasa, ale i tak jestem zadowolona z tego co osiągnęliśmy.

Przede wszystkim - jest to pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy... ręka stała się luźniejsza. Nie jest już tak napięta podczas chodzenia, czy biegania. To ciągnie za sobą kolejny plus, czyli rozluźnienie ramienia, co powoduje że Mateuszowi widać szyję. Do tej pory z tej porażonej strony ta szyja była jakoś mniej widoczna.
Nie unosi już tak wysoko łokcia. Co prawda z tygodnia na tydzień widzę, że to unoszenie troszkę wraca, ale i tak jest lepiej niż było, co jest kolejnym plusem botoksu.
Rotacja zewnętrzna przedramienia jest o wiele lepsza - potrafi obrócić dłoń tak, abym mogła mu coś na niej położyć. Jak na razie jest to ruch trochę pokracznie wyglądający i wykonywany tylko przy zgiętej kończynie (łokieć przy tułowiu), ale sądzę, że z czasem wejdzie w wprawę i wyćwiczy to perfekcyjnie. Nie wiem, czy potrafi to zrobić przy wyprostowanej rączce, gdyż jak proszę, aby wyciągnął do mnie rękę, ostro mnie olewa i idzie się bawić. Poczekam jeszcze trochę.
Widzę, że robi się coraz bardziej świadomy napięcia mięśniowego, dużo powtarza po mnie ruchów, dzięki temu bardzo dużo ćwiczymy w formie zabawy i to działa na naszą korzyść.
Troszkę martwi mnie zakres ruchów ręki za plecami. Oczywiście potrafi wziąć rękę za siebie (co jest ogromnym plusem, bo większość dzieci z porażeniem tego nie umie), ale ruchy są takie sztywne,  nieumiejętne. Mateusz szybko się denerwuje, że mu nie wychodzi i pomaga sobie ręką lewą. Nie jest to jakaś wielka tragedia, ale wiadomo, jako matka chciałabym dążyć do perfekcji w każdym elemencie.

Strasznie odstaje mu łopatką. Obrzydliwie wręcz. Im bliżej łokieć jest tułowia, tym ona bardziej się wysuwa. Widać ją nawet przez ubranie...trudno. Coś kosztem czegoś. Przed botoksem nie odstawała, aż tak bardzo, ale za to nie potrafił wykonać wielu ruchów. Teraz wiele funkcji ręki wraca, ale łopatka odstaję...zdecydowanie wolę ten drugi wariant i staram się tą łopatką w ogóle nie przejmować.
Z resztą w dzisiejszych czasach, co 5 nastolatek ma odstające łopatki od garbienia się i siedzenia przed komputerem, także nikt pewnie tego nie zauważy.

Póki co kręgosłup ma równy, ale staram się to kontrolować, aby zareagować jak najszybciej.
Zaczynam dostrzegać lekką koślawość prawej stópki...albo mi się wydaję. Mam wrażenie, że robi się mu płaskostopie. Bardzo możliwe, ze sobie wkręcam, bo nikt tego nie widzie poza mną i każą mi się puknąć w łeb. Może mają rację, ale to jest silniejsze ode mnie. Mam dni, ze oglądam go dokładnie i szukam różnic między lewą, a prawą stroną ciała. To już jest takie zboczenie i pewnie szybko nie minie.

Tak, czy siak...jestem zadowolona z decyzji. Nie żałuję i uważam, że w naszym przypadku był dobrym posunięciem.
Jeszcze wiele pracy przed nami. Od jutra znów zaczynamy ćwiczenia. Na 7 będziemy chodzi. O zgrozo...nie wiem jak wstanę :)
Dodatkowo 21 listopada odbędzie się pierwsza rozprawa ze szpitalem. Boję się. Nie wiem czego mogę się spodziewać, nie wiem jak zniosę to ja i dzidzia. Rodzina sugeruję mi, abym nie szła, ale ja nie wytrzymam. Muszę tam iść i wysłuchać tego wszystkiego, tych wszystkich kłamstw. Muszę po prostu czuwać i mieć rękę na pulsie.


sobota, 21 września 2013

I zaczęło się...

Zaczęło się to, co przypuszczałam.
"O jejku synek?? fajniej byłoby jakby była dziewczynka"
"Syyynek??? no szkoda"
"O kurde, pewnie żałujesz, że nie dziewczynka?"

Ludzie...ciąża to nie koncert życzeń.
Nie ukrywam, że posiadanie w domu parki byłoby super, ale wielkiego pragnienia o córce nie miałam nigdy. Przeszło mi przez myśl kilka razy, że fajnie byłoby ją mieć z samej ciekawości, bo przecież nie wiem jak to jest mieć córkę.
Na usg wyszedł chłopczyk i ku zaskoczeniu niektórych, nie poczułam żalu. Zaakceptowałam to od razu. Jak mój lekarz prowadzący potwierdził płeć w 100%, pokazując stojącego :) siusiaka, ucieszyłam się bardzo, a zaraz po wyjściu z gabinetu zaczęłam wyobrażać sobie jak będzie wyglądał...czy będzie bardzo podobny do Mateuszka (i taty), czy może tym razem mi się poszczęści i mały będzie choć trochę podobny do mnie. Ani przez chwilę nie żałowałam, nie smuciłam się i nie płakałam ze smutku.
Potem zaczęło się mówienie rodzinie, znajomym i posmutniałam...bo jak pomyślałam, że mam tego ich smęcenia o córce słuchać, aż do porodu to sobie w łeb strzelę. Najśmieszniejsze jest to, że niektórzy wiedzą lepiej, co ja czuję i wbijają mi, że na pewno jest mi przykro :)
Co tam zdrowie maluszka...ważne, żeby była córka.
Nie pozostaje mi nic innego, jak iść się rzucić z mostu, bo nie będę mieć córki i nie będę mogła kupować różowych ciuszków, słodkich ubranek, czesać włosów (czego nigdy nie potrafiłam i nadal nie potrafię) i gadać o babskich sprawach. No więc idę się rzucać..bo przecież żyć już nie mam po co ;)

Na koniec chciałabym Wam kogoś przedstawić...

Mój synuś w 13 tc, Jeszcze wtedy nie znałam płci, ale czułam od początku, że będzie to chłopczyk :)

piątek, 20 września 2013

Mamy w domu dwulatka :)

Jak wspominałam, w niedziele Mateusz obchodził 2 urodzinki.
Z rana było jedno wielkie ogarnianie i szykowanie mieszkania.

O 15.00 przyszli goście. Mati oszalał. Zaczął się chować za mnie, nie chciał wyjść. Chyba przeraził się tak wielkiej liczby osób. No, ale jak zobaczył prezenty, kolorowe torby, kokardki nieśmiało zaczął się przekonywać.
Głównym prezentowym tematem były resoraki, bo Mati je uwielbia. Jak otworzyliśmy mu pierwszą turę od razu był uśmiech na jego twarzy.
Potem przyszedł czas na torcik. Tak jak sobie obiecałam był tort z samochodem i tak jak przypuszczałam Mateusz nie dał go pokroić, bo szkoda mu było auta :)
Świeczki zdmuchnęłam ja, bo młody skupiał się na tym jak tu niepostrzeżenie wsadzić rękę w tort.
No, a potem to już była tylko feta i zabawa :)

Jeszcze raz Wszystkiego Najlepszego SYNKU :*

Resoraki są bardzo dobre!


Z moją chrześnicą Kasią i czuwającym Matim :)

czwartek, 19 września 2013

kilka słów co u nas

Dużo się działo przez ostatnie dni. No, ale zacznę od początku...

W piątek Mateusz po powrocie ze żłobka zwymiotował pomidorową. Pomyślałam sobie: "oho! jelitówka"...szybko podałam leki, napił się wody i za godzinę znów zwrócił, po kolejnej godzinie to samo i około 21 zasnął i cisza. Ja spałam oczywiście na baczność, każdy jego ruch powodował u mnie zerwanie na równe nogi i czuwanie z miską.
Rano się obudził, wesoły, radosny, chętny do zabawy i jedzenia...Dla bezpieczeństwa zrobiłam mu dietę bezmleczną tego dnia i naprawdę wszystko było ok.

W niedziele - dzień urodzin Mateuszka, też wszystko było z nim super, dałam mu już normalne śniadanie, pięknie zjadł, wypił kakao, także wiedziałam, że to nie wirus tylko jednorazowa niestrawność. (o urodzinach napiszę w kolejnym poście, bo teraz chcę się skupić na dalszej opowieści).
Wieczorem, gdy poszli już wszyscy goście, położyliśmy młodego i walnęłam się przed tv, aby odpocząć...poczułam nagły ból brzucha i żołądka...tylko się podniosłam i sruuu do ubikacji - wymioty. Myślałam, że przejadłam się słodyczami więc wzięłam nospę, a ona tak rozluźniła zwieracze, że już leciało każdą możliwą dziurą.
I tak całą noc.
Rano, półprzytomna wstałam, przyszykowałam Matiego do żłobka i jak tylko wyszli z mężem, wezwałam pogotowie. Przyjechali bez problemu, zabrali mnie na izbę położniczą, a tam mój lekarz prowadzący postanowił zatrzymać mnie na patologii ciąży.
Myśleli, że to jelitówka, niestety badania to wykluczyły. Musiało coś mi zaszkodzić.
Wyleczyli mnie tam dość szybko, jednak ile ja się strachu najadłam przez nich to głowa mała.
Zaczęło się w pierwszy dzień...skierowali mnie na usg, bo bałam się o dziecko. Tam dowiedziałam się, że moje dziecko ma jasne plamy na serduszku które mogą świadczyć o chorobie genetycznej. Od razu sto pytań do: Czy robiła Pani badania prenatalne z krwi? A dlaczego Pani ich nie zrobiła??"
Kurwa ludzie! Mam 27 lat, przezierność karkowa wyszła ok, nikt mnie na te badania nie skierował więc nie wpadłam na to, że mam je sobie zlecić sama!
Poinformowano mnie, że skoro nie wykonałam prenatalnych z krwi mam 10% szans na to, że te plamy na sercu oznaczają chorobę genetyczną u mojego dziecka...i z taką wiedzą wywalili mnie z gabinetu.
Zaczęłam wyć, histeryzować...nie mogłam się uspokoić. W końcu przyszedł do mnie mój lekarz prowadzący i powiedział, że mam się niczym nie stresować, że jak tylko wyjdę mam przyjść do niego na wizytę.
Tak zrobiłam...właśnie od niego wróciłam.
Wiem już, że ten konował ze szpitala mnie nieźle nastraszył, całkowicie niepotrzebnie! takie plamki na sercu mogą występować do 22 tygodnia ciąży i ma je co 7 zdrowy płód, tylko, że one potem po prostu same znikają. Nie ma w tym nic złego, szczególnie na tym etapie ciąży. No i na pewno nie oznaczają choroby genetycznej. Fakt, jeśli przezierność wyszłaby źle, to można byłoby te dwie rzeczy połączyć, ale skoro w pozostałych kwestiach z dzidzią jest ok, to nie ma powodu do obaw!!!!

Jezu...kamień z serca. Cieszę się, że chodzę do tego lekarza, bo naprawdę potrafi człowiekowi wszystko wytłumaczyć jak krowie na rowie. Uspokoił mnie na tyle, że w ogóle się już tym nie przejmuje. Jednak co swoje wypłakałam w szpitalną poduszkę, nie wspominając o mężu, który również strasznie to przeżył na swój sposób.
Obiecuję sobie, że będę omijała szpital szerokim łukiem...pójdę tam tylko urodzić naszego synka!
Aaa bo właśnie ten konował, nie pytając mnie o zgodę powiedział mi płeć dziecka :) Dziś już na spokojnie zapytałam swojego lekarza i jest to chłopak :) Cieszę się ogromnie!!! choć jeszcze nie nastawiam, bo Mateusz też był dziewczynką do 25 tygodnia ciąży :)

środa, 18 września 2013

Żyjemy

Jesteśmy cali i zdrowi!
Nie pisałam, bo za dużo się działo.
Zaczynając od wymiotów Matiego, potem jego urodziny, a na koniec mama na patologii ciąży, a tam wiadomości, których się nie spodziewaliśmy...

