poniedziałek, 3 marca 2014

Ogarniamy się

W piątek mieliśmy takie kongo, że od rana nie wiedziałam jak się nazywam.
Na 8 mieliśmy kontrolę z Matim w przychodni rehabilitacyjnej, a na 10 kontrolę z Michałem w przychodni neonatologicznej (trudne słowo!! zawsze mam z nim problem :P).
Plan strategiczny przygotowany już dzień wcześniej....
Zerwałam się chwilę po 7 i poszłam zająć kolejkę do przychodni. Mieści się ona w szpitalu (ta druga na "n" też) więc miałam rzut beretem. W przychodni byłam o 7.15 - PIERWSZA! Super! Siedziałam jak pizda, sama jak palec i czekałam jak przyjadą chłopaki. O dziwo zjawili się punktualnie o 7.55 więc już chwilkę po 8 byliśmy w gabinecie. W tym czasie teściowa została w domu z Michałkiem.

Samo badanie Matiego trwało bardzo długo. Pani doktor dość długo go nie widziała więc naprawdę się przyłożyła. Mąż był ze mną w gabinecie, bo przy tacie Mati o wiele mniej histeryzuje, wygląda to tak jakby przed ojcem twardziela udawał. Pierwsze 10 minut było super. Mati robił wszystko co pani doktor kazała, pokazał co potrafi zrobić rączką i czego nie potrafi. Pod koniec niestety zaczął strasznie wyć, wkleił się w ojca i nie było już z nim rozmowy. Walnął mega focha, no ale co się dziwić...któż by zniósł 20 minut badania?
Doktorka oceniła stan Mateusza jako dobry, wręcz bardzo dobry. Powiedziała, że postęp jest bardzo widoczny, ale oczywiście nadal wymaga rehabilitacji. Najbardziej cieszę się z tego, że udało nam się uniknąć płaskostopia, a bardzo się go bałam :) Chcieli nas zapisać na ćwiczenia, ale z racji tego, że jest Michałek nie dam rady na razie z nim chodzić, pani doktor kazała po prostu zadzwonić bezpośrednio do niej jak już będę chciała rozpocząć ćwiczenia i wtedy mnie zapisze.

Po tej długiej i męczącej wizycie szybko pognaliśmy do domu, aby zdążyć jeszcze odsapnąć i wyruszyć na kolejną kontrolę.
Na niej również pozytywne wieści. Poziom bilirubiny co prawda utrzymał się na tym samym poziomie (wypisali nas ze szpitala z 11,4, a w piątek wyniosła 11,6), ale doktorka powiedziała, że jest to poziom niski, nie wymaga już leczenia, a tym bardziej hospitalizacji. Michał zwalczy ją po prostu sam w ciągu kilku -kilkunastu dni. Uf, uf, uf! Ulga na maxa. Kolejna kontrola za 6 tyg, bo przez te moje przeciwciała może mieć anemię, także trzeba mieć oko na morfologię.

Wróciliśmy do domu jakoś po 11. Ja już byłam tak zmęczona, ale dalej musiałam się zwijać, bo przecież trzeba było załatwiać wszystkie formalności związane z macierzyńskim. Najpierw wyrwałam sobie połowę włosów z nerwów, czekając w Urzędzie Stanu Cywilnego, aby zarejestrować Michała, a potem prawie wyszłam z siebie i stanęłam obok, gdy siedziałam sobie w ZUSie :)

Po aktywnym piątku, przyszedł czas na sobotę. Czekałam na ten dzień, bo właśnie tego dnia wyjeżdżała teściowa. Dużo nam pomogła, ale co za dużo to niezdrowo. Wyobraźcie sobie, że tylko zamknęły się drzwi za nią, a Mati po prostu stał się innym dzieckiem....taki nasz Mati powrócił. On taki niegrzeczny był przy niej, a teraz to do rany przyłóż (tfu tfu, żeby nie zapeszyć).
Wczoraj byłam caaaały dzień sama z chłopakami i Mateusz w ogóle nie stroił fochów. Zachowywał się bardzo fajnie. Pomagał mi karmić Michała, przewijać, pokazywał mu swoje zabawki. Naprawdę byłam w miłym szoku.

Dziś jak wychodził rano do żłobka wbiegł do naszej sypialni, zaczął głaskać śpiącego w najlepsze brata i powiedział: "Pa pa blat, miłego dnia"...Mam nadzieję, że to nie było jednorazowe, że tak już mu zostanie :)

Niedawno się urodził, a teraz jest już z niego mały, mądry człowieczek!!!!



1 komentarz:

  1. no jaki fajny straszy brat:) wiesz wróciła Wasza codzienność w której jak widać odnajdujecie się doskonale oby tak dalej:*

    OdpowiedzUsuń