środa, 28 sierpnia 2013

Maciuś...wszędzie Maciuś...

Mój syn oszalał na punkcie Maciusia.
Maciuś towarzyszy nam prawie każdego dnia.
Nie mam nic przeciwko, bo wiem, że Maciuś istnieje, że jest to kolega z grupy żłobkowej.
Znam Maciusia osobiście. Przesympatyczny chłopczyk. Trochę starszy od Młodego..myślę, że jest z marca, no może kwietnia. Mówi już dosyć fajnie. Ma blond, krótko ścięte włosy i wielkie niebieskie oczka, jak guziki. Mamę też ma bardzo sympatyczną. Od razu załapałyśmy fajny kontakt. Ona uwierzyć nie mogła, że Mateusz nie przestaje mówić o jej synu.
Bo Maciuś jest z nami już od rana.
Gdy Mateusz się budzi, nie krzyczy już "Mama cioć (czyt. chodź)", tylko "Maciuś cioć".
Potem następuje wielki foch, że do pokoju jednak weszłam ja, a nie Maciuś.
Ubierając się, też kilkakrotnie musi paść imię Maciuś, bo przecież idziemy do Maciusia, a nie do żłobka.
W żłobkowej szatni najpierw trzeba podejść do Maciusiowej szafeczki, zobaczyć czy kolega już jest.
Wchodząc do sali, jest głośnie "Ceeeść Maciuś" i matkę ma już w poważaniu :)
Odbiór ze żłobka wygląda podobnie.
Zazwyczaj odbieram go, gdy Maciusia już nie ma, więc w szatni jest lamentowanie do jego kapci i pokazywanie mi ich milion razy.
Potem temat Maciusia zanika na trochę, aby wieczorem, kładąc go do łóżka, usłyszeć...
- Maaaamuś!!!!
- Słucham
- Na noćććććć.......Maciuś!

:)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz