poniedziałek, 13 maja 2013

Po konsultacji

W ostatnim poście przed blogowym urlopem, pisałam Wam o konsultacji, która stała pod znakiem zapytania.
Otóż, mimo beznadziejnej, zimowej pogody i strachem w oczach, pojechaliśmy do tej nieszczęsnej Warszawy. Wszystko dzięki mojemu tacie, który był kierowcą i to on nas zmobilizował do tego, aby jednak się poświęcić.
Wyjechaliśmy o 1 w nocy. Śnieg sypał nieubłaganie, widoczność prawie zerowa!!! Po 20 km chciałam wracać, wręcz panikowałam...ale mój ojczulek panował nad sytuacją. Pocieszał nas, że im bliżej świtu, będzie lepiej. Nie mylił się.
Z każdym kilometrem widoczność się poprawiała. Im bliżej Warszawy, warunki na drogach były o wiele lepsze. Mateusz spał prawie całą drogę, także nie było z nim problemu.
Zajechaliśmy do Warszawy na godzinę 8.00. Od razu pojechaliśmy do szpitala, w którym odbywała się konsultacja. Tam dość długo czekaliśmy na swoją kolej. Mati zmęczony, marudny, głodny, spocony, zdezorientowany....no dramat. W tej poczekalni gorąca, duszno, full dzieci, rodziców...panował straszny chaos. Weszliśmy na konsultację z 30 minutowym poślizgiem. Mateusz wył niemiłosiernie, nie chciał dać się dotknąć, nie chciał nic pokazać. Pan profesor - bardzo sympatyczny facet, rozumiał to doskonale i bez nacisku, spokojnie próbował go zbadać. Mimo protestów Młodego, profesor wykonał parę czynności, pach, pach i po sprawie. Jego doświadczone oko dojrzało wszystko, co trzeba :)
Diagnoza: Jest dobrze, ale Mateusz ma przykurcz mięśnia podłopatkowego który można spróbować zniwelować wstrzykując botoks. Tak, tak...dobrze czytacie, botoks. No cóż, bez wahania się zgodziłam, bo przecież jest to szansa na odzyskanie przez Mateusza 90% sprawności ręki.

Zapisano mnie na listę oczekujących na zabieg i powiedzieli, że będą dzwonić.
No..i tutaj zaczęła się kolejna absurdalna historia, którą opiszę w następnym poście, bo co za dużo to nie zdrowo :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz