niedziela, 9 czerwca 2013

Po weekendzie

Pogoda bardzo dopisała.
Prażyliśmy się u dziadków w ogródku.

Pamiętam, jak 10 lat temu, mój siostrzeniec był w wieku Mateusza, nie można było nazwać siedzenia w ogrodzie "odpoczynkiem". To była ciągła gonitwa za tym chodzący diabełkiem. Był strasznie nieposłuszny, niegrzeczny, absorbujący i co tu dużo mówić...męczący.
I nie mówię tego z mojej perspektywy, bo mnie nie męczył! Ja miałam wtedy 17 lat i generalnie uprawiałam totalny tumiwisizm. Nikt mnie nie wrobił i nawet nie próbował wrabiać w żadne niańczenie, opiekowanie się, a tym bardziej uganianie za tym ... "słodkim" blondynkiem z odstającymi uszkami.
Mówię to z perspektywy mojej biednej siostry, która, nie mogła nawet spokojnie napić się kawy.
Cóż, wtedy mi jej nie było szkoda. Myślałam sobie: "zrobiła dziecko - niech za nim biega. Ja się jeszcze w swoim życiu nabiegam." Ot, taka była ze mnie niewdzięczna siostra!
Teraz, z upływem lat, gdy mam własne dziecko, strasznie jej współczuję (lepiej późno niż wcale!).
Przyznam szczerze, że obawiałam się powtórki z rozrywki, ale Mateusz okazał się totalnym przeciwieństwem Grześka. Nie wiem, czy to kwestia charakteru, czy wychowania, ale lżej mi z tym, że mój syn taki nie jest (jak na razie :))

Generalnie Mateuszowi nie potrzeba wiele do szczęścia. Najpierw jeździł samochodzikiem, potem popluskał się w basenie, po czym przez 30 minut wysypywał i zbierał klamerki. Po obiedzie znów pojeździł samochodzikiem, biegał w koło domu jak szalony, robił slalomy między choinkami, wyciągnął dziadka na mały spacer po posesji, a matka?? Matka w tym czasie jarała sadełko :):)

Oby więcej takich weekendów...czego również Wam życzę :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz