Będąc jeszcze na studiach, gdy mijałam młode mamy z wózkami, nigdy...ba! przenigdy! nie zwracałam uwagi na wózek. Nie interesowało mnie czy jest różowy, niebieski, czarny, czy pasuje do płci. Miałam to głęboko. Liczyła się tylko ta mała istotka w środku. Czasami łapałam się na tym, że próbowałam zerkać na maluszka, gdy jego mama nie patrzyła.
W końcu zaszłam w ciążę. Wiedziałam, że wózek trzeba będzie kupić, ale w ogóle nie ogarniałam się w temacie. 2w1, 3w1, spacerówki, gondole....czarna magia!!!!!
Będąc po badaniu połówkowym, kiedy to lekarz prowadzący po raz kolejny zapewnił mnie, że będę mieć córkę, odwiedziłam moją przyjaciółkę M., która była już mamą wspaniałej Amelki i tak się fajnie składało, że miała na zbyciu wózek! Jak zobaczyłam go na zdjęciach to bardzo mi się spodobał. Śliczny był. Taki bordowo beżowy, w kwiatki....no stworzony dla dziewczynki.
Z resztą co ja będę Wam go opisywać. Taaaadaaaam:
Wózek zabrałam od M. w sobotę, a w poniedziałek na wizycie u lekarza, usłyszałam słowa, których nie zapomnę do końca życia: " Ja już tutaj mówiłem, że syn będzie???".
Nie mówiąc o ogólnym szoku, którego wtedy doznałam, bo był to już 27 tydzień, w domu różowa wyprawka i co najważniejsze........WÓZEK W KWIATKI!!!
O zgrozo, jak ja wyłam!!! że jak to? że chłopak, a wózek w kwiatki będzie miał? co ze mnie za matka!!!
Taaak, taaak, dobrze czytacie, tak grubo miałam nasrane we łbie.
Mąż w tym żadnego problemu nie widział, mówił, że to przecież nic takiego, że to malutkie dziecko, a nie 18 letni chłopak więc każdy wózek do takiego dzieciaczka pasuje.
No i tak wózek został z nami. Jak wiadomo, po porodzie miałam inne problemy na głowie więc nie miałam czasu myśleć o pierdołach, ale czasami, gdy wychodziliśmy na dwór, czekałam tylko na teksty typu "ale ładna dziewczynka" :)
Na szczęście syn nasz od urodzenia miał urodę typowo męską i każdy kto do wózka zaglądał nie miał wątpliwości, że w środku leży mężczyzna z krwi i kości!
W końcu nastał czas, gdy wózek zamknęliśmy w piwnicy i tak sobie stał i czekał na lepsze jutro.
Zaszłam w kolejną ciążę i każdy kto znał moją historię od razu zaczynał temat wózka. Śmiali się ze mnie, żebym się broń boże nie martwiła, że teraz na bank będzie dziewczynka więc wózek będzie idealnie pasował. W 16 tygodniu dowiedziałam się, że będzie drugi syn. Pierwsza myśl - super! wszystko mam! Nie muszę nic kupować!
Zaraz po wakacjach, zeszłam do piwnicy coś zanieść i go zobaczyłam! Stał, przykryty prześcieradłem...wyjechałam nim na korytarz, obczaiłam w jakim jest stanie i w sumie bez zastanowienia pomyślałam - sprzedam go!
Mąż jak usłyszał mój pomysł to oczywiście styrał mnie jak burego psa. Ja swoją decyzję tłumaczyłam tym, że skoro i tak wszystko mamy po Matim, to może chociaż uda mi się wózek inny kupić, aby poczuć tę radość z kupowania rzeczy dla maluszka. Machnął na mnie ręką i powiedział, że mam robić co chcę.
Wózek wystawiłam na sprzedaż we wrześniu. Przyznam, ze od razu było wielkie zainteresowanie. Wiele ludzi dzwoniło, przychodziło nawet oglądać, ale jak dochodziło do płatności, dziękowali. Odnosiłam wrażenie, że ludzie najchętniej chcieliby ten wózek za darmo, a jeszcze lepiej byłoby jakbym im dopłaciła. Chodziłam wkurzona jak nie wiem. Nie podobała się cena? zapraszam do salonu po nowy, zapłacą Państwo o wiele więcej.
Ogłoszenie cały czas widniało na portalu, a ja w tym samym czasie obserwowałam inne wózki i szukałam alternatywy dla nas, jakby jednak udało się sprzedać naszą brykę. Znalazłam od razu. Identyczny model tylko, że oczywiście inne kolory.
Niestety moje marzenie o zmianie wózka z dnia na dzień pryskało. W końcu w listopadzie jeszcze zeszłam z ceny, ale dalej było to samo.
Dokładnie w sylwestra powiedziałam do męża, że zaraz po nowym roku usuwam ogłoszenie, bo i tak nikt tego wózka nie kupi. Mąż oczywiście się ze mnie śmiał i zacierał ręce, że wyszło na jego.
Aż tu nagle 3 stycznia dzwoni telefon. Pani chciałaby obejrzeć wózek i czy mogłaby być za pół godzinki.
Zgodziłam się, ale bez żadnej podjarki się z nią spotkałam, bo byłam przekonana, ze będzie tak jak zwykle. Kobitka weszła, raz, dwa obejrzała, po czym mówi do mnie "BIORĘ GO".
Łoooo matko! nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić z tej radości :)
Wbiegłam uradowana na górę, od razu rzuciłam się na internet, aby sprawdzić, czy wózek, który sobie upatrzyłam jest dostępny! BYŁ! i w dodatku cena mniejsza niż ostatnio! :) Zadzwoniłam, umówiłam się na następny dzień. Oczywiście, jak tam pojechałam udawałam wielce niezdecydowaną hahahahaha :)
Przemiły Pan pomógł mi go zapakować do samochodu i tym oto sposobem Michałek będzie miał "nowy" wózek. Będzie miał coś swojego, a nie po starszym bracie! :)
A oto nasza nawa fura:
Na zdjęciu może się wydawać pomarańczowy, ale zapewniam, że jest to krwista czerwień!
Na koniec wypada mi się przyznać, że jak Pani odjeżdżała z naszym poprzednim wózkiem to mi się smutno zrobiło :P jednak trochę razem przeszliśmy :)
Ale nowy też jest śliczny i cieszę się, że dopięłam swego :)
no czerwony ten kolor uwielbiam:) Ile zapłaciłaś jeśli mogę wiedzieć??
OdpowiedzUsuńWiesz, ja do czerwonego jestem sceptycznie nastawiona, ale wózki w tym kolorze bardzo mi się podobają :)
UsuńZapłaciłam 400 zł.
no to faktycznie nie dużo ja też miałam podobny ważne, że kółka skrętne ma:)
UsuńJa dla Małej Kupilam wózek dopiero wtedy gdy Mloda była już na świecie. Teraz zaluje że nie Kupilam koloru uniwersalnego bo by był teraz dla synka. Ale już kilka razy Syn jeździł w różowym wozku :)
OdpowiedzUsuńale się ciesze,że nasz wózek pojechał sobie gdzieś dalej do innej mamy i innego maluszka.Oby się sprawdzał :)
OdpowiedzUsuńA Wasz nowy też bardzo ładny już taki naprawde "chłopacki" ;P