poniedziałek, 20 maja 2013

Matka ma się dobrze

Przez czas nieobecności, sporo działo się też u mnie.
W ciągu 3 miesięcy miałam w domu niezły rollercoaster...z naciskiem na roller!!!

Z końcem lutego znalazłam pracę! Wow, ktoś w końcu zechciał mnie zatrudnić! babę po studiach, ze stosem dodatkowych uprawnień na koncie! No SZOK! Radości nie było końca....wszyscy się bardzo cieszyli, że w końcu po prawie roku szukania znalazłam pracę. Ja również się bardzo cieszyłam i mimo iż nie była to praca w moim zawodzie, to łudziłam się, że będzie fajnie.
Rzeczywistość okazała się jak zwykle okrutna....
Pierwszy minus był taki, że zatrudnili mnie na umowę zlecenie na okres próbny jednego miesiąca. Pomyślałam "ok! miesiąc to nie wieczność". Zgodziłam się. Moje obowiązki były jak najbardziej do ogarnięcia. Pierwsze dni, wiadomo, był stres, wszyscy byli mili, uczyli, wdrażali. Bajka.
Potem z mojej przełożonej wyszło jej prawdziwe "ja"! W chwili kiedy pierwszy raz użyła w moją stronę wulgaryzmu, postanowiłam sobie, że w życiu nie będę tam pracować!!! Każdy kolejny przebyty tam dzień był dla mnie niemiłosiernym stresem. Przed wyjściem do pracy brałam tabletki uspakajające. Tylko one trzymały mnie tam przy życiu. Z czasem uodporniłam się na jej uwagi, docinki i generalnie uodporniłam się na nią. Doszło do końca umowy... czekałam co mi zaproponują. Tak jak sądziłam, nie była to umowa o pracę, tylko kolejny miesiąc umowy zlecenie. Nie zgodziłam się na zaproponowane warunki....uszanowali moją decyzję i tyle mnie tam widzieli.

Przepracowany tam miesiąc uświadomił mnie, że żadna praca, za żadne pieniądze nie jest warta zdrowia. Ja przez to znerwicowanie ciągle kłóciłam się z mężem. Swoją złość i frustrację wyładowywałam na nim. Kolejny przepracowany tam miesiąc skutkowałby chyba naszym rozwodem!!
Znów jest na bezrobociu...ale lżej mi, że nie muszę już chodzić do tamtej pracy.
Praca się w końcu znajdzie, wiem to :)

Z pozytywnych rzeczy, to matka założyła sobie w połowie marca aparat ortodontyczny. Długo walczyłam sama ze sobą, aby się przełamać. Miałam go założyć dwa lata temu, ale dowiedziałam się, że jestem w ciąży z Mateuszem więc wszystko odwołałam. Teraz się zebrałam i w końcu mam mój upragniony metal na zębach :)
Noszę go już 8 tyg i jak dla mnie, efekty są bardzo duże. Codziennie oglądam zęby i patrze co się zmieniło :) głupia jestem, wiem :)
Oto małe uwiecznienie ostatnich 8 tygodni:


Ciężko zrobić zdjęcie z tej samej perspektywy, ale mam nadzieję, że faktycznie widać efekty :)


I kolejna rzecz...
W końcu złożyłam pozew do sądu i będę walczyć ze szpitalem o zadośćuczynienie dla Matiego.
Niech te patafiany odpowiedzą za krzywdę, jaką zgotowali mojemu dziecku!
Poprosiłabym Was o trzymanie kciuków, ale w tym przypadku będziecie musieli je trzymać przez najbliższe kilka lat więc sobie odpuszczę :)

wtorek, 14 maja 2013

O botoxie słów kilka

Jak już pisałam, Mateuszowi został zalecony botox, a dokładnie wstrzyknięcie go do mięśnia podłopatkowego. Botox działa na mięśnie rozluźniająco. W przypadku porażenia splotu ramiennego, wstrzykuje się go w mięśnie w których występuje przykurcz, aby zmniejszyć ich napięcie. Po takim zabiegu botox zaczyna działać mniej więcej na trzecią dobę i może to trwać nawet do 4 miesięcy. W tym czasie (szczególnie w pierwszych tygodniach) potrzebna jest bardzo dobra rehabilitacja, aby wzmocnić mięśnie przeciwstawne do tego w który wystąpił przykurcz. Po tym jak botox przestanie działać, mięsień wraca do stanu przed wstrzyknięciem. Także wszystko zależy od rehabilitacji. Jeśli była przeprowadzona sumiennie i dobrze, siła mięśniowa w całej kończynie wyrówna się z napięciem mięśnia podłopatkowego i Mati uzyska prawie max sprawność, lub - to ten gorszy scenariusz - rehabilitacja nie przyniesie rezultatów i stan ręki nie poprawi się w ogóle.
Tak, czy siak, nie zaszkodzę mu, mogę jedynie pomóc, stąd moja decyzja, że zabieg wykonamy.
Koszt takiej imprezy? Spory, jednak nie spowodował u nas palpitacji serca :)

Teoretycznie wygląda to pięknie, jednak, jak to u nas w kraju bywa, gorzej z praktyką.

W dniu zapisu na listę do zabiegu, powiedziano mi, że ktoś do mnie zadzwoni i poinformuje o terminie. Po chwili od razu dodano "ale na pewno to nie będzie teraz". Ok, pomyślałam sobie, że pewnie za miesiąc, może dwa, bo dużo dzieci jest na liście. Wróciliśmy do domu...minął miesiąc. Oczywiście nikt do mnie nie zadzwonił, więc to ja postanowiłam zadzwonić. Okazało się to problemem, bo nie wiedziałam gdzie mam dzwonić!!!! Czy do fundacji, która organizowała konsultacje, czy do szpitala, gdzie zabieg się odbędzie?? Zadzwoniłam tu i tu. Wszędzie odsyłali z kwitkiem. Odpuściłam. Zadzwoniłam za kolejny miesiąc, znów to samo. Minął kolejny miesiąc więc znów postanowiłam się przypomnieć. No i wtedy nastąpiło z ich strony olśnienie, że ja powinnam się skontaktować z taką jedną panią doktor, że ona na pewno wszystko wie. Spoko, zadzwoniłam, przedstawiłam się, mówię o co chodzi.... i nagle słyszę: "Ale to jest niemożliwe, bo my do wszystkich rodziców dzwoniliśmy w sprawie botoxu. Ostatnia tura wstrzyknięcia odbyła się w zeszłym tygodniu".
............................... że co proszę?????? W zeszłym tygodniu??? i jeszcze miała czelność mówić, że na pewno do mnie dzwonili!! Jak ja od 4 miesięcy telefon w gaciach noszę, aby nie przegapić jakiegokolwiek połączenia! Spokojnie, wyjaśniłam jej, że nikt do mnie nie dzwonił i, że proszę o sprawdzenie, dlaczego tak się stało. No i sprawdziła...."zawieruszyły się Mateuszka papiery, bardzo przepraszam, bardzo mi przykro"................................ w tym momencie para z uszu już mi leciała, ale starałam się zachować spokój. Pytam więc co dalej? co teraz? co z moim pominiętym dzieckiem???
Musimy czekać!!! nie no ku*wa, spoko...czekałam już prawie 5 miesięcy, kolejne miesiące nie zrobią na mnie żadnego wrażenia!!
Największym problemem jest to, że jedna ampułka botoxu jest dzielona na trzy. Więc jeśli nie uzbiera się trójka dzieci, zabieg się nie odbędzie. Gdyby można było robić to pojedynczo, to w każdej chwili mogłabym tam jechać.
Jak wtedy dzwoniłam, Mateusz był jedyny na liście i musimy czekać, jak dojdą jeszcze dwie osoby, a pewnie dopiero na konsultacji, która odbędzie się 15 czerwca, profesor osoby do zabiegu.
Także jak dobrze pójdzie, na przełomie czerwca i lipca Mateusz będzie mieć zabieg...ale i tak będę dzwonić się przypominać, bo w tym kraju jak nie zawalczysz o swoje, to gówno masz :)

poniedziałek, 13 maja 2013

Po konsultacji

W ostatnim poście przed blogowym urlopem, pisałam Wam o konsultacji, która stała pod znakiem zapytania.
Otóż, mimo beznadziejnej, zimowej pogody i strachem w oczach, pojechaliśmy do tej nieszczęsnej Warszawy. Wszystko dzięki mojemu tacie, który był kierowcą i to on nas zmobilizował do tego, aby jednak się poświęcić.
Wyjechaliśmy o 1 w nocy. Śnieg sypał nieubłaganie, widoczność prawie zerowa!!! Po 20 km chciałam wracać, wręcz panikowałam...ale mój ojczulek panował nad sytuacją. Pocieszał nas, że im bliżej świtu, będzie lepiej. Nie mylił się.
Z każdym kilometrem widoczność się poprawiała. Im bliżej Warszawy, warunki na drogach były o wiele lepsze. Mateusz spał prawie całą drogę, także nie było z nim problemu.
Zajechaliśmy do Warszawy na godzinę 8.00. Od razu pojechaliśmy do szpitala, w którym odbywała się konsultacja. Tam dość długo czekaliśmy na swoją kolej. Mati zmęczony, marudny, głodny, spocony, zdezorientowany....no dramat. W tej poczekalni gorąca, duszno, full dzieci, rodziców...panował straszny chaos. Weszliśmy na konsultację z 30 minutowym poślizgiem. Mateusz wył niemiłosiernie, nie chciał dać się dotknąć, nie chciał nic pokazać. Pan profesor - bardzo sympatyczny facet, rozumiał to doskonale i bez nacisku, spokojnie próbował go zbadać. Mimo protestów Młodego, profesor wykonał parę czynności, pach, pach i po sprawie. Jego doświadczone oko dojrzało wszystko, co trzeba :)
Diagnoza: Jest dobrze, ale Mateusz ma przykurcz mięśnia podłopatkowego który można spróbować zniwelować wstrzykując botoks. Tak, tak...dobrze czytacie, botoks. No cóż, bez wahania się zgodziłam, bo przecież jest to szansa na odzyskanie przez Mateusza 90% sprawności ręki.

Zapisano mnie na listę oczekujących na zabieg i powiedzieli, że będą dzwonić.
No..i tutaj zaczęła się kolejna absurdalna historia, którą opiszę w następnym poście, bo co za dużo to nie zdrowo :)

Powróciłam

Z przyczyn organizacyjno-porządkowo-osobistych musiałam zaprzestać pisania na blogu. Sądzę, że nikt nawet nie zauważył mojej nieobecności :):) ale dla wszystkich zainteresowanych mam świetną wiadomość - powróciłam do świata online :)

U nas sporo się działo przez ten czas...wszystko nadrobię wkrótce :)