Napiszę o tym jak tylko się ogarnę, bo dopiero dziś wyszłam.
Postaram się jutro coś skrobnąć, ale uspokoję...już jest lepiej...

piątek, 6 września 2013

Matka nie dała rady

Walczyłam dwa tygodnie z przeziębieniem.
Jadłam czosnek, witaminę c, piłam sok z cebuli i oczywiście litry herbaty z cytryną i sokiem malinowym.
Dziś przegrałam tę walkę. Dostałam antybiotyk.
Lekarka powiedziała, że długo trwająca infekcja może być sto razy groźniejsza od antybiotyku. Poza tym mam straszny, duszący kaszel, przez który boli mnie całe podbrzusze.
Nie było innego wyjścia, musiałam się zgodzić na terapie antybiotykiem, bo autentycznie nie miałam już siły się męczyć. Mam tylko nadzieję, że szybko mi przejdzie i stanę na nogi.

Tymczasem uciekam pod kocyk.

PS: Jak ja już teraz choruje, to co będzie zimą???

czwartek, 5 września 2013

Lektura na dziś

Będąc z Matim w ciąży wiele myślałam o tym, jak będzie wyglądało moje macierzyństwo, jakie będzie moje dziecko i jak będzie się układała relacja między nami.

Oczywiście odpowiedzi na te pytanie były proste i oczywiste.
"Będę super mamą, która będzie karmiła piersią ile się da. Nie będziemy mieli problemów z kolkami, bo będę uważała na dietę przez co w mgnieniu oka stanę się niewidzialna. Problem nieprzespanych nocy też nas nie będzie dotyczył, no i oczywiście nasze dziecko nie będzie spało z nami w łóżku!.
Szybko wyrośniemy ze smoczka i z pieluch. Nasz syn będzie grzeczny, nie będzie robił histerii w sklepie lub gdy nie dostanie tego czego chce. Nie będzie agresywny, nie będzie gryzł, będzie chętnie dzielił się zabawkami i generalnie będzie aniołem"

To była moja wizja tego, co mnie czeka po narodzinach naszego cudu świata.
Rzeczywistość jednak okazała się gorsza.

Jak wiadomo z treści bloga, rzeczywistość dała mi po ryju już na samym początku, bo zamiast delektować się dzieckiem i macierzyństwem musiałam biegać po szpitalach i rehabilitacjach.
Przez ogólne rozbicie, poczułam niechęć do karmienia piersią. Odstawiłam Mateusza od cyca po miesiącu, nie dlatego, że musiałam, tylko, że chciałam. Nie lubię tego robić, nie sprawia mi to przyjemności. Nie czuję się przez to gorszą matką i przy kolejnym dziecku, też się do tego zmuszać nie będę. Poczułam kolejne rozczarowanie...bo przecież w moich wizjach karmienie piersią było czymś nadzwyczajnym, a dla mnie takie nie było.
Mati jednak sprawił, że niektóre wyobrażenia z czasów ciąży się spełniły. Nocki zaczął przesypiać, gdy miał 2 miesiące. Kolki miał, ale tylko od 17 do 21 także mogę powiedzieć, że ich w ogóle nie miał, bo nie kojarzą mi się z całonocnym noszeniem, lulaniem i uspakajaniem. Od pierwszego dnia nie akceptował smoczka, zasypiał bez niego i to w dodatku u siebie w łóżeczku. W naszym łóżku spał może z dwa max trzy razy. Tym samym kolejne dwie wizje doczekały mojego spełnienia.

No i w tym momencie kończy się moje podniecenie i zaczyna dramat matki, która nie wie co dalej począć...

To, że dalej robi w pieluchę i na widok nocnika dostaje histerii już zdążyłam zaakceptować. Niestety bicia, gryzienia, awantur w sklepach i rzucania się na podłogę nie potrafię zrozumieć i uważam to za swoją porażkę!
Staram się z tym walczyć, staram się tłumaczyć, niestety bezskutecznie.
Wizja spaceru bez wózka powoduje u mnie palpitację serca. Nawet do głupiego sklepu muszę brać wózek, bo nie potrafię go okiełznać. Nie pójdzie za rękę, nie pójdzie grzecznie przy mnie, tylko ucieknie, wybiegnie na ulice... jak go wezmę na ręce to próbuje mnie bić po twarzy.
Jak mu się coś nie podoba, to rzuca zabawkami lub rzuca się na podłogę i histeryzuje.
No i najgorsze z najgorszych...bije dzieci, a od kilku dni nawet gryzie.

Wczoraj odbierając go ze żłobka, dowiedziałam się, że był bardzo niegrzeczny i, że ugryzł Olę, aż do krwi. Jak zobaczyłam ranę tej dziewczynki to zbladłam. Okropność....mało brakowało i by ją do mięsa użarł. Pech chciał, że zaraz za mną przyszedł tata Oli. Jak dowiedział się, co się stało, zaczęłam go odruchowo przepraszać za Mateusza. Próbowałam nas tłumaczyć, a w sumie chyba siebie, bo to przecież ja czułam to straszne upokorzenie. Niby zrozumiał, niby ok, ale słyszałam w jego głosie złość i frustrację.

Każdego dnia oddając go tam, boję się o to, co się będzie działo.
Dziś jest zebranie. Boję się tam iść. Mam dziwne przeczucia, że ktoś poruszy temat Matiego terrorysty. Są rodzice, którzy przyjmują wszystko na luzie, rozumieją, że to ten wiek, że to bunt dwulatka i awantur nie robią. Ja sama też tak do tego podchodzę, bo przecież nie mogę zapomnieć, że Mateusz też wiele razy przyszedł pogryziony, czy podrapany do domu. Najbardziej boli mnie to, że on nigdy nie gryzł, a teraz jest to jego główna forma ataku.

Panie przyznały, że odkąd wrócił po szpitalnych "wakacjach" nie potrafią nad nim zapanować. Jest agresywny i bardzo atakuje inne dzieci. Znów te dwa fakty zostały ze sobą połączone...rehabilitacja = agresja i przemoc.
Ok, to już dawno ustaliliśmy, ale moje pytanie brzmi jak temu dziecku pomóc? Jak to opanować?
Na początek próbuję nas ratować metodami Super Niani.
Dostałam w prezencie jej książkę: " I ty możesz mieć super dziecko". Myślałam na początku, że posiadanie tego typu lektury jest o kant dupy, bo przecież przeczytam raz i rzucę na półkę. Jednak nie! Wracam do tej książki bardzo często i czytam niektóre rozdziały po kilka razy, aby wszystko zapamiętać, aby wszystko przeanalizować.
Mam zamiar obejrzeć również wszystkie odcinki jej programu. W którymś na pewno znajdzie się dziecko przypominające mi Mateusza.
Jak widać, tonący brzytwy się chwyta.
Spróbuję wszystkiego, bo na obecną chwilę czuję się z tym źle. Czuję, że ponoszę porażkę, że sobie nie radzę. Nie wiem gdzie popełniłam błąd i czy go w ogóle popełniłam? Mam czasami wrażenie, że tutaj widać ewidentnie brak ojcowskiej ręki. Tylko, że nikt tego poza mną nie widzi. Każdy osądza mnie, bo to ze mną dziecko spędza 90% swojego życia.
Jeśli nic nie pomoże, będę zmuszona pójść z nim do specjalisty... jeśli faktycznie jego agresja jest spowodowana rehabilitacją i tym, że na ćwiczeniach jest zmuszany to czegoś, czego nie chce, to może jakiś psycholog pomoże nam to opanować???

Od wczoraj jestem rozbita. Jestem wściekła na siebie, na męża i na Matiego.
Za chwilę znów wracam do Doroty Zawadzkiej i będę próbowała szukać sposobu na tego naszego terrorystę.
Polecam każdemu zajrzenie do książki. Zanim ją przeczytałam myślałam, że wszystkie informacje w niej zawarte są takie oczywiste...jednak wiele mnie w niej zaskoczyło i zaciekawiło.





wtorek, 3 września 2013

Plany, plany, plany

Ponoć tak zwane "wicie gniazda" zaczyna się pod koniec ciąży. Tak właśnie miałam z Mateuszem. Jakieś dwa tygodnie przed porodem latałam ze szmatą i myłam każdy kąt w jego pokoju. Ciuszki czekały już wyprasowane w szufladach, kosmetyki stały na półce...wszystko było gotowe.

Teraz ta wariacja przyszła dość szybko. Jestem dopiero w 15 tygodniu ciąży, a już mam listę rzeczy, którą koniecznie trzeba wykonać do porodu, a najlepiej do końca roku! Lista wisi na lodówce, abym codziennie o niej pamiętała i przede wszystkim, aby widział ją mój mąż, bo jest niezbędny do pomocy.

Pierwszym punktem na liście jest kupno łóżka dla Mateusza. Młody śpi jeszcze w turystycznym, gdyż ciągle ma w nim dużo miejsca. Od kilku dni ma je ciągle otwarte i ku mojemu zdziwieniu nie ma problemu z zasypianiem. Nie wychodzi, nie marudzi...po prostu wchodzi i zasypia. Także to znak, że jest już gotowy na "dorosłe" łóżko. Na 2 urodzinki miał takie dostać. Nawet było już wybrane...no, ale teraz plany trzeba zmienić, gdyż dzieci będą miały na początku wspólny pokój. Miejsca na dwa osobne łóżka brak, więc trzeba kupić piętrowe...ale nie takie typowe piętrowe, że starsze śpi wyyyysoko na górze. Zawsze mnie takie łóżka przerażały. I jak widziałam te drabinki, po których dzieci mają wchodzić...no NIE! Nie zgadzam się. Posiadanie takiego łóżka spowodowałoby u mnie nerwicę i stany lękowe :) Choć pewnie dla Matiego byłaby to mega frajda, to całkowicie się nie zgadzam!
Postanowiłam kupić mu (a właściwie im :)) łóżko "piętrowe" wysuwane.
Nawet już takie mam na oku:


Uważam, że jest to najlepsze rozwiązanie w naszym przypadku. Łóżka można rozstawić jako dwa osobne, także jak się rodzeństwo zbuntuje, że nie chcą spać koło siebie, zawsze jedno można wynieść na korytarz :P
Moją uwagę zwróciła jedynie wysokość łóżka. Troszkę miałam obawy, że będzie dla Mateuszka za wysoko i będzie się bał z niego schodzi. No, ale zawsze na noc mogę mu to dolne wysuwać i po problemie. Poza tym pewnie w mgnieniu oka młody urośnie i po kłopocie :)

Następną sprawą jest segregacja zabawek. Jest ich po prostu za dużo! Planuje je podzielić na te, którymi Mateusz się bawi i które poszły dawno w niepamięć. Te zapomniane zostaną spakowane i najprawdopodobniej oddane do domów dziecka lub szpitala. No, bo przecież jak się druga dzidzia urodzi, to tez będzie dostawała jakieś zabawki, maskotki...kurde jakbym ja to wszystko miała trzymać w domu to za rok umarłabym pod tymi tobołami :) Plan ambitny, ale jak najbardziej wykonalny :)

Kolejna rzecz...dokupienie szafek do kuchni!
Jak półtora roku temu się tutaj wprowadzaliśmy, nie mieliśmy nic! Dostałam kilka talerzy i garnków od mamy, potem coś teściowa przywiozła...ja brałam wszystko, bo przecież wszystko "się przyda". No i tak brałam, brałam, że teraz się nie mieszczę w szafkach. Mam tego za dużo :) to znaczy wróć...rzeczy mam w sam raz, ale szafek mam za mało.
Już dwa tygodnie temu miarka poszła w ruch. Wszystko wyliczone, zaplanowane, wiem już jakie szafki trzeba kupić i gdzie je powiesić. Wizja pięknej kuchni ukazuje mi się za każdym razem, gdy zamknę oczy. Będzie pięknie...tylko najpierw trzeba kupić szafki :)
Wiercenie dziury w brzuchu męża już zaczęłam. Mam nadzieję, że do końca października sprawa będzie załatwiona.

