niedziela, 9 sierpnia 2015

Ciężko było

Witam się, po dość długiej przerwie.
Przez ostatnie dni dużo się u nas działo i wcale nie były to dobre rzeczy.

O ospie Michała już pisałam. Czekałam z niecierpliwością na ospę Matiego, ale się nie doczekałam.
Doczekałam się natomiast czegoś zupełnie innego.

Zaczęło się w piątek 24 lipca. Wieczorem Mati dostał wysokiej gorączki, podchodzącej pod 40 stopni. Przeraziłam się, bo on rzadko gorączkuje. Podałam nurofen i czekałam na wystąpienie krost, bo byłam święcie przekonana, że zbliża się ospa.
Następnego dnia rano Mati zerwał się z wysoką gorączką i zaczął piszczeć, że boli go ucho. Wił się z bólu, pokładał na podłogę. Oho! - pomyślałam - zapalenie ucha! Szybko pojechałam na pomoc doraźną. Tam przemiła Pani doktor powiedziała, że ucho jest tylko lekko zaczerwienione, nie widać zapalenia. Osłuchowo czysto, gardło czyste. Przepisała krople do ucha, gorączkę mamy zbijać i czekać. Czekałam więc do niedzieli, kiedy to dziecko znów w 40 stopniową gorączką odmówiło mi jedzenia, dalej krzyczał, że boli go ucho i lał się przez ręce. Znów doraźna. Diagnoza - angina. Na tylnej ścianie gardła ponoć lawina ropy! Przepisany antybiotyk.
Tak minął poniedziałek. Dziecko bez większych zmian...dalej lał się przez ręce, cały dzień spał i nie było z nim kontaktu. We wtorek, gdy wróciłam z pracy rodzice pokazali mi jego szyję. Zaczęła puchnąć! dodatkowo zaczęły mu puchnąć usta i robić się na nich ropne bąble. Nie wiedziałam co się dzieje...wezwałam lekarza do domu. Diagnoza - zapalenie jamy ustnej i węzłów chłonnych, najprawdopodobniej spowodowane za silnym antybiotykiem. Zmiana antybiotyku i mamy czekać na poprawę.
W środę niestety poprawy nie było. Szyja spuchła jeszcze bardziej. Wyglądał tak, jakby połknął piłkę do tenisa. Dalej miał gorączkę. To trwało za długo. Bez chwili zastanowienia pojechałam do szpitala.
Tam oczywiście próbowali mnie zbyć. Nie dałam się. Po jakiś 30 minutach zszedł pediatra. Diagnoza była od razu, bez większego badania - Mononukleoza zakaźna!
Wzięli nas na oddział, zlecili full badań, a ja czekałam kiedy mu się polepszy.

Niestety, tak jak się spodziewałam, Mateusz histeryzował w szpitalu, tak samo jak 2 lata temu, gdy miał wstrzykiwany botoks. Tylko, że teraz potrafi już mówić i prawie każda styczność z personelem szpitala kończyła się dramatycznie. Wyzywał pielęgniarki od starych bab, szpitalnych baboli, wyrywał się...nie potrafiliśmy nad nim zapanować. Jak tylko otwierały się drzwi, to on już łzy w oczach, bo bał się, że to znów jakieś badanie lub nie daj bóg wymiana kroplówki.
Następnego dnia lekarze podjęli próbę zrobienia mu zdjęcia rtg i usg.
Tak jak 2 lata temu, przy rtg musiało go trzymać pół personelu, a i tak udało się dopiero za drugim razem. Zdjęcie wykazało dodatkowo obustronne zapalenie płuc.
Usg nie udało się zrobić. Trzeba było poczekać do dnia następnego. Dali mu głupiego jasia.
Co z tego? pytam się, po co mu ten głupi jaś, jak wzięli go na usg zaraz po jego podaniu??? Minęło dosłownie  5 minut!!!Wyrywał się, krzyczał, płakał, a głupi jaś zaczął działać 30 min po badaniu! I znów wielkie pretensje ze strony szpitala, że jakoś na inne dzieci działa od razu. Nosz kurde, a na mojego syna nie i powinni to uszanować i poczekać!!
Nasłuchałam się od pielęgniarek, że powinnam iść z synem do specjalisty, bo jego zachowanie nie jest normalne...KU*RWA MAĆ. Przepraszam bardzo, ale jak może być normalne, jak dziecko od 21 dnia życia jeździ po szpitalach, rehabilitacjach, jest zmuszane do czegoś, czego nie chce?? Nie chcę go tłumaczyć, ale ja wiem, że to nie było jego widzimisię, tylko po prostu on tak reaguje na szpital.

