piątek, 22 listopada 2013

I po krzyku...

Wczoraj o godzinie 12 rozpoczęła się nasza pierwsza rozprawa przeciwko szpitalowi.

Dzień od rana był stresujący.
To czekanie do godziny "zero", ciągnęło się w nieskończoność.
W końcu, gdy zaczęliśmy, mi stres minął. Ja w sumie za dużo do roboty nie miałam. Musiałam siedzieć koło Pani mecenas i słuchać zeznań świadków.
Rozprawa trwała ponad dwie godziny.

Na pierwszy ogień poszedł mój mąż. Przesłuchiwano go godzinę z hakiem (MASAKRA!!)
Sędzia- facet około 40stki, bardzo przygotował się do sprawy. Znał temat bardzo dobrze i generalnie to on zadawał większość pytań. Adwokaci ewentualnie później dopytywali.
Niestety mojego męża to wszystko przerosło. To znaczy zaczął bardzo dobrze, ale z czasem, z każdym kolejnym pytaniem mieszał się, plątał w zeznaniach, a czasami zamiast powiedzieć proste NIE WIEM lub NIE PAMIĘTAM (bo ma przecież prawo czegoś nie pamiętać!) wdawał się w bezsensowne dyskusje i próbował jakoś dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji.
Zawiódł mnie. Tylko takie słowo przychodzi mi do głowy. Jest jedyną osobą, która może potwierdzić to co działo się na sali porodowej, a totalnie schrzanił sprawę. A moje zdanie, przeciwko całemu personelowi szpitala, to raczej za mało. Tym bardziej jestem zła, bo od poniedziałku prosiłam go, aby usiadł ze mną, abyśmy porozmawiali, aby opowiedział mi co pamięta. Chciałam skonfrontować nasze wersje. Niestety on odmawiał. Tłumaczył się brakiem chęci, brakiem czasu...
Nawet mi się nie chce o tym pisać. Dziś emocje już opadły, ale wczoraj byłam na niego przeogromnie wściekła.
Po moim mężu zeznawali moi rodzice. Ich przesłuchanie było krótkie i dość ogólnikowe. Dotyczyło bardziej stanu Mateusza, już po wyjściu ze szpitala.

Następna rozprawa 6 lutego. Będą na niej przesłuchiwać lekarza prowadzącego ciążę z Matim, oraz położne i lekarzy uczestniczących przy porodzie. To będzie ciężki i długi dzień, a ja będę 20 dni przed terminem porodu... żebym ja tam tylko nie urodziła!! :)

Najbardziej irytujące i wkurzające w tym wszystkim jest to, że ja tam siedzę i tak naprawdę nic nie mogę zrobić. Wczoraj miałam ochotę wstać i powiedzieć "Wysoki Sądzie, mój mąż źle mówi! to nie było tak!" .. ale cholera nie mogłam! Musiałam siedzieć na dupie, słuchać i tylko za głowę się łapałam przez tę bezradność. Ja będę zeznawać na samym końcu postępowania, czyli dopiero za 3-4 lata! Także do tego czasu, na każdej rozprawie będę sobie włosy z głowy rwać, że nie mogę nawet jednego słowa powiedzieć! Dramat...mówię Wam...dramat.

Ogólnie taka rozprawa to nic przyjemnego. Baaa, to jest okropność!!!
I wcale nie wygląda to tak, jak w serialu "Sędzia Anna Maria Wesołowska", czy innych tego typu programach.
Sale rozpraw są malutkie, ciasne...na dole stołu sędziowskiego jest wielka plazma i pokazany jest na niej widok z kamer, czyli człowiek zeznający widzi siebie...no KOSZMAR!

Pierwsze koty za płoty...mam nadzieję, że już kolejne rozprawy będą mi bardziej, że tak powiem "zwisać", bo tę wczorajszą przeżywałam bardzo.
Teraz już nie ma zmiłuj...maszyna ruszyła i trzeba zrobić wszystko, aby wygrać.



2 komentarze:

  1. Przykro mi, że tak wyszło,alewierzę, że mimo wszystko wygra prawda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ehh dzięki za wsparcie.
      Mój mąż ciągle chodzi zdołowany, ale ja już się ogarnęłam i również wierzę, że będzie dobrze :)

      Usuń