Ostatnią rzeczą, ale równie ważną na liście, jest segregacja ciuszków Mateusza.
W związku z tym, że nie chcemy znać płci dziecka, musimy przygotować ciuszki uniwersalne. Ja już totalnie nie pamiętam, co w tej piwnicy mam pochowane. Trzeba to przejrzeć, zobaczyć co się nadaję, a co nie. No i czego ewentualnie brakuje, aby wiedzieć, co dokupić lub "pozałatwiać" od znajomych.
Z tym, aż tak się nie spieszy, dlatego zajmuje ostatnie miejsce na lodówkowej liście :)

Na razie to tyle....mam nadzieję, że szybko odhaczę wszystko jako "wykonane".
Choć znając życie i tak będziemy to robić na ostatnią chwilę :)

poniedziałek, 2 września 2013

Pierwszy dzień w "Starszakach" i pierwszy wstyd!

Dziś mój starszak poszedł już "na pięterko" :)
Jak przystało na starszaków, mają salę na pierwszym piętrze...trzeba przejść trochę schodków, a potem wchodzi się do szatni. Szatnia jak szatnia. Numerek szafki się nie zmienił, ale miejsce szafki już tak. I tak mi jakoś dziwnie było. Tak na uboczu, zaraz przy drzwiach...no trochę potrwa zanim się przyzwyczaję :)
Jedno zostało bez zmian! Rzut na szafkę Maciusia!! Swoją drogą, szok przeżyłam, że wiedział gdzie, co, jak...bo tak jak pisałam, układ szafek zupełnie inny, a ten bez zastanowienia wziął "najki" Maćka i mi je pokazuje.
Potem czekało nas wejście na salę. Troszkę inną. Pierwsza zmiana już na wejściu - bramka zabezpieczająca otwiera się w inną stronę. Zaraz przy niej nowe płaczące dzieci, które dziś dołączyły do grupy. Mati trochę się przestraszył. Zatrzymał się w progu. Nie wiedział, co się dzieje. Wszedł niepewnie...układ sali też nie taki jak na dole. Stanął jak sierota i coś mruczał pod nosem. Pani opiekunka nachyliła się:
- Co mówisz Mateo (no nie cierpię jak tak do niego mówią!!!!!!!!!!)
- MACIUŚ! Ni ma?
- Jest Maciuś! o tam!
 Pobiegł uśmiechnięty. Zniknął mi z oczu za ścianą. Mogłam spokojnie iść.

Wstydu też się zdążyłam najeść.
Rozbieramy się w szatni, przychodzi Szymonek z mamusią. Szymonek patrzy na Mateusza dość długo, po czym pokazuje na niego i mówi: - "Mamo, on bije dzieci" - "Co robi?" - "No bije dzieci, bije mnie."

O matko i córko....on ma dopiero 2 lata, a ja już się palę ze wstydu.
No bije dzieci...bije i nie jestem z tego dumna.
Panie opiekunki zauważają w nim wzmożoną agresję, kiedy uczęszczamy na rehabilitację. Najprawdopodobniej wyładowuje swoją frustrację właśnie na dzieciach. Te wszystkie zabiegi, ćwiczenia wpływają negatywnie na jego psychikę i zachowanie.
Jak mamy przerwę w rehabilitacji, ponoć jest o wiele spokojniejszy.
Tłumacze mu...rozmawiamy przed wejściem na sale, aby nie bił, aby był grzeczny...tylko chyba to nie przynosi efektów.
Dużo ludzi mi mówi, żebym się nie przejmowała, że wyrośnie. A jak nie wyrośnie? Przecież ćwiczyć będziemy ciągle. A jak ta agresja będzie się w nim wzmagać?
Nie wiem co mam robić. Martwi mnie ta sytuacja, bo boję się, że przestanie być lubiany przez opiekunki...że będzie gorzej traktowany...
A teraz w ciąży to już w ogóle 100 razy gorzej to wszystko przeżywam...jak wróciłam do domu to się popłakałam. Jest mi przykro, że takie coś ma miejsce i czuję się troszkę bezradna... :(


środa, 28 sierpnia 2013

Maciuś...wszędzie Maciuś...