Wiecie co napisali w wypisie???
"Brak jakiejkolwiek współpracy z chłopcem (...) negatywne nastawienie 4 latka do personelu szpitala".
Zostało też mi zarzucone, że nie potrafię wychować dziecka.
Uśmiałam się...dziwi mnie tylko jedno, że jakoś jak chodzi do przychodni, to daje się pięknie zbadać. Jak jeździmy na doraźną również. Nawet w szpitalu były dwie pielęgniarki, którym bez problemu dawał wymienić kroplówkę i jedna lekarka, której dał się bez krzyków zbadać.
Gdyby faktycznie miałby "nierówno pod sufitem" to histeryzowałby zawsze, a nie tylko przy wybranych osobach.
Było kilka pielęgniarek, którym i ja bym zafundowała strzał w łeb.
Jak można w nocy zmieniać dziecku kroplówkę w taki sposób, że wykręca mu się całą rękę????
Nie dziwię się, że on się wtedy wybudzał, wyrywał rękę i mówił do niej "idź stąd, jesteś brzydka, nie chce cię tu". Ja sama bym się wkurzyła.
Jakoś noc wcześniej, inna pielęgniarka zmieniała mu kroplówki bezszelestnie, że on nawet nie drgnął. Można? można!
Jest mi przykro, bo wyszliśmy na rodziców rozwydrzonego dziecka...tam każde dziecko płakało i krzyczało, ale że nas używał "epitetów", to już wyszedł na nienormalnego i niewychowanego dzieciaka.
Nie chce go bronić, bo wiem, że nie było to fajne, jak ich tak "wyzywał", ale z drugiej strony, co miałam zrobić? jak zostawaliśmy sami, tłumaczyłam mu, że źle robi, że panie chcą dla niego dobrze, że to ich praca. Niby rozumiał, mówił, że już nie będzie krzyczał, nawet kilka razy poszedł przeprosić jedną, czy dwie pielęgniarki...a potem znów to samo. Najgorzej było w nocy, jak byl rozbudzany. Próbowałam być stanowcza, mówić do niego stanowczo i głośno, ale to nie działało. To było tak jakby wpadał w trans.
Najbardziej mnie serce zabolało, jak powiedział do mnie, że "on woli umrzeć, niż być w szpitalu".
Rozumiecie? Taki tekst od 4 latka???

Reasumując. Mati przeszedł bezobjawowe, obustronne zapalenie płuc - stąd wysoka gorączka i mononukleozę zakaźną, która spowodowała powiększenie śledziony, zapalenie jamy ustnej i zapalenie węzłów chłonnych.
Po 6 dobach zostaliśmy wypisani do domu. Przez kolejne 5 dni mieliśmy brać antybiotyk. Jeśli chodzi o mononukleozę, to ona jeszcze długo go nie opuści. Ten wirus siedzi w człowieku nawet do pół roku. Przez ten czas musi być na diecie i nie może zbytnio szaleć. Musimy uważać, aby się nigdzie nie wywrócił, aby nie doszło do pęknięcia śledziony.
Za około 4-5 tyg mamy powtórzyć usg brzucha, aby sprawdzić jak mają się narządy wewnętrzne, oraz badania krwi, bo obie te choroby wycieńczyły jego organizm.

Myślę, że wyczerpaliśmy limit chorowania w tym roku....



2 komentarze:

  1. Serce pęka, jak się czyta, ile dziecko musiało się nacierpieć i pięść się zaciska na nieprofesjonalne zachowanie personelu i brak empatii z ich strony...
    Pamiętam jak moja Hania miała anginę... pamiętam jak wylewała się z rąk... pamiętam i modlę się, żeby moje dziecko nie chorowało. Ta bezradność rodzica jest w tym wszystkim najgorsza :(
    Zdrówka życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O mamciu, Bidulek Kochany nacierpiał się niemało!!! Jakoś się nie dziwię, jak personel podejścia do tak małego dziecka nie ma, to ono to wyczuwa i zachowuje się tak jak się zachowuje - ale żeby takie coś w wypisie napisać?! Nieźli ludziska! Dużo, dużo zdrówka życzę!!!

    OdpowiedzUsuń