Mój syn oszalał na punkcie Maciusia.
Maciuś towarzyszy nam prawie każdego dnia.
Nie mam nic przeciwko, bo wiem, że Maciuś istnieje, że jest to kolega z grupy żłobkowej.
Znam Maciusia osobiście. Przesympatyczny chłopczyk. Trochę starszy od Młodego..myślę, że jest z marca, no może kwietnia. Mówi już dosyć fajnie. Ma blond, krótko ścięte włosy i wielkie niebieskie oczka, jak guziki. Mamę też ma bardzo sympatyczną. Od razu załapałyśmy fajny kontakt. Ona uwierzyć nie mogła, że Mateusz nie przestaje mówić o jej synu.
Bo Maciuś jest z nami już od rana.
Gdy Mateusz się budzi, nie krzyczy już "Mama cioć (czyt. chodź)", tylko "Maciuś cioć".
Potem następuje wielki foch, że do pokoju jednak weszłam ja, a nie Maciuś.
Ubierając się, też kilkakrotnie musi paść imię Maciuś, bo przecież idziemy do Maciusia, a nie do żłobka.
W żłobkowej szatni najpierw trzeba podejść do Maciusiowej szafeczki, zobaczyć czy kolega już jest.
Wchodząc do sali, jest głośnie "Ceeeść Maciuś" i matkę ma już w poważaniu :)
Odbiór ze żłobka wygląda podobnie.
Zazwyczaj odbieram go, gdy Maciusia już nie ma, więc w szatni jest lamentowanie do jego kapci i pokazywanie mi ich milion razy.
Potem temat Maciusia zanika na trochę, aby wieczorem, kładąc go do łóżka, usłyszeć...
- Maaaamuś!!!!
- Słucham
- Na noćććććć.......Maciuś!

:)



wtorek, 27 sierpnia 2013

Smutno

Po prostu mi smutno.
Ja wiem, że ciąża to nie choroba, ale czasami są dni w których po prostu nie ogarniam.
Człowiek oczekuje tylko trochę pomocy, zaangażowania. Szczególnie ze strony osoby najbardziej zainteresowanej (wiadomo o kogo chodzi).
Niestety, od jakiegoś czasu z Matim mamy w domu współlokatora...
Pogodziłam się już z tym, że czas poświęcany na pracę zajmuje mu prawie 80% dnia. Ok...ale chociaż te 20% mógłby poświecić nam...już kij ze mną, bo ja to przecież każdą dolegliwość udaję i na każdym kroku przesadzam. A zmęczona nie mam czym być, bo przecież siedzę w domu tyle czasu i pierdzę w stołek. Szkoda tylko, że pan mądraliński nawet nie zapyta po powrocie do domu, jak się czuję. Najważniejsze, że każdy usłyszał, że ON jest zmęczony i się kładzie. Szkoda też panie "ja zarabiam i jestem zajebisty", że nawet nie masz pojęcia, o moim przeziębieniu i występującej od rana rwie kulszowej. No, ale pewnie wyśmiałbyś to tak samo, jak moją zagrożoną ciążę.
Sorry, ale ja robotem się nie urodziłam i raczej nim nie będę.
Fakt, przyznaję się bez bicia - czasami nie zrobię obiadu. No, ale ileż można pytać się o której będzie? mówi, że o 16, ja punktualnie robię obiad, a książę przychodzi o 18. Oczywiście bez żadnego uprzedzenia, a tym bardziej wyjaśnień, bo przecież książę w pracy był i tłumaczyć się nie musi.
Udław się kurde tym obiadem w takim razie.

Aaa i jeszcze jedno panie "super tato". Dziękuję Ci, że przez te 2 lata życia Mateuszka, aż RAZ(!!!!) poszedłeś z nim na rehabilitację. Dodam tylko, że zmusiło cię do tego życie, bo ja leżałam z gorączką pod kołdrą.
Wsparcie to też twoja mocna strona jest. Nigdy nie zapomnę nocy przed moimi urodzinami. Całą spędziłam w toalecie z grypą jelitową i nawet nie podałeś mi szklanki wody, a gdy wychodziłeś rano do pracy, jeszcze na mnie nakrzyczałeś, że się przeze mnie nie wyspałeś. Po czym wyszedłeś trzaskając drzwiami, zostawiając mnie półprzytomną, wiszącą na kiblu i biegającym po domu Mateuszem <3
Grunt to pomoc w ciężkich chwilach!!!!

No i tak mi się właśnie smutno zrobiło i wygadać się musiałam.


A ciebie panie "jestę trenerę" serdecznie pozdrawiam!